Podobno Polacy obrazili się na siebie. „Obrażalstwo, malkontenctwo, chroniczne niezadowolenie, poczucie przegrania na wszystkich frontach - to niestety dość charakterystyczne cechy, czy raczej wady Polaków. Zdecydowanie brak nam międzyludzkiej pogody w kontaktach. Istnieje za to ta okropna kłótliwość, kiedyś z sąsiadem o miedzę, a teraz co się dzieje... Nikt nie porozumiewa się, tylko kłótnia trwa. Nikt nie kłóci się solo, zawsze z kimś”.

Słowem: czysta patologia. To nasze przywary sprawiły, że „są dwie Polski, które obraziły się na siebie”.

Autorka tej diagnozy, która jest praktykującym psychologiem wyjawia metodologię jaką zastosowała przy jej formułowaniu:

Statystyka tu odegrała swoją rolę. Dużo osób przychodzi do mnie ze swoimi problemami. Wybieram te najczęściej powtarzające się przypadki; nie wysysam tego z palca. Mam gabinet i wieloletnią praktykę kontaktów z mnóstwem ludzi. A potem już pracuję po akademicku - studia swoje cały czas kontynuuję, dużo czytam, mam dostęp do wiedzy, która w wielu przypadkach niezwykle rozjaśnia problemy.

Mamy więc do czynienia z fachową diagnozą – z którą nie ma co dyskutować?

Może jednak nie jest tak źle, bo ta diagnoza wydaje się zawierać poważny błąd metodologiczny, który kojarzy się z Abrahamem Waldem. Był to matematyk z Wojskowej Grupy Statystycznej – formacji armii amerykańskiej z czasów II Wojny Światowej. Wojsko chciało wówczas wzmocnić samoloty, by zwiększyć ich szansę na powrót z nalotów: Zanim zwrócono się z tym problemem do Walda, badania dotyczące powracających samolotów prowadzili naukowcy z Centrum Analiz Marynarki Wojennej USA, którzy, jak się wydawało rozsądnie i intuicyjnie, proponowali zwiększenie opancerzenia samolotów w tych miejscach, w które wrogowie strzelali najczęściej.
Wald całkowicie odwrócił ten sposób myślenia — twierdził, że naukowcy marynarki popełnili błąd, analizując tylko te samoloty, które wracały z misji. Nie wzięli oni bowiem pod uwagę faktu, że maszyny, które przetrwały, zostały prawdopodobnie ostrzelane w miejsca, które już wcześniej odpowiednio wzmocniono i zabezpieczono. W optyce Walda znalazło się clue problemu — zestrzelone samoloty. Zauważył, że naukowcom umknęła najważniejsza kwestia, którą musieli rozstrzygnąć: które części maszyn były najbardziej narażone na atak nieprzyjaciela
?

Podobny błąd robią księża wypominający brak uczestniczenia w mszach osbom, które akurat przyszły… Z tak samo źle dobraną próbą statystyczną mamy do czynienia w przypadku opisanej na wstępie diagnozy społecznej. Ona na pewno jest wartościowa – ale dla ludzi z problemami. Błędem jest uogólnienie tego na całość społeczeństwa. Przynajmniej w opublikowanym wywiadzie z Panią Psycholog nie ma żadnych przesłanek dla takiego uogólnienia.

Stawianie takich pochopnych diagnoz sprawia, że w przestrzeni publicznej utrwala się obraz bezradności nauki wobec dynamiki zjawisk społecznych. Nie chcąc popełniać takiego samego błędu uogólniania musimy zauważyć, że tylko niewielki odsetek uczonych jest aktywnych w mediach. Do rzadkości należą przy tym osoby, które swe poglądy głoszą w oparciu o całościowy i spójny obraz świata (taką osobą jest na przykład prof. Bogusław Wolniewicz). Większość naukowców zajmuje się z pasją wąską dziedziną wiedzy i nie za bardzo ma czas i ochotę zastanawiać się nad sprawami, które ich rozpraszają. Konflikt polityczny z jakim mamy do czynienia w Polsce zajmuje i tak zbyt wiele czasu zbyt wielu ludziom. Pewnie, że nauki społeczne bardzo by nam pomogły w jego rozwiązaniu. Ale akurat ta dziedzina jest najbardziej skażona PRL’em. Poza tym w polskim środowisku naukowym stanowczo brakuje twórczego konfliktu. Sytuacje w których ktoś się z kimś nie zgadza należą do rzadkości. Nie sprzyjają temu feudalne stosunki panujące na uczelniach. Wygląda to tak jakby wraz z tytułem profesora był przydzielany patent na nieomylność. Sielanka. Nic dziwnego, że w normalnym życiu (poza uczelnią) naukowcy mogą czuć się zagubieni i zniesmaczeni konfliktami.

Warto w tym miejscu zwrócić uwagę jeszcze na dwa problemy związane z naturą człowieka (każdego – nie tylko Polaka lub uczonego). Jak pisze Les Giblin (w niezmiernie ciekawej książce Jak umiejętnie postępować z ludźmi) „ludzkie zachowania są rządzone przez ich własne wyobrażenia i ich własne interesy”. A na dodatek „ludzie są przede wszystkim zainteresowani sobą”. Zasadniczym staje się więc pytanie o to, jak tworzone są nasze wyobrażenia o świecie i jakie mamy interesy.

1. Ludzie prości ulegają wpływom, ale nie tracą kontaktu z rzeczywistością dzięki trudowi pracy. Ludzie wykształceni są mniej podatni na wpływy innych, ale często brakuje im (poza naukami przyrodniczymi) weryfikacji teorii z rzeczywistością. To sprzyja traktowaniu wypracowanych teorii jak bezwzględnej prawdy.

2. Taka pycha uczonych staje się niebezpieczna, gdy połączy się ją z ideologią lewicową. A taka właśnie ideologia dominuje w świecie nauki (u nas jest to przede wszystkim spuścizna PRL’u). Problem ten ma dwie przykre konsekwencje. Większość polskiego społeczeństwa nadal jest religijna i to wiara w Boga ma zasadniczy wpływ na ich wyobrażenia o świecie. Lewica nie jest w stanie tego zrozumieć – stąd opinie, że „lewica z kłamstwa uczyniła narzędzie polityki”. Ostrożniej można powiedzieć, że lewica ma swoją własną prawdę. W każdym razie to doskonale tłumaczy dlaczego nauka jest tak bezradna wobec obecnych przemian w Polsce i na świecie. Drugą przykrą konsekwencją takiej postawy jest upadek autorytetu nauki. Krytyczne spojrzenie na spuściznę Oświecenia prowadzi do wniosku, że wyzwolona spod wpływów religii nauka uznała, że jest w stanie rozwiązać każdy problem i odpowiedzieć na każde pytanie. Pomimo tego, że wiek XX ostatecznie rozprawił się z tą iluzją – wielu uczonych nadal nie jest w stanie zdobyć się na pokorę i uznać granic swych kompetencji. Duży rozgłos zdobył niedawno „uznany fizyk” Iwo Białynicki-Birula, który jak to mawia młodzież „zaorał dobrą zmianę”. Stwierdził on między innymi: „Mamy próby zastąpienia teorii ewolucji kreacjonizmem, mamy próby zastąpienia nauk medycznych ideologicznie motywowanymi regulacjami, mamy próby zastąpienia praw aerodynamiki argumentami opartymi na parówkach i puszkach po coli”. Oczywiście Pan Profesor od razu stał się - choć na chwilę - medialną gwiazdą (szkoda, że nie z powodu swych naukowych odkryć). Próżno się wzbraniał: „Jestem fizykiem. Nie mieszam się do dyskusji politycznych”. Bo to też oczywista nieprawda. Może na co dzień pan Białynicki-Birula jest fizykiem, ale opowieści o ewolucji i parówkach nie mają z tym nic wspólnego. Polski biolog Andrzej Jerzmanowski w swej książce „Geny i życie” słusznie zauważa, że takimi tematami jak stworzenie świata, nauka się nie zajmuje. Ściśle rzecz biorąc tak zwana „teoria ewolucji” nie jest teorią ale hipotezą, której nie można zweryfikować doświadczalnie. Fizyk doskonale by to rozumiał.