Polacy są kreatywni. Potrafią twórczo działać w trudnych sytuacjach wymagających szybkiego rozwiązania. Ale są fatalni we wdrażaniu projektów i doprowadzaniu ich do końca. Tak uważa prof. Piotr Moncarz, wykładowca Uniwersytetu Stanforda, dyrektor programu Top 500 Innovators, oraz współzałożyciel i prezes Polsko-Amerykańskiej Rady Współpracy. Oczywiście Pan Profesor ma rację, mówiąc, że w gospodarce rynkowej liczy się efekt końcowy, czy konsument dostanie do ręki to, co jest mu potrzebne i będzie skłonny za to zapłacić czy nie. Ale jego przekonanie, że poza Doliną Krzemową nie ma życia dla innowacyjnych przedsiębiorstw, chcących istnieć na globalnym rynku, jest delikatnie mówiąc dziwne. Faktem jest, że w Dolinie Krzemowej rozwinął się pewien model biznesu, dzięki któremu ten rejon stał się centrum wytwarzania najbardziej efektownych rozwiązań informatycznych. Ale ten model biznesu nie jest jedynym możliwym (ani najlepszym) nawet w obrębie informatyki. Potężna firma IBM ma swą siedzibę w pobliżu Nowego Jorku, a globalna firma SAP mieści się w Niemczech. Także w Polsce można znaleźć firmy z powodzeniem konkurujące na globalnym rynku (choć niekoniecznie się tym chwalące, a nawet udające firmy zachodnie). Nawet w dziedzinie globalnych rozwiązań internetowych (które bez wątpienia są specjalnością firm z Doliny Krzemowej), nie brak przykładów sukcesów bez siedziby w garażu niedaleko San Francisco. Wystarczy wspomnieć skandynawskiego Skype, czy chiński portal Alibaba.
Przytoczona na początku sugestia, że nasz problem z wykończeniem dzieła wynika z jakichś polskich przypadłości jest po prostu głupia. Dla każdego, kto próbował wdrożyć innowacyjny produkt jest czymś zupełnie oczywistym, że koszt zbudowania prototypu jest bardzo niewielką częścią pełnych kosztów wprowadzenia na rynek gotowego produktu. Firmy w Dolinie Krzemowej przodują we wdrażaniu globalnych przedsięwzięć dlatego, że tam nie brak kapitału gotowego wesprzeć takie właśnie działania.
Według profesora Moncarza sukces globalny robi się dość prosto: trzeba dotrzeć do właściwych ludzi, którzy rozumieją, co chcemy sprzedać. Pomysł, że trzeba dotrzeć do klientów, którzy chcą to kupić już się zdezaktualizował? Nie jest to możliwe bez specjalistów z Doliny Krzemowej, albo przynajmniej pomocy Polonusów, którzy mogą znać kogoś ważnego? Znam malutką firmę założoną przez absolwentów informatyki krakowskich uczelni. Ich rynkiem zbytu jest głównie Wielka Brytania. Specjalizują się w advergamingu. Ta branża rozwija się bardzo dynamicznie, a Polska jest jednym z centrów tego rozwoju. Dolina Krzemowa ma swój model, a my mamy swój. A że brak nam takiej dynamiki? To jest kwestia złej ekonomii, a nie naszej nieudolności.
Głupotą bez wątpienia jest pomysł, aby tworzyć „Polską Dolinę Krzemową” przeszczepiając na nasz grunt amerykańskie rozwiązania. To – jak mówi prof. Moncarz - wymyślanie koła. Ale równie absurdalne są wszelkie „mosty” łączące nas z Kalifornią. Kalifornijski model biznesowy ma swoje wady. Choćby taką, że powoduje koncentrację dochodów z pracy milionów „mrówek” na całym świecie. To oczywiście z punktu widzenia firm takich jak Facebook czy Google jest zaletą, ale z punktu widzenia tych „mrówek” już niekoniecznie. Nie można więc wykluczyć, że pojawią się bardziej atrakcyjne alternatywy – gdzieś na peryferiach internetowego świata. Nawet jeśli produkty Google i Facebooka na długo zdominują internet, to przecież one są jedynie jedną z warstw bogatego świata sieciowych rozwiązań. Na ich bazie powinny powstawać lokalne produkty, które być może w niektórych przypadkach będą przejawiać globalny potencjał. Czy w takim wypadku uda się twórcom dopchać do specjalistów od globalnego sukcesu, którzy im w tym pomogą? Bardziej prawdopodobne, że wyprzedzi ich tłum osób, które nie tracą czasu na żmudną pracę nad produktem, ale potrafią zbudować dobry PR dla „polskiego Google”.
Na zdjęciu obok umieściłem Pen Reader Jacka Karpińskiego. We współpracy z tym konstruktorem zbudowaliśmy 30 lat temu polski innowacyjny produkt: tekst angielski, po którym przesuwało się pen-readerem ukazywał się na ekranie komputera po przetłumaczeniu na język polski. Niedawno Google kupił za olbrzymie pieniądze startup, który wymyślił podobny produkt – tyle że zamiast specjalnego „pióra” jest wykorzystywana kamerka smartfonu. Syn, który mi o tym mówił dziwi się: naprawdę coś podobnego wymyśliliście w Polsce w epoce przed-internetowej? To niemożliwe! Też zaczynam w to wątpić ;-). Czy gdybyśmy mieli wówczas obecne możliwości i wsparcie specjalistów od osiągania sukcesu, udałoby się nam osiągnąć rynkowy sukces? Raczej wątpliwe. Ale bynajmniej nie z powodu braku garażu w Kalifornii.
Jerzy Wawro
2014-05-27