Andrzej Madej napisał tekst promujący JOW'y. Połowę tego tekstu stanowi sensowna analiza wyzwań przed jakimi stoimy. Reszta to nieudana próba pokazania, że możemy tym wyzwaniom sprostać dzięki JOW'om. W zasadzie nie pojawia się żaden argument, a jedynie zapewnienie: „że żaden z moich krakowskich rozmówców o sprawach publicznych nie ma wątpliwości, że trzeba pójść do Referendum 6 września i że trzeba głosować za zmianą ordynacji na JOW”. Przy całym szacunku – rekomendacja krakowskich środowisk nie wydaje się dla osób o konserwatywnych poglądach jakimkolwiek drogowskazem. Krakowskie wybory to Senyszyn, „Grodzkie”, czy stary komuch Majchrowski (na dodatek z Sosnowca ;-)). Ten ostatni wielokrotnie wybrany „jednomandatowo” na prezydenta miasta. Byłem przypadkiem w Krakowie, gdy w lokalnym radiu Prezydent objaśniał kulisy organizacji igrzysk olimpijskich w Krakowie i Zakopanem. Wypisz wymaluj – wójt z Wilkowyj – pierwsze odcinki serialu „Ranczo”. Facet jest niezniszczalny i jeśli zechce to i posłem zostanie. Byle mu tylko zapewnić odpowiednią ordynację wyborczą. Dobre hasło: JOW dla Majchrowskiego. Parlament złożony z 460 Majchrowskich to byłoby coś….
To są na razie tylko żarty, ale mają one pokazać, że sama zmiana ordynacji nie jest rozwiązaniem. Analogiczne „myślenie magiczne” obserwowaliśmy w początkach komputeryzacji. Ludziom się wydawało, że sam zakup komputera może coś zmienić. Takim „przedmiotem magicznym” jak wówczas komputer, obecnie stały się JOW'y. Jest to pomysł, który powstał na jednej z licznych „politycznych kanap”. Profesor Jerzy Przystawa, który był głównym jego promotorem tej idei, był podobny do Pawła Kukiza pod względem głębokiego przekonania o słuszności głoszonych poglądów: No jak możecie nie dostrzegać, jakie to eleganckie i skuteczne….? W teoretycznym modelu powstałym w ich głowach wszystko gra. Jednak utożsamianie takich modeli z rzeczywistością do rozsądnych nie należy. Jerzy Przystawa zasługuje na wielki szacunek za dążenie do ujawnienia afery FOZZ. Jednak jego oderwane od rzeczywistości wymysły także w tej sprawie ułatwiły zadanie krytykom. Brakło odrobiny realizmu. Identyczna sytuacja ma miejsce w kwestii JOW. W naszych realiach to byłoby bardzo złe rozwiązanie. Można wskazywać wiele argumentów popierających tą tezę. Ograniczę się do dwóch:
1. Pomysł, że ludzie głosują na osoby osobiście im znane jest czystą utopią. Gdyby zrobiono ankietę wśród Polaków na temat wójta gminy w której mieszkają, zapewne okazałoby się, że zna go bardzo niewiele osób. Jeśli kandydat jest związany z jakąś partią polityczną, to można zakładać, że ma poglądy w dużym stopniu zbieżne z linią programową tej partii. Jego działania przekładają się wprost na dobro tej partii. Dlatego można oczekiwać, że partia dokona jakiejś wstępnej selekcji kandydatów. Robi to nawet Kukiz – przy pomocy psychiatry (jeszcze nie ma partii a już wódz ;-)). Skoro to nie działa dobrze ('partie wodzowskie'), to zmieńmy coś w tym mechanizmie (na przykład finansowanie partii), zamiast od razu go rozwalać.
2. Wprowadzenie JOW skutecznie pozbawiłoby parlamentarnej reprezentacji niektóre grupy społeczeństwa. W szczególności chłopstwo. Podnoszę ten argument od lat i jedyne co sensownego słyszę w odpowiedzi - to zapewnienie, że w okręgach wiejskich przecież chłopi by wygrywali. To świadczy o tym, że zwolennikom JOW nie tylko brak realizmu ale nawet liczyć nie potrafią.
Ja co do zasady nie jestem przeciwnikiem wykluczania niektórych osób z udziału w demokratycznym procesie. Na przykład przynależność do mafii PO/PSL mogłaby skutkować utratą praw publicznych w tym zakresie. Jeszcze bardziej korzystne byłoby dla naszego życia społecznego pozbawienie biernego prawa wyborczego profesorów wyższych uczelni. Jednak jestem przeciwny tworzeniu państwa przez elity i dla elit. Jeśli państwo nie bierze w pierwszym rzędzie pod uwagę potrzeb ludzi najsłabszych, to nie zasługuje na istnienie. Polska z JOW byłaby z całą pewnością takim państwem.
Jerzy Wawro