Po zmianie stanowiska wobec TTIP przez KE, w Polsce niektóre media zaczynają publikować krytyczne analizy. Bo skoro „umowa o wolnym handlu Unii Europejskiej ze Stanami Zjednoczonymi spotyka się z ogromną falka krytyki i obaw opinii publicznej. Przyznali to nawet przedstawiciele Parlamentu Europejskiego”, to ...”przerwijmy ciszę”. To się nazywa dziennikarska odwaga!

Na portalu gazetaprawna.pl można znaleźć bardzo ciekawe informacje na ten temat:
"Kwestia płacy minimalnej nie jest może tematem explicite w umowie , ale może być podstawą do skarżenia państwa przez firmy ponadnarodowe tak jak to miało miejsce w Egipcie [...] Inwestor-state dispute settlement (ISDS) to jedno z największych zagrożeń umowy. Ten mechanizm rozstrzygania sporów na linii państwo-inwestor, pozwala firmom ponadnarodowym zaskarżać rządy państw do arbitrażu (nie do sądu!) przy każdym wprowadzeniu przepisów, które ograniczałyby zyski tychże (nawet jeśli z perspektywy obywateli danego kraju byłyby działaniem pożądanym). [...]
22 stycznia Danuta Hübner, podczas debaty Warszawie podkreśliła, że TTIP ma długofalowe znaczenie strategiczne, więc byłoby szkoda go zmarnować przez tę jedną klauzulę".

Dokumenty związane z negocjacjami oglądał Janusz Korwin-Mikke. Jego relacja dowodzi, że nadzieje wiązane z nim przez wyborców były stanowczo przesadzone.

Banki zamykają konta używane do handlu bitcoinem! Na podstawie podejrzeń, że to może być nielegalne. Czyli już nie ma według nich zasady, że co nie jest jasno zabronione, to jest dozwolone? Teraz muszą na wszystko być jasne przepisy? Wróciliśmy więc pod tym względem do czasów komuny.

Dziennik Internautów zwrócił się do Ministerstwa Finansów z prośbą o komentarz. Odpowiedź nie pozostawia wątpliwości:

Odpowiadając na Pana pytanie, uprzejmie informujemy, że funkcjonowanie oraz obrót „walutami” wirtualnymi na terenie Polski nie narusza prawa krajowego ani prawa unijnego, nie jest zatem nielegalne. Funkcjonowanie „walut” wirtualnych w obrocie nie podlega również szczególnej reglamentacji ani nie podlega nadzorowi żadnej instytucji, co może generować określone rodzaje ryzyk dla użytkowników walut wirtualnych.

Przy okazji ministerstwo zwraca uwagę na wady bitcoina, które sprawiają, że nie jest to środek płatniczy. Są to braki:

  • powszechnej akceptowalności

  • wymienialności

  • nie mają statusu waluty, nie mogą więc być uznane za jednostkę pieniężną.

W USA rozgorzała dyskusja po tym, gdy zawieszono czasowo konto na Facebooku kobiety opisującej urodzenie w warunkach domowych dziecka.
Według krytyków tej decyzji poszło ponoć o powyższą fotografię (ona nadal jest dostępna na należącym do Facebooka „Instagramie”): „Facebook suspends womans account because of home birth photos”.

Tymczasem to nie jest prawda, gdyż młoda matka opublikowała zdjęcia dużo bardziej drastyczne. I chociaż trudno zakwalifikować zdjęcie nagiej kobiety tulącej dziecko jako pornograficzne, trudno też zrozumieć aż taką chęć uzewnętrzniania się. Facebook jest medium światowym i stara się trzymać takie standardy, które nie są kontrowersyjne dla wszystkich. Nie zawsze im się to udaje. Krytykowano firmę na przykład za tolerowanie stron wielbicieli morderców jak James Holmes (strona ostatecznie zniknęła, ale nie wiadomo, czy usunął ją Facebook, czy też jej twórca).

Dla wielu osób ustalenie granic tego, co intymne i nie powinno być publikowane pozostaje ważne. Dawniej kobiety pisały pamiętniki, do których rzadko kto miał dostęp. Większość z nich przeżyłaby jako osobistą tragedię udostępnienie ich całemu światu. Czyżby natura ludzka aż tak się zmieniła, że teraz media społecznościowe zastąpią pamiętniki?

Rrząd USA szkoli ludzi nie tylko do paraliżowania sieci wroga, ale także do przejmowania kontroli nad kluczowymi elementami infrastruktury, takimi jak elektrownie, fabryki, lotniska czy oczyszczalnie. Z wojskowego punktu widzenia prowadzona przez NSA inwigilacja jest tylko rozpoznaniem.

Tak twierdzi Der Spiegel na podstawie dokumentów ujawnionych przez Edwarda Snowdena (cytat za giznet.pl).

Z przeanalizowanych przez Der Spiegel dokumentów wynika, że w razie potrzeby NSA, zapoznawszy się uprzednio z systemami, z jakich korzystają wrogie kraje, może przejść do kolejnej fazy prowadzenia działań ofensywnych w cyberprzestrzeni. Według tajnych danych Stany Zjednoczone przygotowują się do wojen przyszłości, w których będą miały możliwość przez Internet wyłączać komputery, a za nimi - potencjalnie całą infrastrukturę, w tym system energii elektrycznej, wodny, fabryki, lotniska i przepływy pieniężne potencjalnego wroga.
Z NSA współpracuje (lub współpracowała) „banda zwykłych hackerów”, której dewiza brzmiała: „twoje dane to nasze dane, a twój sprzęt to nasz sprzęt”.

Zobacz tekst w angielskim wydaniu Der Spiegel - pochodzi z niego ilustracja pokazująca kwaterę głóną NSA.

Rzeczpospolita informuje o zakończeniu „eksperymentu Google Glass”: Tego nikt się nie spodziewał. Budzące ogromne zainteresowanie — i wcale nie mniejsze kontrowersje — okulary umożliwiające korzystanie z usług internetowych były najbardziej obiecującym gadżetem z kategorii wearable. [...] Firma Google uruchomiła nawet program Explorer — dla pierwszych użytkowników okularów oraz producentów oprogramowania. Uczestnicy mogli kupić specjalną wersję gadżetu za ok. 1500 dolarów. Program rozpoczął się w 2013 roku, niedawno zasady uczestnictwa w programie poluzowano — okulary mógł kupić praktycznie każdy.

Ten krok był powszechnie uważany za wstęp do rozpoczęcia sprzedaży wersji ostatecznej — konsumenckiej. Zamiast tego internetowy gigant postanowił wstrzymać sprzedaż.

Zupełnie inaczej widzą to media branżowe. Na przykład pcworld.pl informuje: Dzisiaj wiemy już, że firma Google faktycznie poważnie myśli o jej [Google Glass w wersji konsumenckiej] opracowaniu. Zapowiedziała bowiem, że 19 stycznia zamyka projekt Glass Explorer Program (okulary będą jednak dalej dostępne dla deweloperów) powołując jednocześnie do życia nowy oddział zajmujący się jedynie rozwojem Google Glass w oparciu o zebrane do tej pory doświadczenia.

Dzięki portalowi zajmującemu się monitoringiem działań rządu statewatch.org, mamy dostęp do oświadczenia, które ministrowie spraw wewnętrznych 11 stycznia przyjęli w Paryżu. Nieprawomyślne portale internetowe wyrażają obawy, że chodzi o kolejne ograniczanie wolności:

Mając to na uwadze, partnerstwo wśród głównych dostawców usług internetowych jest niezbędne, aby stworzyć warunki do szybkiego zgłaszania materiałów, które mają na celu nakłaniania do nienawiści i terroru oraz możliwość do usunięcia takich treści w stosownych przypadkach.

Rzeczywiście zastanawiające jest, jaki cel miała ta deklaracja – skoro nawet ministerialny portal ograniczył się do relacji ze spotkania, a media przemilczały sprawę. Dokument ten nie ma też żadnej mocy prawnej. Może więc chodziło jedynie o to, że każdy na swoim podwórku ma „tropić terrorystów” jak mu się podoba, a wszyscy wokół będą udawać, że to normalne? Więc normalne jest to, że ten francuski szmatławiec znów będzie szydził z religii, starając się wywołać skraje reakcje, ale jeśli ktoś zadeklaruje, że nie jest „Charlie”, tylko na przykład „Palestyńczykiem”, będzie podejrzanym. Francja zaczęła od aresztowań, a Wielka Brytania chce zakazać szyfrowania wiadomości (koniec Snapchata?).

Warto śledzić dalsze działania tych hipokrytów, bo nie wykluczone, że im się marzy europejska wersja bushowskiej "wojny z terrorzymem”.

ilustracja pochodzi z : wolna-polska.pl

Przeciętny człowiek przesypia w ciągu tygodnia 56 godzin. Pozostaje 7*24-56=112 godzin. Podobno 100 lat temu przepracowywaliśmy 70 z tych 112 godzin (63%). Obecnie – zależnie od kraju jest to 30-40 godzin (34%). Co robimy zresztą czasu? Polacy blisko 30 godzin poświęcają na telewizję (wyprzedzają nas pod tym względem Włosi, Amerykanie i Japończycy).

To aż jedna czawarta wolnego czasu!

Ale jeśli przecież czas, którego nie poświęcamy na sen i pracę zawodową nie jest w pełni wolny. Mamy jeszcze na przykład obowiązki domowe, w tym konieczność opieki nad innymi.

Kolejny atak na serwis obsługujący bitcoina: tym razem ofiarą padł www.bitstamp.net. Serwis ten uchodził za bardzo profesjonalny i bezpieczny. Sprawę analizuje portal zaufanatrzeciastrona.pl:

Symptomy sugerują, że z powodu niedostatecznie losowego generatora liczb losowych mogło dojść do skutecznych prób odgadnięcia kluczy prywatnych portfeli depozytowych. Podobny atak miał miejsce kilka tygodni temu na serwis Blockchain, gdzie tajemniczy bohater wykorzystał błąd serwisu do zabezpieczenia ponad 800 BTC z cudzych kont, które następnie zwrócił ich właścicielom. Ten niezwykle rzadki przypadek altruistycznego włamywacza mógł stanowić inspirację dla innych nie tak uczciwych użytkowników. […]

Możliwe, że straty serwisu sięgają prawie 19 tysięcy BTC. Skąd wiadomo, że to nie Bitstamp przelewał swoje środki w bezpieczne miejsce? Transakcje miały miejsce kilkanaście godzin przed komunikatem o kradzieży, a dodatkowo niektóre podejrzane transakcje oferowały opłaty dla sieci w wysokości 1 BTC co może oznaczać, że komuś bardzo zależało na jak najszybszym potwierdzeniu transakcji. To zachowanie charakterystyczne dla włamywacza, który nie jest pewien, czy ktoś mu lada moment nie przeszkodzi.

Kradzież niecałych 19 tys BTC (obacna wartość rynkowa to około 5 mln dolarów) potwierdził prezes Bitstampa Nejc Kodrič. Zapewnił jednocześnie, że firma wyrówna straty wszystkim poszkodowanym! Posiada bowiem o wiele większe rezerwy BTC, przechowywane w bezpiecznych systemach składowania offline (ang. cold storage).
To wydarzenie ma wiele ciekawych aspektów:

1. Zachowanie firmy może sprawić, że obecna katastrofa wyjdzie jej na dobre. Wzrośnie zarówno bezpieczeństwo jak i zaufanie.

2. Obrót bitcoinem rozwija się w podobnym kierunku jak tradycyjne instytucje finansowe (duży może więcej).

3. Anonimowość transakcji BTC sprawia, że przepływ skradzionej waluty jest łatwiej ukryć. Utrudnia to wykrycie sprawców.

4. Ciekawym zagadnieniem jest zaangażowanie organów ścigania w sprawie kradzieży pozasystemowej waluty. Bezpieczeństwo obrotu tradycyjnymi walutami zapewniają państwa, które są jednocześnie emitentem (czyli stroną zainteresowaną w bezpieczeństwie). W tym wypadku mamy do czynienia z walutą alternatywną. Co prawda kradzież pozostaje kradzieżą, ale determinacja policji w tropienie sprawcy może nie być zadowalająca.

5. Ostatnie głośne włamania sprawiają, że można odnieść wrażenie, że żaden serwis nie jest bezpieczny. Sytuacja jest jednak bardziej złożona. Po pierwsze bezpieczeństwo kosztuje. Jeśli dostawca serwisu na nim nie oszczędza i zachowuje wszystkie reguły dobrej polityki bezpieczeństwa, prawdopodobieństwo włamania jest niewielkie. Po trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że próby włamania do praktycznie każdego serwisu trwają nieustannie. Ofiarą padają te, w których włamywacze natrafią na luki bezpieczeństwa. Nie jest więc tak, że każdy upatrzony przez włamywaczy serwis prędzej czy później udaje się złamać. Po trzecie wreszcie - im większa część serwisu zależy od transakcji w sieci - tym bardziej jest on narażony na włamanie z wykorzystaniem błędów niezawinionych (znalezionych luk w programach). Czyli na przykład włamanie do Sony Pictures to bardziej kwestia odpowiednich procedur bezpieczeństwa (lub raczej ich braku).

Od 1 stycznia Facebook wprowadza nowy regulamin. Istotne są w nim dwie zmiany. Obie bardzo kontrowersyjne:

1. Od 1 stycznia 2015 r. użytkownik korzystający z naszych usług zobowiązuje się przestrzegać zaktualizowanych regulaminów, zasad wykorzystania danych, zasad stosowania plików cookie, a także wyraża zgodę na wyświetlanie mu ulepszonych reklam, opracowanych na podstawie wykorzystywanych przez niego aplikacji i witryn. Czyli kolejne zmiany regulaminów nie będą musiały być akceptowane przez użytkownika!

2. Gromadzimy też informacje na temat sposobów korzystania przez Ciebie z Usług, np. rodzaju treści, które przeglądasz i z którymi wchodzisz w interakcję, a także częstotliwości i czasu trwania różnych Twoich działań. Tu usunięto jedno słowo – wcześniej było „naszych usług”. Czyli Facebook może gromadzić informacje o wyświetlanych stronach. Wystarczy, że pojawi się na nich wtyczka Facebooka – na przykład przycisk „Lubię to”, a użytkownik jest zalogowany do serwisu Facebooka.

Grupa hakerów Anonymous wypowiedziała wojnę grupie Lizard Squad, która zaatakowała w same święta Xbox Live oraz PlayStation Network. Atak był zapowiedziany kilka tygodni wcześniej, ale zaatakowanym firmom (Sony i Microsoft) nie udało się mu przeciwdziałać. Logowanie do serwerów było więc dla użytkowników konsol bardzo utrudnione. Atak ustał po tym, jak hakerzy przyjęli ofertę Kima Dotcom, który zaproponował im w zamian darmowy dostęp do jego serwisu MegaPrivacy. Dotcomowi grozi w USA 50 lat więzienia za piractwo. Po dogadaniu się Lizard Squad napisał on na Twitterze, że to przykład jak działa dyplomacja i zwrócił się do rządu USA, aby dali jej szansę.

To jednak nie oznacza końca kontrowersji między Anonymous a Lizard Squad. Ta druga grupa atakuje bowiem system bezpiecznej komunikacji Tor. Z kolei Anonymous opublikowali olbrzymi zbiór 13 tysięcy haseł i numerów kart kredytowych.

Rząd USA chciał się zapewne pochwalić, że on nie jest gorszy od „amatorów” i prawdopodobnie zaatakował Koreę Północną, utrudniając dostęp z tego kraju do internetu (problemy trwają od poniedziałku). Z kolei w Korei Południowej hakerzy zaatakowali elektrownię jądrową i publikują skradzione dane – w tym plany elektrowni.

Od czasów „Gwiezdnych Wojen” nie było chyba filmu o takim znaczeniu politycznym, jak "The Interview" firmy Sony Pictures. Film opowiada o przygotowaniu zamachu na przywódcę Korei Północnej. Prawdopodobnie w związku z nim doszło do bezprecedensowego ataku cyberwłamywaczy (podpisujących się jako GOP - Guardians of Peace) na serwery wytwórni. Następnie ci przestępcy zagrozili atakami na kina wyświetlające film. Sony Pictures zrezygnowało z dystrybucji filmu. Jak do tej pory pokazano go tylko jeden raz - w zeszłym tygodniu, w Los Angeles. Była to uroczysta premiera, a od 25 grudnia produkcja ta miała trafić do kin na całym świecie. Jednak po wczorajszym oświadczeniu pierwsze zareagowały amerykańskie sieci kin, które odmówiły puszczania w swoich placówkach produkcji Sony. Firma wydała w związku z tym oficjalne oświadczenie, w którym przeczytać można: "Sony Pictures stało się ofiarą bezprecedensowego ataku, wymierzonego w naszą firmę, pracowników i klientów".

Decyzję Sony mocno skrytykował Barack Obama. Jego zdaniem sukces cyberprzestępców zachęci innych do podobnych działań. Powiedział też, że USA zareagują adekwatnie na działania Korei Północnej.

Internet ewoluuje. Już nie jest jedynie źródłem informacji lub miejscem rozrywki. W coraz większym stopniu staje się miejscem aktywności ekonomicznej. Dlatego dominująca w wyszukiwaniu informacji firma Google może stracić swoją pozycję. Wyszukiwania komercyjne stanowią już dzisiaj około 20% ogólnej liczby wyszukiwań w Google. Na dodatek głównie te wyszukiwania są okazją do wyświetlania reklam. Jeśli Amazon zdobędzie dominującą pozycję w handlu internetowym, to po co w ogóle korzystać z Google, skoro można iść wprost do portalu amazon.com. Według danych comscore.com aktywność na amazon.com wzrosła o 73% rok do roku. Na dodatek ten wzrost generują w większym stopniu zapytania z urządzeń mobilnych.

Na urządzeniach mobilnych o wiele częściej korzystamy z dedykowanych aplikacji, niż uniwersalnej przeglądarki. A wówczas Google jest z definicji pomijane.

Słowo "glitch" oznacza "krótkotrwałe zakłócenie". Czy w handlu elektronicznym godzinną awarię można nazwać "krótkotrwałą"? Tak określono błąd w programie do RepricerExpress, który może doprowadzić wiele drobnych firm do bankructwa. Program ten ma na celu dokonywanie automatycznych przecen w celu utrzymania cen niższych niż konkurencja na Amazonie. Błąd spowodował, że przez godzinę (między dziewiętnastą i dwudziestą w piątek) wiele przedmiotów sprzedano za ułamek wartości. Przecena do 1 pensa dotyczyła podobno aż 75mln pozycji należących do 2000 dostawców.

Dyrektor generalny RepricerExpress, Brendan Doherty, przeprosił poszkodowanych sprzedawców i poinformował o zapewnieniu Amazona, iż żaden ze sprzedawców nie ucierpi z powodu błędu.

Podobno udało się anulować większość dokonanych zamówień. Problemem pozostają jednak te, które zostały już zrealizowane. Z poszkodowanymi sprzedawcami Amazon ma kontaktować się bezpośrednio.

Sprawa jest trudna, gdyż wszystkich konsekwencji błędu nie da się zlikwidować przez wycofanie transakcji. Stosunkowo najprostsze będzie anulowanie opłat przez Amazon. Gorzej z systemem oceny sprzedawców, który uwzględnia anulacje, powodując zmniejszenie rankingu. Mogą też pojawiać się negatywne oceny kupujących. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że błąd zdarzył się w okresie przedświątecznym, zakłócając sprzedaż w najważniejszym dla sprzedawców czasie.

 Koreańczycy zostali oskarżeni o cyberatak na Sony Pictures” ("Guardians of Peace") . Północnokoreańskie władze wydały w związku z tym oświadczenie: Nie wiemy, gdzie w USA jest firma Sony Pictures i co zrobiła, że stała się celem ataku i nie uważamy, że musimy to wiedzieć. Wiemy jednak, że Sony Pictures jest producentem filmu, który wspiera akt terrorystyczny i rani godność najwyższego przywódcy.

Hakerzy udostępnili w internecie kopie filmów produkcji Sony Pictures. Niektóre z nich nie miały jeszcze nawet premiery kinowej. Opublikowano także prywatne dane gwiazd filmu, współpracujących z wytwórnią, dane (w tym loginy hasła do komputerów firmowych i numery ubezpieczenia, wynagrodzenia) pracowników firmy iniepublikowane scenariusze filmowe.

Najbardziej upokarzające dla wytwórni jest opublikowanie fragmentów korespondencji, z opiniami o aktorach. Na przykład w korespondencji między jednym prezesów Sony i producentem z Hollywood, Angelina Jolie została opisana jako "zepsuty bachor bez talentu".



 

To nie jest pierwszy udany atak na Sony (trzy lata temu skradziono dane o kontach użytkowników PlayStation). Widać więc systemy bezpieczeństwa tej firmy nie są najlepsze. Może więc w ramach prewencji darowaliby sobie obrażanie Koreańczyków? ;-)

 

Drony to jeden z wynalazków o szczególnym znaczeniu dla społeczeństwa. Wynalazek kontrowersyjny. Jest to połączenie samolotu (lub helikoptera), oraz sterowania z użyciem metod sztucznej inteligencji. Drony mogą być uzbrojone i wtedy stają się nowoczesnymi maszynami do zabijania. USA stosują je od dawna do szpiegowania i zabijania swoich wrogów. Jednak ostatnio pojawia się coraz więcej informacji o próbach cywilnego ich zastosowania. Na przykład w logistyce. Drony wyposażone w nowoczesne kamery pozwalają na filmowanie z lotu ptaka. Niesamowite wrażenie robi zrobiony w ten sposób film pokazujący upadek Detroit:

Dalsza miniaturyzacja doprowadzi do pojawienia się dronów wielkości owadów. Upowszechnienie takich urządzeń oznaczać będzie koniec jakiejkolwiek prywatności na otwartej przestrzeni. Koniec więc na przykład z "kompielami słonecznymi" z dala od wścibskich oczu.

Polski rząd toczy nierówną walkę z hazardem (odkąd „zabroniono” hazardu, ilość automatów do gier znacząco się zwiększyła). Przy okazji pojawia się informacja o przygotowaniach do blokowania stron internetowych, które mają polegać na tym, że rząd odkłada je do następnej kadencji sejmu. Bo - jak tłumaczy rządowy urzędnik w sejmie – w tej kadencji nie zdąży. Może lakoniczna odpowiedź wiąże się z tym, że rząd chce chronić interesy wybranych firm hazardowych, gnębiąc konkurencję i przy okazji wprowadzając legalnie inwigilację internetu: „minister Kapica poinformował, że w celu wzmocnienia legalnej konkurencji wśród firm hazardowych oraz dla ochrony graczy „chcących uczestniczyć w tego typu zabawie" trwają prace koncepcyjne nad prawem blokującym dostęp do niektórych stron internetowych”.

Śledząc kolejne wypowiedzi ministra Kapicy można by dojść do wniosku, że pomylił on resorty. Bo takie mącenie bardziej by się chyba przydało w ministerstwie propagandy: Dwa dni temu Kapica wypowiadał się, że jego resort już pracuje nad koncepcją wcielenia w życie blokowania stron, a dzisiaj pisze, że to jednak będzie tylko wykorzystywanie narzędzi w formie np. „graficznej kurtyny”.

O tym, że minister Kapica (jak i cały jego resort) absolutnie nie powinien się zajmować internetem, świadczy sam pomysł jakiejś „graficznej kurtyny”, który jest po prostu idiotyczny. Na portalu niebezpiecznik.pl można znaleźć wyjaśnienie dlaczego nie da się czegoś takiego skutecznie wykonać. Ale ministry muszą przecież czymś się zająć.

 

Źródło ilustracji: Wikipedia

Z wielkim impetem ruszył projekt openpkw.pl. Jego celem jest stworzenie otwartej platformy do obsługi wyborów w Polsce. W każdym naszym działaniu występują aspekty egocentryczne i społeczne. W tym wydaje się dominować aspekt społeczny. Dlatego zachodzi obawa, czy ten entuzjazm i zaangażowanie nie zostaną zmarnowane?

 

Projekt rozrósł się (personalnie) już do takiej skali, że raczej nie umrze śmiercią naturalną. Jeśli nie zostaną osiągnięte szybko założone cele (wdrożenie), to przynajmniej parę aktywnych osób się na nim wylansuje. Może ktoś czegoś się nauczy. Nie byłoby jednak dobre, gdyby to był kolejny sposób mamienia ludzi, że mogą mieć jakiś istotny wpływ na funkcjonowanie naszego państwa. Bez gruntownych zmian politycznych zawsze znajdzie się sposób, aby takie oddolne inicjatywy tłamsić.

 

Ot – choćby nieoceniony w takich razach Trybunał Konstytucyjny. On już dawno orzekł, że istotnych zmian można dokonaćco najmniej sześć miesięcy przed kolejnymi wyborami, rozumianymi nie tylko jako sam akt głosowania, ale jako całość czynności objętych tzw. kalendarzem wyborczym.” Nie ma sensu nawet obrażać się na tak jawne łamanie zasad praworządności (ten przepis nie wynika z niczego poza wymysłami „sędziów” i jest jawnym przejęciem przez nich kompetencji władz ustawodawczych). Jest jak jest i walenie głową w mur nic tu nie pomoże. Wybory odbędą się w połowie października przyszłego roku. Pierwszą czynność zgodnie z kalendarzem wyborczym będzie rejestracja komitetów, która rozpocznie się około 3 miesięcy wcześniej. Minus 6 miesięcy dla TK daje nam termin na zmianę prawa wyborczego 1-2 miesiące (uwzględniając przerwę świąteczno-noworoczną). A jeszcze nie ma nawet zarysu projektu, którego zmiany miałyby dotyczyć.

 

Oczywiście można zawsze zrobić oprogramowanie, które będzie działać tak jak obecne (bez wymaganych zmian w prawie). Czy jest jednak sens wyrzucać system, którego testy beta (bo taką rolę niestety odegrały obecne wybory) tyle nas kosztowały?

 

Reasumując: inicjatywa jak najbardziej godna pochwały, pod warunkiem, że wszyscy zaangażowani zachowują trzeźwość i będą na ten projekt patrzeć przez pryzmatasnychkorzyści.

 

 Sporą sensację w mediach wzbudziła informacja o bankructwie twórcy serwisów megaupload.com oraz mega.co.nz (zobacz polskie omówienie). Kim Schmitz (znany jako Kim Dotcom) schronił się w Nowej Zelandii, ale dla FBI to nie problem. To jedna z wielu osób na świecie, która najbardziej boi się ekstradycji do USA (choć jest Niemcem i nie prowadził w USA żadnej działalności). Wrażenie robi zarówno wielkość grożącej mu kary (50 lat więzienia - czyli tyle ile można dostać w USA za ohydną zbrodnię) jak i kwota jaką wydał na prawników (10 mln dolarów). Jak widać, "sprawiedliwość" bardzo zależy od zamożności :-(.

 

Na zdjęciu (źróło) rezydencja Dotcoma w Nowej Zelandii.

 

W analizach wykorzystania technologii mobilnych (takich jak ta) zwraca uwagę wielkość czasu jaki poświęcamy na rozrywkę:

 

 

Można się spierać, czy to dobrze, czy też źle. Chyba najbezpieczniej jest po prostu traktować te dane jako obraz rosnących możliwości. Wiele ludzi ma dużo możliwości miłego spędzania czasu. Jeśli sprzyja to ich rozwojowi, to dobrze. Jeśli zaś niszczy ich wrażliwość i powoduje otępienie to źle.

 

Czasem trudno rozgraniczyć pracę od zabawy. Czy na przykład konstruktor urządzenia do wspinaczki po gładkich ścianach tracił bezsensownie czas, czy wykonał kawał dobrej roboty:

 

 

Uzupełnieniem do artykułu na temat systemów wyborczych może być tekst Daniela Haczyka, opisujący najnowsze projekty w tej dziedzinie, wykorzystujące technologię bitcoina. Konkluzja jest bardzo wymowna: Aktualnie trwają prace nad darmowymi, super bezpiecznymi, niemożliwymi do złamania systemami wyborczymi online. Co więcej takie systemy będą miał otwarty kod źródłowy, będą darmowy, oraz będzie można zaprogramować je w ten sposób, że wyniki do samego końca wyborów pozostałyby niejawne dla nikogo, a system o odpowiedniej godzinie blokowałby możliwość głosowania, publikował wyniki i jednocześnie przesyłał je mediom. [...]

Co więcej możecie później zweryfikować w systemie czy was głos na pewno został poprawnie oddany, ale jednocześnie nikt nie może sprawdzić do kogo należał dany głos. Rządzący mieliby jedynie możliwość sprawdzenia czy dany obywatel zagłosował, ale nie wiedzieliby na kogo.

Abstrakcja? Od strony technologicznej z pewnością nie, ale rozwiązanie to ma jedną zasadniczą wadę – nie spodoba się rządzącym. System nie pozwoliłoby na żadne oszustwa, a frekwencja byłaby bardzo wysoka. Który rząd zgodzi się na takie rozwiązanie?