W czasie telewizyjnej debaty przedwyborczej padło zdumiewające stwierdzenie: sposobem na naprawę służby zdrowia ma być podział NFZ na fundusze „konkurujące ze sobą”. Pomysł ten wygłosił z całą powagą polityk najbardziej nowoczesny, najbardziej kompetentny i w ogóle najbardziej …. Warto więc potraktować go poważnie.
O co miałyby te fundusze konkurować? O pacjenta oczywiście. Czym? Lepszą ofertą? Na czym miałaby ta „lepszość” polegać? Na mniejszym „marnotrawieniu pieniędzy”. Fantastyczne, prawda? Jeden fundusz zapłaci lekarzowi za zabieg stówkę, a drugi tylko 50 złotych – no to oczywiście wszyscy przepiszą się do tego, który płaci mniej, a marnotrawca pójdzie z torbami!
No to pozostaje tylko jedno pytanie: gdzież są ci mądrzy ekonomiści, którzy wnikliwie analizują programy partii, rwąc włosy z głowy – ileż to będzie nas kosztować? Przeprowadzanie takich eksperymentów „eksperta” to będzie bezpłatne? Cztery fundusze, to czterech prezesów, cztery zarządy, pomnożona razy 4 biurokracja. Nic was to nie boli? Elito polskiej ekonomii: daj głos!
Być może najnowocześniejszy, najbardziej kompetentny i w ogóle najbardziej … polityk wcale nie jest kretynem, ale nie mówi nam wszystkiego? Bo fundusze finansujące leczenie rzeczywiście mogą ze sobą konkurować – tak jak w USA. Na przykład jeden zapłaci za dentystę 100%, ale za leczenie szpitalne już tylko 80%. Inny zaś sfinansuje nawet kobiecie zamrożenie jajeczek, by mogła zajść w ciążę jak już będzie na emeryturze. Jeden będzie „marnotrawił” pieniądze płacąc pielęgniarkom, inny zaś zainwestuje je u mocodawców Sfetru. Zawsze jakiś element konkurencji można wprowadzić – choćby walkę prezesów na ringu o finansowanie z budżetu ;-). Ale o tym Sfetru nam nie mówi. Może na swych wyborczych spotkaniach „nowoczesnych Polaków”?
Słyszał ktoś?