Andrzej Duda wyraził swe zdanie na temat masowej imigracji do Europy: „Polska poczuwa się do solidarności z uchodźcami napływającymi do Europy, jednak UE powinna przede wszystkim zwalczać przyczyny migracji i ścigać przemytników ludzi”. Być może nierozsądnym jest oczekiwanie na to, że polski prezydent wyjaśni jakież to są przyczyny tej imigracji (bo chyba nie istnienie „przemytników”?). Wprost może mówić o tym ktoś taki jak Paul Craig Roberts - który zauważa, że ludzie uciekają przed skutkami wprowadzania przez Amerykanów „demokracji”. To nie są jego wymysły, tylko rzeczywista realizacja polityki destabilizacji, która może dotknąć także Polskę.
Prezydent Duda musi brać pod uwagę polityczne okoliczności. Powiedzenie prawdy nic by mu nie dało, a zadarłby z potężnymi siłami, mogącymi pozbawić jego zaplecze polityczne szans na wyborcze zwycięstwo (kto wie, czy nie z „kelnerami” z afery podsłuchowej?). Miejmy nadzieję, że to taka polityczna kalkulacja, a nie deklaracja przystąpienia do politycznych „mapetów” na amerykańskich usługach.
Polityczne i gospodarcze niszczenie państw Afryki Północnej to jednak tylko jedna z przyczyn. Drugą – o wiele ważniejszą – to drastycznie rosnące nierówności. Najbogatszych mieszkańców globu stać na wszystko – łącznie z zakupem „sugar baby”. Tymczasem biedniejsi mieszkańcy Europy lub USA nie są w stanie utrzymać się bez pomocy państwa. Ich los jest jednak i tak bez porównania lepszy, niż los głodujących mieszkańców Afryki. Nic więc dziwnego, że zdesperowane tłumy szturmują „bramy raju”. Wojna jest tylko impulsem, poruszającym nieuniknioną lawinę.
Antyimigracyjna retoryka jest łatwym sposobem na zyskanie politycznego poparcia. Może doprowadzić to do trudnych do przewidzenia zmian politycznych. W USA stale rośnie poparcie dla Donalda Trumpa, budowane na krytyce elit, odrzuceniu politycznej poprawności i antyimigracyjnej retoryce. W Europie odradzają się ruchy faszystowskie (jak Liga Północna we Włoszech czy Front Narodowy we Francji). W Niemczech na razie „Pegida” stanowi polityczny margines (choć wyjątkowo głośny). Jednak napływ setek tysięcy imigrantów rocznie może tą sytuację zmienić. Brytyjczycy zastanawiają się czy w przyszłości polskie miasta przekształcą się na wzór zachodnioeuropejski: I nie chodzi mu bynajmniej o infrastrukturę czy nowoczesną architekturę, ale o dzielnice zdominowane przez muzułmańskich imigrantów. […] „Stojąc w obliczu rosnącej wewnątrzkrajowej opozycji wobec sześćdziesięcioletniej polityki przyjmowania imigracji, głównie z muzułmańskich krajów Afryki i Azji, polityczna klasa Brukseli spogląda teraz w kierunku wschodnim, szukając nowych miejsc do osadzenia imigrantów”.
Jest tylko jeden sposób na zmianę tej trudnej sytuacji. Trzeba pilnie wypracować nowy model gospodarki, który byłby możliwy do szybkiego wdrożenie w biedniejszych krajach i dał im szansę na samodzielny rozwój. Opanowane przez „specjalistów od rynków finansowych” Stany Zjednoczone tego nie zrobią. Tylko Europa dysponuje wiedzą i doświadczeniem odpowiednim dla tego dzieła. Polska może być takim laboratorium zmian. Obecny konflikt z bankierami wokół kredytów frankowych jest wielką szansą, której nie wolno zmarnować. Nie ulega bowiem wątpliwości, że bankierom należy założyć uzdę i zaprząc do pracy na rzecz społeczeństwa. Drugim kierunkiem działań powinna być zmiana zasad ekonomii, którą można by określić jako wdrożenie społecznej gospodarki rynkowej. Jednak teraz potrzebujemy zmian znacznie dalej idących, niż powielenie „niemieckiego cudu gospodarczego”. Punktem wyjścia musi być zmiana rozumienia pracy ludzkiej. Taka zmiana musi zagrozić interesom wielu możnych i wpływowych osób. Skoro nawet próba restrukturyzacji kredytów „frankowych” wywołuje ich atak na suwerenność państwa, to jak zareagują na próbę detronizacji „rynków finansowych”?
Potrzeba zatem naprawdę sporo odwagi i determinacji. Andrzej Duda zapowiadał, że tego mu nie braknie. Miejmy więc nadzieję na to, że po wyborach skończy się czas okrągłych słówek i uśmiechów. Bo jeśli mamy coś w Polsce zmienić, to nikomu do śmiechu nie będzie.