Adam Michnik apelował, aby nie oddawać Polski gówniarzom. Łatwo powiedzieć, ale jak to zrobić? Alternatywa dla zbuntowanej młodzieży w postaci Ryszarda Petru namaszczonego przez Balcerowicza raczej nie wypali. W szmatławcu Michnika już to wiedzą – skoro pojawiają się u nich teksty takie jak „Kołysanka Petru” (chyba, że to jakiś wybryk dziennikarskiej samodzielności). Ale istnieje inny – o wiele skuteczniejszy sposób. Przysłowie mówi: jeśli nie możesz kogoś pokonać, to się przyłącz. Tyle, że w tym wypadku chodzi nie o przyłączenie do antysystemowców, ale przyłączenie ich do „systemu”. No bo tylko od środka da się „rozwalić” układ (sorry – od „układu” to jest ten okropny PiS, Kukiz chce rozwalać „system” - i nie pytajcie czym to się różni). Dlatego trzeba stworzyć „drużynę Kukiza” i wejść do sejmu. Ale żeby wystartować w wyborach, to trzeba mieć kandydatów i program! Zaczęło się więc dopytywanie o program (oczywiście się tworzy). Potem będzie łapanka na kandydatów (może zdjęcie z Kukizem będzie legitymacją potwierdzającą kompetencje – tak jak kiedyś zdjęcie z Wałęsą). Podstawowe kryterium: wiek. Raczej nie zgłoszą się ludzie, którzy wchodzą w dorosłe życie z myślą, aby coś w nim zdziałać (bo ewentualna wygrana to 4 lata stracone na politykę), tylko tacy którzy chcą po prostu działać (nie o to chodzi by złapać króliczka….). Może załapie się kilku cwaniaków. Reszta będzie jak baranki prowadzone na rzeź. Nowi posłowie bez wiedzy i doświadczenia, w zderzeniu z ludźmi cynicznymi i po prostu złymi (na przykład prawnikami z centrum legislacyjnego sejmu) szybko zostaną sprowadzeni na ziemię. Reszty dopełni przyszły koalicjant przy wtórze usłużnych mediów.
Mądrzy ludzie radzą Kukizowi, aby zdobył pozycję „języczka u wagi” i wymusił „kilka sensownych zmian”. Do tego ma się sprowadzić to „rozwalanie”? Przecież to będą partyjniackie targi w czystej postaci. Nieważne, czy Kukiz nazwie tą zbieraninę partią, klubem, czy kółkiem różańcowym. I nieważne jakie formalne kształty ona przybierze.
Gombrowicz pisał, że nie ma ucieczki przed gębą, jak tylko w inną gębę zaś przed pupą w ogóle nie ma ucieczki. Parafrazując rzec by można, że nie ma ucieczki przed partiokracją, jak tylko w inną partię. A przed systemem w ogóle nie ma ucieczki. Na tym właśnie polega socjalizacja polityków. Kukiz przywołując historię AWS pokazuje, że rozumie to zagrożenie. Wydaje mu się, że jeśli będzie się trzymał równie daleko od każdej z partii, to zdoła uchronić czystość idei. To nieprawda. Wchodząc do sejmu stanie się częścią systemu.
Czy zatem czeka nas co najwyżej powolna przemiana „młodych gniewnych” w „starych w*wionych”? To będzie jedyny efekt buntu młodych? Niekoniecznie. Obecna „elita” jest już tak zdegenerowana, że nawet jeśli zastąpią ich kibole, to będzie to zmiana na lepsze.
Potencjalna zmiana jakości polskiej polityki wiąże się jednak z czymś innym. Młodzi ludzie mają coś, czego nie ma w polskiej polityce, ani w polskich mediach: brak kompleksów i dumę z polskości. To jest poważny kapitał, który naprawdę wystarczy do tego, aby zgłosić gotowość rządzenia krajem. Żaden program nie jest potrzebny. Nawet JOW'y. Wystarczy odrobina godności. Jeśli do tego dodamy otwartość i chęć uczenia się, reszta rozwiąże się sama.
Popatrzmy na przykład na politykę zagraniczną. To chyba najtrudniejszy do sformułowania element potencjalnego „programu”. Zatrudniając fachowców, możemy dostać jakiś plan działania. Ale jak sprawić, aby ten program opierał się na faktach, a nie był „political fiction”? Ktoś wie z całą pewnością, jaki jest sens toczonej na Ukrainie wojny? Przecież nawet podstawowe fakty trudno ustalić. Wystarczy jednak zapytać o to, jakie interesy lub strategiczne cele ma tam Polska, aby dostrzec absurdalność jakiegokolwiek (poza humanitarną pomocą) zaangażowania. Chyba, że jako amerykański sługus.
Starsze pokolenia mają wpojoną jakąś dziwaczną miłość do „dobrego Wuja Sama”. Tą chorą miłość do Ameryki można by jeszcze zrozumieć, gdyby nie bezgraniczna pogarda, jaką nam okazują Jankesi. Przykładów można podawać wiele. Z ostatnich tygodni mamy interwencję Białego Domu, aby dyrektor FBI nie przepraszał Polaków za przypisywanie im hitlerowskich zbrodni oraz powstrzymanie się Baracka Obamy przed złożeniem gratulacji nowo wybranemu Prezydentowi Polski. Trzeba naprawdę nie mieć godności, aby nadal się im wysługiwać, bez patrzenia na polski interes narodowy. Polityka, która nie jest uprawiana na kolanach wymaga wzajemności. Dlaczego więc Amerykanie przyjeżdżają do Polski bez wiz? Wskutek tego pojawiają się tu różni lobbyści i bezwstydnie prezentują amerykański punkt widzenia jako obiektywny. Na przykład Andrew Michna: wystarczy poczytać jego teksty, aby dostrzec, że to propagandysta z którym nawet dyskutować nie warto. Ale przecież on jest z Ameryki i mówi lepiej po angielsku, niż po polsku – no to musi być mądry! Za tym uznaniem nie kryje się nic poza kompleksami.
Oczywiście poza godnością potrzebne jest jeszcze ze trzy komórki mózgowe – w sam raz tyle, aby zrozumieć, że kilkudziesięciu amerykańskich żołnierzy nie obroni nas przed Rosją – jedynym państwem w regionie, które mogłoby nam zagrażać. Poza obietnicami obrony (które zdaje się nigdy oficjalnie nie padły - wbrew zapewnieniom wyznawców Wielkiej Ameryki) USA ma też wystarczające siły, aby zmusić nas do uległości. Przecież siedzimy w kieszeni u nowojorskich bankierów. Polska to nie Rosja i nie możemy się im stawiać. Ale może jednak warto? Może wtedy przynajmniej jasne będzie – kto przyjaciel a kto wróg?
Jak widać cały potencjalny program polityki zagranicznej sprowadza się do jednego słowa: „godność”.
Podobnie jest z gospodarką. Wystarczy jedno proste pytanie: „Dlaczego przy kurczących się potrzebach pracy i rosnącym bezrobociu musimy pracować coraz więcej i dłużej (wiek emerytalny)?”, aby zrozumieć, że polscy „eksperci ekonomiczni” to banda debili lub agentów reprezentujących wrogie nam siły ekonomiczne. Jeśli zaś ktoś przypadkiem był na filmie „Piękny umysł”, to musiał zwrócić uwagę na informację, że główny bohater podważył 200 lat rozwoju ekonomii. Wspomniani „eksperci” do kina nie chodzą, nic z tego nie zrozumieli, albo wolą o tym nie wspominać. Chodzi zaś o to, że John Nash wykazał, że naturalny rozwój gospodarki w warunkach konkurencji rynkowej prowadzi do pewnego stanu równowagi, który niekoniecznie musi być optymalny z naszego punktu widzenia. Jest to argument za tym, że czasem sensowne jest „przestrojenie” systemu (na przykład poprzez interwencje państwa), aby osiągnąć nowy punkt równowagi. Nas interesuje taki stan gospodarki, w którym wszyscy obywatele mają zapewnione godne życie (to jest istotą „społecznej gospodarki rynkowej” zapisanej w Konstytucji). Oczekiwanie, że partia polityczna lub inna grupa społeczna nie dysponująca odpowiednimi środkami przedstawi gotowy program odpowiednich zmian jest irracjonalne. Na to potrzeba solidnej pracy eksperckiej, za którą trzeba dobrze zapłacić. Nie ma pośpiechu – nie stoimy nad krawędzią i jeśli uzyskamy odpowiedni plan działania za pół roku, to świat się nie zawali (żadne głupowata „terapia szokowa” nie jest potrzebna). Teraz wystarczy jasna deklaracja: tak – chcemy ekonomii godnego społeczeństwa. Nic więcej.
Nie ma więc potrzeby tworzenia programów i odpowiadania na głupie pytania dziennikarzy. A co z podatkami? Co z prywatyzacją? Jak uzdrowić służbę zdrowia? Jaka administracja jest nam potrzebna? I tysiącem innych. Kukiz i jego ludzie ABSOLUTNIE NIE MUSZĄ I NIE POWINNI NA NIE ODPOWIADAĆ. Ludzie odpowiedzialni nie sypią gotowymi rozwiązaniami z rękawa (i nie pieprzą potem przez 25 lat, że nie było innej alternatywy). Wystarczy, że złożą obietnicę, że z całych sił będą starali się postępować godnie. Jeśli społeczeństwo uzna ich za wiarygodnych, to ich poprze – nawet bez gotowego programu (a może nawet właśnie z powodu jego braku).
Jerzy Wawro