Werner Heisenberg był genialnym fizykiem. Jego wkład w rozwój fizyki XX wieku jest nie do przecenienia. Sformułowana przez niego zasada nieoznaczoności jest równie fascynująca jak prawa Newtona, zastosowanie transformaty Lorentza w szczególnej teorii względności, czy zasada równoważności energii i materii Einsteina. Heisenberg był nie tylko wielkim fizykiem, ale i myślicielem. Gdy dzisiaj czyta się jego wspomnienia – nie robią one takiego wrażenia, gdyż współczesny system pojęć zaadaptował kształtowane z początkiem XX wieku koncepcje. Sto lat temu współczesny światopogląd dopiero się kształtował, a Heisenberg był jedną z osób mających wielki wpływ na ten proces.
Czy Heisenberg był mądrym człowiekiem? Biorąc powyższe pod uwagę, to pytanie wydaje się niedorzecznością. Czy mądrość tak wielkiego naukowca wymaga potwierdzenia? Problem w tym, że Heisenberg – tak jak większość ówczesnych elit niemieckich, poparł Hitlera. Nawet zakładając, że nasz odbiór wodza III Rzeszy jest wypaczony przez wojenną propagandę, a ludzie wówczas mieli mniejszą wiedzę i mniej wrażliwe sumienia, Hitler był postacią wystarczająco mroczną, by się go bać. Heisenberg był na tyle uczciwy, że nie próbował tłumaczyć, że o niczym nie miał zielonego pojęcia. Jednak nie stać go było, by porzucić legendę jaką sobie zbudował na swój temat. Twierdził na przykład, że rozumiejąc komu służy nie miał motywacji i dlatego niemiecka broń jądrowa nie powstała. Najwyraźniej nie rozumiał tego, że gdyby nie jego prace, Amerykanie mogli nie rozpocząć projektu Manhattan i nie zginęłoby kilkaset tysięcy ludzi w Hiroszimie i Nagasaki.
Biorąc to pod uwagę czujemy jakiś dyskomfort, nazywając takiego naukowca „mądrym człowiekiem”.
Może jednak te dylematy wynikają jedynie z opacznego rozumienia mądrości? Czym zatem jest mądrość? Przyjmijmy na początek definicję używaną w naukach związanych z przetwarzaniem informacji: Mądrość to umiejętność praktycznego wykorzystywania wiedzy.
Obrazuje to piramida wiedzy:
Informacje uzyskuje się dzięki gromadzeniu i przetwarzaniu danych. Pozyskiwane informacje pozwalają na budowanie gmachu naszej wiedzy. Natomiast umiejętność wykorzystania tej wiedzy uznajemy za mądrość. Ta mądrość może nam służyć do formułowania nowych reguł przetwarzania danych, objaśniania powiązań i aktualizacji informacji. Wszystkie te działania można będzie prędzej czy później zautomatyzować. Czy będziemy wówczas zmuszeni uznać, że maszyny są mądre i przyznać im ludzkie prawa? Nie – bo te prawa wynikają z tego, że człowiek ma swoją godność, ugruntowaną w świecie wartości. Komputer może przetwarzać informacje o wartościach, ale nie może ich doświadczyć, bo to wymaga świadomości.
Ludzie mają skłonność przypisywania atrybutu mądrości osobom, które są intelektualnie sprawne. Wydaje się jednak, że bez odniesienia do świata wartości nie da się osiągnąć prawdziwej mądrości.
W Polsce za dwa tygodnie odbędą się wybory parlamentarne. Gdyby spytać Polaków, czy chcieliby aby posłowie byli mądrzy – zapewne zdecydowana większość potraktowałaby to jako oczywistość. Tymczasem to wcale takie oczywiste nie jest, a biorąc pod uwagę wyniki głosowań i sondaży – można wręcz dowodzić, że tak naprawdę wolimy głupców. Przecież większość polityków nie tylko nie ma nic wspólnego z mądrością, ale wręcz programowo ją odrzucają. Takie odrzucenie odbyło się w skali całej Unii Europejskiej, gdzie ugruntowany system wartości zastąpiono ideologią praw człowieka. To wbrew pozorom bardzo istotna zmiana, gdyż formalizacja relacji między ludźmi redukuje ich do świata maszyn – którym zresztą człowiek nigdy nie dorówna w skrupulatności w przestrzeganiu praw. Większość polityków nie tylko nie stara się działać mądrze, ale na odwołanie do świata wartości reagują alergicznie. Zwłaszcza, gdy te wartości kolidują z ich ideologią „praw człowieka”. Posądzenie ich o służenie jakimś trwałym wartościom mogliby odebrać jako napaść. Na razie nie ma jeszcze tak spektakularnych przypadków, jak w Wielkiej Brytanii, gdzie pewna chora osoba zareagowała histerycznie na stwierdzenie pielęgniarki, że będzie się modlić o jej zdrowie. Czy jednak takie zapewnienie wobec posłów na pewno nie odebrano by jako kpinę?
Dzieje się tak dlatego, że polski system wartości został zbudowany w oparciu o chrześcijaństwo, a Michnikowszczyźnie udało się wmówić większości Polaków, że religia to sprawa prywatna.
Dlatego nie istnieje w Polsce partia chadecka. Jedyny komitet wyborczy, który wprost odwołuje się do chrześcijańskiego systemu wartości - nie zdołał zarejestrować się w całym kraju. Paweł Kukiz odniesienia do systemu wartości uważa za tematy zastępcze. Dla Jarosława Kaczyńskiego liczy się głównie kult Ojczyzny – ale w obronie księdza szykanowanego za okrzyki „Bóg honor i ojczyzna” nie stanie. Ja to rozumiem – po co drażnić wyborców. Z pozostałych partii religię toleruje jeszcze tylko PSL – jako część tradycji, którą udaje się im pięknie przerobić na pieniążki. Ostatnio rosną notowania jakiegoś podejrzanego typka, który ogłosił się nowoczesnym. Ta nowoczesność polega na tym, że w jego programie słowo rodzina się nie pojawia.
Nadchodzą bardzo trudne czasy dla całego świata. Nie jest nawet wykluczone, że dojdzie do trzeciej wojny światowej. Czy na takie ciężkie czasy nie warto by wybrać do władz ludzi mądrych?
Pewnie warto – ale na mądrość popytu nie ma….