Jak po każdych wyborach wraca opozycja „Polski jasnej” i „Ciemnogrodu”. Tym razem nawiązuje do niej, niejaki Czapiński. Równocześnie obawia się on, że „plama PiS” ze wschodu rozleje się na resztę Polski. Według tej koncepcji nagle ta reszta Polaków (nie skażona PiS'em) przestanie być wykształcona i drastycznie zmaleje ich samoocena. Myślę więc że w tej sytuacji nikt nie ma problemu z rozstrzygnięciem, kto tu naprawdę jest ciemny. Można się zatem zająć poważniejszym problemem: dlaczego ludzie opowiadający takie głupoty nadają ton tak zwanej debacie publicznej w III RP?
Teza jakiej chcę bronić jest taka, że pan Czapiński należy do ludzi do cna załganych. Dzięki temu doskonale czuje się w załganym kraju jakim jest IIIRP i może odgrywać w nim rolę „elity”. Sądzę, że przedstawiona na wstępie krytyka wystarczy, by uznać pana Czapińskiego za człowieka załganego (bo przecież profesor nie może być po prostu głupi i nie dostrzegać sprzeczności w swoich wywodach). Istotniejsza jest druga część powyższej tezy, dotycząca społecznego znaczenia takich postaw.
Dlaczego ludzie okłamują samych siebie?
Rozwój ludzkości sprawia, że coraz trudniej spotkać kogoś, kto nie potrafiłby rozróżnić dobro od zła, albo bez oporów zaakceptować siebie jako człowieka oddanego czynieniu zła. Dlatego ćwiczymy się w samookłamywaniu. To się jednak nie sprawdza w warunkach ekstremalnych. Taką sytuację opisuje Jacek Kaczmarski w piosence „Kanapka z człowiekiem” (śpiewał ją Przemysław Gintrowski):
Jakim prawem starcy ludojady
Przyrządzają sobie tę kanapkę
Wrzeszczę przygnieciony i bezradny
Wciskam w tłuste masło łapki
Jeszcze sokiem z cytryn mnie spryskują
Żebym przed spożyciem skurczył się
Przecież ktoś się musi za mną ująć
Tak po prostu wszak nie zjedzą mnie!
Drgnął mój chleb, unosi dłoń go wzwyż
Boże!
Czuję dech, zgłodniały widzę pysk!
Może
To jest żart, czy śmiać się mam czy łkać?
Patrzę
W lśnienie warg, co zaczynają drgać!
Nagle
Otchłań ust i zębów biała grań
Woni
Zgniłej chlust! Ruchomą widzę krtań!
Bronię
Się co sił… wtem trzask i mrok mnie skrył!!!
Gdy człowiekowi zakłamanemu przychodzi zmierzyć się konsekwencjami swych czynów, nie pasującymi do jego prywatnej mitologii, następuje nieodmiennie próba negocjacji i/lub bezgraniczne zdumienie („Przecież ktoś się musi za mną ująć; Tak po prostu wszak nie zjedzą mnie!”).
Jak zaakceptować coś niepojętego, czego bardzo chciałby uniknąć? Takie dylematy z pewnością towarzyszą śmierci człowieka załganego. Na co dzień analogiczne mechanizmy spotykamy wszędzie tam, gdzie ludzie nie potrafią zaakceptować konsekwencji swoich działań. Nie chodzi przy tym jedynie o zwykłe wyparcie się swych czynów. Chodzi o wewnętrzne zakłamanie, które pozwala na faryzejskie zadowolenie z siebie.
Dlaczego zakłamanie jest złem społecznym?
Duży poziom zakłamania jest problemem społecznym, gdyż utrudnia zachowanie powagi niezbędnej dla funkcjonowania państwa. Działalność PKW jest tu dobrym przykładem. „Leśne dziadki” okłamywały same siebie, że oni są kompetentnymi fachowcami, których „praca” w PKW godna jest wynagrodzenia około 6 tys miesięcznie. Czy to jest poważne? Czy nie naraża państwa nie tylko na śmieszność, ale także na poważne perturbacje? Pytania chyba retoryczne.
Ponieważ w Polsce mamy duży problem z zachowaniem powagi, uczymy się pseudo-mądrości w rodzaju: „to tylko praca”, „każdy tak robi” i w końcu „nic się nie stało”. Jeśli zaczynamy postępować poważnie – napotykamy zdziwienie, poparte niekiedy dobrą radą: „wyluzuj”.
Aby nie być gołosłownym, podam przykład takiego „zdziwienia”. Dotyczy on przedsiębiorstwa EMPIK. Nie można inaczej zrozumieć przekazu marketingowego EMPIK'u (który zatrudnił satanistę i aborcjonistkę do reklam świątecznych), jak wybór „targetu” wrogiego chrześcijaństwu. Nie podejrzewam ich o cynizm (a może powinienem?), więc powinni przyjąć z radością moją prośbę o likwidację konta w sklepie internetowym (po przyłączeniu się do akcji „nie kupuję w Empiku”). Tymczasem reakcją jest zdziwienie: „Zapewniamy, że naszym zamiarem nie było obrażanie uczuć religijnych i światopoglądowych naszych odbiorców ani celowe budowanie całej komunikacji na postaciach, które wywołują kontrowersje swoimi prywatnymi poglądami”.
Ten przykład pokazuje jeszcze jeden problem, który sprawia, że życie świadomych obywateli jest w Polsce nieznośne. Wystarczy potraktować ludzi poważnie (i zgodnie z deklarowanymi zamiarami), a na pewno uznają nas za nic nie rozumiejących idiotów. Ludzie do cna zakłamani uważają, że to inni czegoś nie rozumieją i trzeba im to wytłumaczyć.
Potrzeba konsekwencji.
Czy ludzie tacy jak Czapiński w pełni zdają sobie sprawę z powagi swoich czynów? Wpisują się one w cały ciąg działań promujących podział Polski na ludzi i bydło (enerdówek, moherowe berety i tak dalej). Rzeczą oczywistą jest, że nie ma żadnej możliwości budowania wspólnoty między bydłem i nie-bydłem. Jeśli więc nie-bydło przywłaszcza sobie państwo, to nam – po tej drugiej stronie – pozostaje albo wojna, albo separacja. Polacy nie są skorzy do rewolucji, więc zapewne nie zareagują tak, jak w analogicznej sytuacji zareagowali mieszkańcy wschodniej Ukrainy. Niemniej jednak jeśli chcemy zachować resztę powagi, bez której trudno mówić o państwowości, trzeba być konsekwentnym. Dla mnie pan Czapiński to taki kąkol w zbożu z ewangelicznej przypowieści. Chrystus nakazał nam tolerować chwasty aż do żniw. Pozostanie nam więc jedynie nadzieja, że w swoim czasie nadejdzie „płacz i zgrzytanie zębami”.
Pamiętam lekcję religii w czasach szkolnych. Spierałem się wówczas z księdzem o pieśń „Suplikacje” w której pojawiały się słowa „abyś nieprzyjaciół Kościoła Świętego poniżyć raczył”. Wydawało mi się, że to stoi w sprzeczności z przykazaniem, by modlić się za swych nieprzyjaciół. Dopiero szkoła życia w III RP pozwoliła mi zrozumieć, że domniemana sprzeczność nie występuje. Mogę się modlić o to, aby nasi wrogowie odstąpili od swych niecnych działań i zamiarów, a jednocześnie prosić Boga, by „poniżył” lub „wytracił” tych, którzy nie zmienią swego postępowania.
Módlmy się więc. Był już raz „cud nad Wisłą” - może nastąpi ponownie.
Człowiek autentyczny na miejscu pana Czapińskiego (i jemu podobnych) czułby w tej sytuacji trwogę – nawet jak nie wierzy w Boga. Ale w takim załganym kraju jak III RP mamy szereg instytucji, tytułów i świeckich rytuałów, które pozwalają takim załganym ludziom żyć w poczuciu własnej wartości. Dlatego dla przyzwoitych ludzi nie ma w nim miejsca. Jakieś zdziwienie?
Jerzy Wawro, 23-11-2014