Cena ropy naftowej 16-go października zaczęła zbliżać się do 80 dolarów za baryłkę. W tym dniu rozpoczął się ważny szczyt Azja-Europa w Mediolanie, na którym prezydent Rosji mówił między innymi, że gospodarka upadnie przy cenie ropy $80 za baryłkę „światowa gospodarka upadnie”. Media pisały o tym, że upadnie – i owszem – ale Rosja Putina. Amerykanie wykończą go tak, jak wykończyli ZSRR. Rosja rzeczywiście jest uzależniona od eksportu surowców i przy cenie ropy poniżej $100 ma problem ze zrównoważeniem budżetu. Ale po pierwsze od problemów budżetowych do kryzysu droga daleka, a po drugie Rosja ma kontrakty długoterminowe, które w pewnym stopniu niwelują wahania cen ropy.
W swoich przestrogach Putin nie jest odosobniony. Podobnie myśli amerykański analityk Jonathan Fahey, który przestrzega przed poważnymi turbulencjami w gospodarce.
Na pierwszy rzut oka wydaje się, że niskie ceny powinny działać korzystnie na gospodarkę (poza oczywiście krajami eksportującymi, których dochody jednak nie spadły tak bardzo, gdyż zwiększono wydobycie). Problemem jest to, że ludzie przyzwyczajają się do pewnego poziomu dochodów i wydatków. Jeśli niskie ceny utrzymają się długo, to gospodarka zostanie do nich dostrojona i powrót do cen gwarantujących opłacalność (poniżej 80 dolarów nie opłaca się na przykład wydobywać ropy z łupków), spowoduje szok. Poza tym współczesna gospodarka to system naczyń połączonych i nawet problemy budżetowe państw peryferyjnych (jak na przykład Wenezuela) mają wpływ na wszystkich.
W piątek ceny ropy zaczęły rosnąć i utrzymywały się powyżej $86.
W tej sprawie ciekawe jest lekceważenie z jakim traktuje się informacje, że rząd USA może manipulować ceną ropy dla celów politycznych. Wszyscy to traktują jako coś zupełnie normalnego. Tymczasem pod adresem Rosji ciągle formułuje się oskarżenia, że prowadzi politykę przy pomocy Gazpromu. Hipokryzja „zachodu” jest tym większa, że uzależnianie cen od innych korzyści nie jest nielegalne, a zmowy i manipulowanie cenami giełdowymi tak.