Ekonomiści głoszący tezy, które mogą wywrócić życie tysiącom lub milionom ludzi, muszą się charakteryzować nadzwyczajnymi przymiotami charakteru. Spędzają wiele czasu na badaniach i analizach, a w nieprzespane noce przemyśliwują konsekwencje wypracowywanych decyzji i propozycji. Jeśli te decyzje nie są dla wszystkich jednakowo korzystne, to przynajmniej starają się, by sumaryczna wygrana była maksymalna.
Czy ktoś w to wierzy?
Oto przykład, jakim warsztatem posługuje się ekonomista postulujący zniszczenie polskiej prowincji:
„Gdyby założyć, że wydajność pracy nie powinna być tam mniejsza niż połowa wydajności poza rolnictwem, to pracować powinno tam nie 2,4 mln, ale ok. 1 mln osób. Na tej bardzo szacunkowej podstawie przypuszczam, że rezerwa zatrudnienia w rolnictwie, czyli ukryte bezrobocie, wynosi tam 1–1,5 mln osób”. [Stanisław Gomółka „Wedka-dla-Polski-B-i-C”]
Ciekawe, jak Stanisław Gomółka chciałby zmierzyć tą „wydajność pracy”. Jak porównać na przykład sadzenie ziemniaków z pisaniem takich tekstów przez ekonomistów? Mamy problem z kategoriami, jednostkami, metodą pomiaru. Ja wiem, że ekonomiści potrafią przeliczać wszystko na pieniądze, ale to nie rozwiązuje problemu. W przypadku „wydajności” wypracowaną wartość dzielą przez ilość pracowników. Nie będę się pastwił nad tą metodą, bo pan Gomółka nawet przy założeniu jej słuszności błędne pozostaje jej użycie. Jeśli by poprzestać na porównaniu tak wyliczonych wydajności, unikamy błędu kategorialnego (porównywanie dwóch wielkości dotyczących zupełnie czego innego). Gdy jednak zaczynamy analizować te wartości (dlaczego akurat 1:2?), to nie unikniemy porównywania kartofli ze słowami itp...
Można by oczywiście przyjąć, że metodą porównywania jest wymiana rynkowa. Tylko że wówczas ekonomiście także pozostaje jedynie stwierdzić fakty. Na przykład taki, że żywność jest relatywnie bardzo tania. Nie ma sposobu na to, by wysnuć poprawne logicznie wnioski dotyczące pewnej dziedziny wyłącznie przez porównanie z innymi.
Czy pan Gomółka był w ogóle kiedykolwiek na wsi? Z jego tekstu wnioskuję, że nigdy. Najwyraźniej pisze o czymś, o czym nie ma zielonego pojęcia.
Nic by mnie to nie obchodziło, bo każdy musi z czegoś żyć, a w Polsce nie takie brednie udaje się sprzedać, gdyby nie wnioski do jakich dochodzi pan Gomółka. Posługując się podobnymi spekulacjami umyślił sobie, że dynamicznie rozwijające się metropolie będą potrzebować coraz więcej „słoikowców” do pracy, więc on ulży prowincji w likwidacji tego „ukrytego bezrobocia”. Jego aktualni mocodawcy z branży budowlanej pobudują czworaki na obrzeżach miast, a rząd będzie dopłacał słoikowcom do ich wynajmu (o tym kto ma konkretnie budować "czworaki" Gomółki wprost on nie pisze, ale przecież nie od parady jest ekonomistą BCC).
Przypomina mi to argumentację, jaką słyszałem dawno temu z ust Janusza Lewandowskiego (niestety te wiekopomne mądrości nie miały formy pisanej, więc nie mogę podać źródła, ale zapamiętałem to dobrze). Powiedział mniej więcej tyle, że pora czyścić gospodarkę z „gospodarczego planktonu”, bo w poważnym biznesie braknie rąk do pracy. Jak zaczęli czyścić, to niedługo było 20% bezrobocia. Teraz przychodzi następny ekonomista i mówi prawie to samo. Skąd się ci ludzie biorą? Czad wielkich miast ich tak otumania?
Drugi z postulatów St. Gomółki nie opiera się na takich wątpliwych metodologicznie spekulacjach, ale pokazuje dobrze sposób myślenia i intencje tego ekonomisty. Postuluje on mianowicie zróżnicowanie płacy minimalnej zależnie od regionu. A może by tak zróżnicować podatki? To jest po prostu niebywałe, że drobny przedsiębiorca na prowincji musi płacić na ZUS tyle samo co przedsiębiorca w stolicy, który tylko z tego powodu, że działa w w zupełnie innym otoczeniu gospodarczym potrafi zarobić kilkadziesiąt razy więcej.
To co wypisuje Gomółka, ma tylko jedną zaletę. Pokazuje mentalność ludzi, dla których jest on reprezentatywnym przykładem. A ta mentalność wyjaśnia nieskuteczność polityki spójności. Polska nie dostaje pieniędzy po to, by Warszawa była najbogatszym regionem w UE, a Rzeszów realizował chore ambicje prezydenta budowy wielkiej metropolii. Dostaje je właśnie po to, by nie trzeba było odbierać dzieci rodzinom z powodu biedy, by wszystkie regiony miały szansę na rozwój gospodarczy, by nie następował przymus ekonomiczny emigracji młodzieży (prezes Doliny Lotniczej chciałby w to miejsce sprowadzać Chińczyków).
Porównałem kiedyś politykę rządu wobec prowincji z polityką okupacyjną. Człowiek ma tylko jedno życie i nie powinien marnować go na kopanie się z koniem. Trudno – jest jak jest. Ale ta głupota okupantów jest tak nieznośna, że czasem warto poprosić, żeby się przynajmniej odrobinę wysilili ....