Marzeniem Polaków po zmianie ustroju było „dogonić Europę”. Jednak Europa traci swój blask. Wśród Polaków odradza się duma z własnego kraju i poczucie jego wyjątkowości.
Dlatego atak na konserwatywne władze Polski osiągnął skutek odwrotny do zamierzonego. Zamiast wywołać poczucie wstydu z tego powodu, że jesteśmy za mało europejscy, obnażył fałsz europejskich elit. Wystarczyło, że w Polsce wygrała formacja polityczna nie akceptowana przez "elity", by obnażyć pustkę, głupotę i głęboko skrywaną pogardę do inaczej myślących wyznawców "praw człowieka" i "liberalnej demokracji".
Polscy politycy, którzy w walce o władzę nie wahali się sięgnąć po zagraniczne wsparcie, zostali słusznie uznani za neo-targowicę. Niewiele pomogło zrównywanie tych działań z powszechnie dotąd akceptowaną walką o własne prawa na europejskim forum. Bo demonstracje żądające uwzględnienia telewizji „Trwam” w podziale łączy telewizji cyfrowej (dla przykładu) nie miały na celu zmiany demokratycznie wybranych władz. Nikt nie szantażował władz, że jeśli nie złamią prawa demonstranci poprą antypolskie działania (por. żądania od Prezydenta Dudy, by zaprzysiągł więcej sędziów TK, niż przewiduje to konstytucja).
To wydaje się oczywiste. Może jednak nie dla wszystkich?
Polaków od „europejczyków” różni stosunek do prawdy. Polacy nadal wierzą w proste i powszechne prawdy: 'niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie' (Mt 5,37). Takie stawianie sprawy doprowadza do furii polskich „europejczyków”, którzy postrzegają współistnienie różnych narracji jako fundament liberalnego ładu. W zasadzie mają oni rację o tyle, że takie współistnienie różnych narracji jest powszechnie akceptowane. Jarosław Kaczyński nie mówił o konieczności zmiany narracji liberalnej na konserwatywną, ale o konieczności pluralizmu.
W Polsce chyba brak jest świadomości tego, że ten nasz problem wpisuje się w najbardziej fundamentalny spór o tożsamość Europy. Nie odrobiliśmy lekcji.
Na zachodzie Europy panuje ideologia praw człowieka, której elementami są swoiście rozumiana tolerancja i wynikający z niej relatywizm.
Jean-François Lyotard w książce „Kondycja ponowoczesna. Raport o stanie wiedzy” ogłosił koniec charakterystycznych dla nowoczesności „wielkich narracji” wraz z wkroczeniem społeczeństwa i kultury w epokę ponowoczesną. Zdaniem tego francuskiego filozofa nastał czas wielości gier językowych – czas małych, równorzędnych narracji.
Zachodnia tolerancja jest więc związana z „wolnym rynkiem” różnych idei. Jednak ten rynek nie jest wolny a idea równości jest wymysłem oderwanym od rzeczywistości.
W początkach naszego członkostwa w strukturach Unii Europejskiej Barbara Jedynak postawiła problem trudności z jaką polska narracja przebija się na europejskim forum (zob. „Polskie rozłąki i powroty – w kręgueuropejskich arcynarracjiwolnościowych : w 150 rocznicęśmierci Adama Mickiewicza”). Posługiwała się przy tym pojęciem arcynarracji, wprowadzonym przez węgierską filozof żydowskiego pochodzenia, Agnes Heller:
Przez arcynarrację należy rozumieć taki zespół opowiedzianych opowieści, historii, fantazji, które pełnią w danej kulturze nadzwyczajną rolę (Clifford Geertz), swoiste arche. Wspólność i występowanie arcynarracji decyduje o istnieniu konkretnej kultury, posiadającej wspólny fundament, wzorce wyobraźni i modele pamięci (np. eposy Homera, Biblia). Różne zbiorowości Europy posiadają swoje argumentacje, ich sposób bytowania jawi się jako ważny problem badawczy, a także polityczny. Poszukiwanie języka opisu i analizy arcynarracji jako niezbędnego „surowca” modelu europejskiego, jest nieustającym i bardzo ważnym zadaniem humanistyki współczesnej. Upatruje ona swoje nadzieje w poszerzeniu metod komparatystycznych, które będą nie tyko układały wątki i motywy „obok siebie”, ale podejmą koncept utworzenia „wspólnoty wszystkich narracji”. Tu jednak kryje się nieprzełamany spór o to, co w tej dziedzinie jest możliwe, a co nie jest możliwe. Rany zadane przez „terror historii” (Mircea Eliade), tak bardzo obecny w dziejach Europy, konstytuują swoistą cechę arcynarracji europejskich. […] Polskie pamiętniki należą do jednych z najbogatszych zasobów narracji i arcynarracji w Europie. Trud wprowadzenia ich do zbiorowej świadomości będzie rzeczywiście trudem niezwykle ciężkim, także i dlatego, że najważniejsi kapłani współczesnego arche - właściciele stacji TV - nie dopracowali się w tej dziedzinie żadnego porządku. „Uśpione” arcyfabuły tkwią jednak w każdej współczesności, a ich prawdziwa siła może być tym większa, im bardziej nierozpoznawalna.
Polityka obecnych władz Polski wpisuje się w te dążenia do zajęcia należnego miejsca w Europie przez polską arcynarrację. Nie wydaje się, aby to było dobre postawienie sprawy. Polska narracja jest zrozumiała wyłącznie dla Polaków. Może zamiast dopraszać się o uwzględnienie Polski w kulturowym dziedzictwie Europy, należałoby skupić się na szacunku do prawdy? Wielość narracji może istnieć obok siebie, jeśli opowiadają one o tym samym, a różne są jedynie punkty widzenia. Jeśli rzeczywiście jeszcze istnieje coś, co można określić jako „europejskie wartości”, to chyba nie będzie problemem z uznaniem istnienia jednej prawdy z nimi związanej?
Jerzy Wawro, 2016-01-31