Rzeczpospolita drukuje ważny tekst profesora Jacka Hołówki, wzywający do reanimacji filozofii. Czy rzeczywiście filozofia dogorywa? A jeśli tak – to jakie są tego powody? Wszystkiemu winna dominacja poglądów w rodzaju postmodernizmu i konstruktywizmu. „Derrida, Lyotard, Lacan i Rorty głosili rozmaite redukcjonistyczne tezy, np. że filozofia zawsze zajmowała się tylko filozofią, że badanie tekstów kończy się na badaniu tekstów, że skupienie na problemach realnych jest nieodpowiedzialnym wizjonerstwem. Zatem wolno mówić, co się chce, bo nie istnieje uchwytna prawda na żaden temat. Nie ma znaczenia, jakim posługujemy się językiem, bo wszystkie języki są tyle samo warte, i nie ma podstaw do twierdzenia, że jedne opisują świat lepiej, a inne gorzej. Wreszcie zdaniem postmodernistów nie mamy dostępu do samych faktów i musimy poprzestać na ich arbitralnej wizji zawartej w teoriach, a jakie tworzymy teorie, to nasza sprawa. Ten hiperliberalizm poznawczy spowodował, że filozofia przestała cenić samą siebie. Bełkot zdobył sobie popularność, a dyscyplina myślowa uznana została za skostniałe doktrynerstwo. Filozofia wycofała się z rozważania spraw zasadniczych i skarlała na własne żądanie”.
Zanim podejmę rzeczową polemikę, muszę zaznaczyć, że uważam Jacka Hołówkę za ideowego przeciwnika. Nie wynika to z głębokich różnic światopoglądowych, ani nawet z tego, że profesor Hołówka reprezentuje środowisko Uniwersytetu Warszawskiego, które dla mnie jest zapleczem naszej pseudoelity. Problem jest poważniejszy.
Filozofia jest żywa, jeśli istnieje spór. Jeszcze niedawno wydawało się, że główna oś sporu w Polsce przebiega między tak zwaną „filozofią głębi”, a filozofią analityczną. Problemem nie była przy tym sama różnica poglądów, ale poziom na jakim się ten spór odbywał. Dobrym przykładem była polemika Jana Woleńskiego z Krzysztofem Michalskim, który napisał, że im dokładniej chcemy opisać rzeczywistość, tym większe niebezpieczeństwo, ze umkną nam kwestie najważniejsze. Strategia przyjęta przez Woleńskiego była bardzo typowa: po analizie stanowiska oponenta, okazywało się ono niezrozumiałe, lub pozbawione znaczenia. „Logicy” (jak ich nazwał Krzysztof Michalski) odrzucali potrzebę rozważenia racji przeciwników, twierdząc, że oni nawet nie potrafią ściśle przedstawić swych poglądów. Strategia izolowania i unieważniania (wypychania w niebyt) przeciwnika, którą w zwulgaryzowanej formie widzimy u współczesnego obozu władzy, okazała się o tyle skuteczną, że obie strony okopały się w swych poglądach. Wspomniany tekst Jana Woleńskiego nie spotkał się (o ile wiem) z odpowiedzią. I słusznie – bo był obcesowy i napastliwy. Znany „badacz” szkoły Lwowsko-Warszawskiej wprost sprzeniewierzył się tej tradycji - mierzenia się z najtrudniejszymi problemami w sposób możliwie najbardziej ścisły.
W opisanym powyżej sporze Jacka Hołówkę od zawsze postrzegałem jako reprezentanta „logików” - obozu dla mnie wrogiego (pomimo, że dostrzegam słabość drugiej strony). Jednak to wszystko traci na znaczeniu w sytuacji, gdy zostały zaatakowane podstawy naszej cywilizacji. Bo w tych kategoriach należy moim zdaniem odczytać opisane przez Jacka Hołówkę zjawiska.
W pełni zgadzam się z opisem zawartym w pierwszej części artykułu - do momentu poszukiwania przyczyn. Łącznie z przypuszczeniem, że „działają potężniejsze przyczyny” (niż słabość filozofów). Ale po pierwsze dodałbym słowo "również" (bo słabość filozofów jest moim zdaniem istotną przesłanką), a po drugie to nie są te przyczyny, jakie podano w artykule: „filozofia nie pasuje do świata, w którym rządzą rynek, internet i fascynacja rozrywką”. To jest moim zdaniem diagnoza powierzchowna. Podstawą naszej cywilizacji są realizm i logika Arystotelesa. Poruszanie się w tych ramach wymaga intelektualnego wysiłku, a bycie godnym kontynuatorem kilku tysięcy lat tradycji wymaga nieprzeciętnych zdolności. Tymczasem nauka bardzo nam się zdemokratyzowała. Jacek Hołówka nie docenia tego zalewu przeciętności i bylejakości. Może niezręcznie mu przyznać, że część jego uczonych kolegów i koleżanek, to zwykłe głąby na stanowiskach pracowników nauki. Głupie teorie negujące fundamenty poznania są dla tych głąbów wybawieniem. Nie mamy wystarczających danych do tego, by stwierdzić, czy ta głupota rozkwitła przypadkiem – wskutek sprzyjających okoliczności, czy też istnieją jakieś ośrodki wspierające jej rozkwit dla jakichś pokrętnych celów. Jednak lekarstwem na ten stan rzeczy nie są strukturalne zmiany, ale skupienie się na poszukiwaniu prawdy. Skoro Jacek Hołówka postawił tak dobrą diagnozę warunków rzeczowej debaty, to gdzie jest krytyka jego kolegów - zasady te łamiących? Ja wiem, że takie ogólnikowe "odcinanie się" zapewnia święty spokój, ale w tradycji filozoficznej byli ludzie gotowi położyć głowę za prawdę (a tu grozi co najwyżej środowiskowy ostracyzm).
Tylko poszukując mądrości można walczyć z głupotą. Filozofia nie jest nikomu potrzebna, jeśli nie mierzy się z najważniejszymi problemami. Nie jest także użyteczna, jeśli nie potrafi korzystać z arsenału środków niedostępnych przeciętnemu zjadaczowi chleba.
Nie jest prawdą, że filozofia nie pasuje do świata rozrywki. Cyrkowa rozrywka lansowana przez media nie może rozwijać się w nieskończoność. Młodzież wybiera internet, bo ma dość płaskiego dowcipu i papierowych postaci w telewizji. Prawdziwa sztuka jest poszukiwaniem sensu. Pomoc filozofii byłaby w tym nieoceniona. I nie jest winą twórców, że na tą pomoc liczyć nie mogą.
Nie jest też prawdą, że filozofia nie pasuje do świata opartego na ekonomii i reklamie. Ekonomiści szukają sposobu ponownej integracji świata gospodarki ze społeczeństwem, a marketingowcy głową się nad etyczną reklamą, która opiera się na informacji o produkcie, a nie na walce wizerunków. Te poszukiwania odbywają się po omacku, co daje przewagę pragmatycznym Amerykanom. Europa porzucając swe wielowiekowe tradycje intelektualne, oddaje pole walkowerem. Filozofia wreszcie ma kolosalną rolę w rozwoju informatyki i internetu. Jednym z głównych kierunków rozwoju jest bowiem przetwarzanie wypowiedzi, które może i powinno sięgnąć po dorobek filozofii języka.
Filozofia instytucjonalna zamknięta na uniwersytetach nie jest nikomu potrzebna. Filozofia, jako fundament nowoczesnego rozwoju jest niezbędna. Dlatego nie zgadzam się z końcówką tekstu Jacka Hołówki. Gdyby istniało coś takiego, jak "związek zawodowy filozofów", to jego deklaracja programowa mogłaby tak właśnie wyglądać. Reanimacja filozofii powinna wiązać się z podjęciem na nowo roli, jaką pełniła ona przez wieki: bezkompromisowego i odważnego poszukiwania prawdy. To wymaga jednak skupienia się na rzeczywistości w jakiej żyjemy, a nie na "dziedzictwie", które jest ważne o tyle tylko, o ile pomaga nam w poszukiwaniach prawdy.
Dobry lekarz zna historię rozwoju swej dziedziny i rozumie podstawy naturalnej medycyny. Potrafi jednak przede wszystkim korzystać z najnowszych osiągnięć biologii i farmacji, Analogicznie powinno być z filozofią. Klasyczne problemy mogą być ciekawe, ale filozofia XXI wieku ma poważną rolę do spełnienia w zmaganiach z dużo poważniejszymi problemami współczesności. Podważanie fundamentów cywilizacji przez "postnowoczesność" jest tylko jednym z nich.
Jerzy Wawro, luty 2014