Wczorajszy dzień w kalendarzu wyborczym USA był dniem głosowania w stanie Indiana. U Demokratów wygrał Sanders, ale wynik Clinton jest na tyle dobry, że jej nominacja wydaje się przesądzona. Pomimo wielkiej nagonki medialnej na Trumpa, zyskuje on w głosowaniu więcej niż w sondażach. To wróży dobrze dla niego także w przypadku listopadowego starcia Trump-Clinton. Obecnie już niektóre sondaże dają mu zwycięstwo.
Tymczasem w prasie po staremu biadolą, że nominacja Trumpa może oznaczać:
- Sromotną porażkę z Clinton – co może przełożyć się na całkowitą utratę wpływów.
- Zniszczenie marki Partii Republikańskiej – przez co trudniej będzie wygrać następne wybory.
- Nominację człowieka któremu brak charyzmy i charakteru, aby być prezydentem.
Chyba jednak to są tylko medialne wojenki, skoro aż 41 niezależnych delegatów zadeklarowało już poparcie Trumpa (ci delegaci stanowią aktyw partii i mogą głosować na konwencji jak chcą).
Media martwią się, że Trump zniszczy trzy filary idei republikańskiej: liberalną ekonomię, społeczny konserwatyzm i militaryzm.
Jednak liberalna ekonomia jest już tak skompromitowana, że Trumpowi pozostanie tylko wziąć odkurzacz i posprzątać resztki tego śmiecia. Zarzut dotyczący konserwatyzmu jest oparty w zasadzie wyłącznie o jego rozwody (deklaruje swe poparcie dla „cywilizacji życia”). W kwestii militaryzmu – to chyba czas wyciągnąć wnioski z dotychczasowych interwencji, które przyniosły tak wiele zła. Trudno zresztą zrozumieć jak można pogodzić „społeczny konserwatyzm” z szerzeniem śmierci.