Wygląda na to, że kryzys ukraiński zmierza do szczęśliwego rozwiązania, które od początku wydawało się racjonalne (choć to akurat dla Rosjan nie musi być argument). Na Krym uda się międzynarodowa misja. Skończy się to zapewne autonomią półwyspu.

Jeśli uznamy, że celem strategicznym Putina jest odbudowa mocarstwowości Rosji, to jego sukces jest bezsporny. Wojna w Europie XXI wieku wydaje się czymś abstrakcyjnym. Ale nie dla Rosji – a jak śpiewał Jacek Kaczmarski w piosence Jałta: wygra, kto się nie boi wojen.

Drugim wygranym jest Kanclerz Merkel. Bardzo wątpliwe, by wobec sukcesu negocjacji z Władimirem Putinem, nabrały znaczenia wątpliwości co do sensu uzależniania gospodarki od rosyjskich dostaw gazu.

Wbrew pozorom te wydarzenia mogą być bardzo korzystne dla samej Ukrainy. Z jednej strony zewnętrzne zagrożenie może przyczynić się do zintegrowania społeczeństwa. Z drugiej – dla UE pomoc Ukrainie nabiera konkretnej wartości.

Dla Polski dotychczasowy rozwój wypadków wydaje się korzystny. Jednak za wcześnie na jakieś podsumowanie. Na pewno chwilowe zjednoczenie wszystkich sił politycznych stworzyło sytuację, w której Donald Tusk mógł wystąpić jako mąż stanu. Nie do końca się to udało (małostkowe uwagi w rodzaju „dobrze, że przynajmniej ….”).

Porażkę poniosła amerykańska polityka knowań połączona z brakiem konkretów w oficjalnych wystąpieniach. Zarówno piątkowe wystąpienie Obamy, jak i sobotnia rozmowa z Putinem to porażka. Sukces amerykańskiej polityce mogłaby zapewnić bliska współpraca z Polską. Ale amerykańska arogancja w tym wypadku może się obrócić na korzyść naszego kraju, jeśli uznamy, że zgodna z naszą racją stanu jest silna Polska w silnej Europie.

fot: Kanclerz Niemiec Angela Merkel (fot. PAP/EPA/STEFAN SAUER)