Pod koniec XX wieku stało się jasne, że automatyzacja, globalizacja i nasycenie rynku produktów konsumpcyjnych musi skutkować zmniejszaniem się ilości miejsc pracy w przemyśle. Ekonomiści głosili wówczas tezę, że w to miejsce rozwijać się będą usługi. W Polsce po roku 1989 nie brakowało głosów, że wysoki udział przemysłu w naszym PKB świadczy o zacofaniu gospodarczym (tak samo jak udział rolnictwa).
Tymczasem produkcja dynamicznie rośnie w Azji, która staje się centrum gospodarczym świata. Równie dynamicznie rośnie bezrobocie w Europie i USA. Stąd naturalnym wydaje się postulat rezygnacji z promowania gospodarki nastawionej na usługi.
Reindustrializacja Europy ma być sposobem na kryzys. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki o reindustrializacji zaczęli mówić wszyscy – ze strażnikiem żyrandola na czele. Trwało to tak mniej więcej do połowy lutego, gdy PiS ogłosił swój program (zawierający wezwanie do reindustrializacji Polski). Wtedy się okazało, że to wprost kojarzy się z czasami Gierka i krótko mówiąc czysty obciach.....
Oczywiście gdy już PiS zostanie należycie obśmiany, słowo „reindustrializacja” będzie znów odmieniane przez wszystkie przypadki – przynajmniej póki jest nadzieja, że Unia sypnie za to trochę kasy....
Na tym tle wyróżnia się tekst red. Solskiej z Gazety Prawnej, która stara się postawić problem w sposób racjonalny. Nie chodzi o to czy zwiększać udział produkcji w PKB, ale o rozwój uwzględniający specyfikę współczesnej gospodarki. Reindustrializacja o której mówią rozsądni (czytaj: nie-polscy) ekonomiści nie polega na powtórzeniu socjalistycznych wzorców (jak się może wydawać redaktorowi Wróblowi). Współczesny przemysł to nie tylko stal i maszyny. To wiele zaawansowanych produktów, którym wartość nadaje myśl twórców. Prawdopodobnie stoimy w przededniu wielkiej „demokratyzacji” wytwórczości, związanej z nowymi technologiami (jak drukarki 3D). Równocześnie obniżenie kosztów transakcyjnych i wzrost znaczenia rynku internetowego daje szansę na przezwyciężenie problemów współczesnej gospodarki.
Pierwszy z tych problemów pojawia się we wspomnianym tekście Joanny Solskiej. Chodzi o znaczenie marki. Dawniej marka oznaczała gwarancję jakości (to były nieomal synonimy). Obecnie znaczenie marki zostało wypaczone poprzez rozwój monopoli (wielkich korporacji) i agresywny marketing.
To zjawisko jest przejawem głębszych tendencji – dominacji wartości pozornych nad realnymi. Wartość marki za którą nie kryje się nic poza marketingiem i monopolem stanowi o wiele większą część ceny, niż wartość surowców i włożonej w produkcję pracy. Dogłębnie analizuje to w książce „No logo” Naomi Klein (która przez polski establishment została umieszczona na swoistym „indeksie” - jej książki praktycznie nie mają wpływu na debatę publiczną).
Własność marki i związane z tym profity, to jedynie jeden z elementów szerszego problemu. W czasach początków kapitalizmu można było snuć rozważania, jaki zysk z kapitału i jakie wynagrodzenia są godziwe. Teraz jest to problem drugorzędny wobec dominacji zysków generowanych przez świat fikcji: pieniądza nie opartego na żadnej realnej wartości i marek zbudowanych na propagandzie.
Problem industrializacji nie jest dobrze rozumiany przed wszystkim z powodu zafałszowania go przez ten świat fikcji. Wyraża się to między innymi poprzez zaliczenie w całości działalności instytucji finansowych do usług. Tymczasem tradycyjna działalność usługowa obecnie odpowiada jedynie za drobny ułamek generowanych przez instytucje finansowe obrotów. Główną ich działalnością jest spekulacja oparta o fikcyjne transakcje. Jednak generowane w tych operacjach kosmiczne zyski bynajmniej nie są fikcyjne.
Czy powyższa analiza pozwoliła odkryć praprzyczynę problemów industrializacji? Nie do końca. To oderwanie znaczącej części gospodarki od „fundamentów” (czyli realnych wartości) jest elementem globalizacji nie opartej na podziale pracy. Dobrą ilustracją tego problemu jest obecna sytuacja Ukrainy - kraju w którym zły ład gospodarczy (oparty na korupcji) powoduje, że miliony ludzi żyje w biedzie, podczas gdy nieliczni budują niebotyczne fortuny. Szansę na zmianę tej sytuacji ekonomiści widzą w powtórzeniu drogi rozwoju Polski: utratę suwerenności gospodarczej w zamian za relatywny wzrost dobrobytu. Jednak istnieje realna alternatywa, którą najkrócej można scharakteryzować poprzez uogólnienie zasady pomocniczości. Dla gospodarki nastawionej na zaspokajanie potrzeb obywateli bieda jest szansą, a nie tylko problemem. Wymiana międzynarodowa powinna wspomagać ukraińską gospodarkę, dostarczając wyłącznie tych dóbr, których sami Ukraińcy nie są w stanie wyprodukować w sposób efektywny. Taki model rozwoju z powodzeniem realizują Chiny, które otwierając swoją gospodarkę kierują się potrzebami rozwoju, a nie doktrynerstwem.
Problem reindustrializacji jest więc przede wszystkim źle postawiony. Może on przez to wydawać się wręcz problemem fałszywym (bo deindustrializacja pozwoliła na szybki wzrost zysków i opartych na PKB wskaźników gospodarczych). Pokazuje to analiza opublikowana na stronach Financial Times.
Produkcja liczona jako realna wartość dodana w przemyśle wcale się w ostatnich dziesięcioleciach nie zmniejsza:
Zmniejsza się natomiast udział przemysłu w PKB:
Przede wszystkim jednak problemem jest malejący udział wynagrodzeń w wartości dodanej, co pokazuje ilustracja na początku niniejszego tekstu.