Prezes PiS mówił dzisiaj o ograniczonym zaufaniu do państwa w kwestii poprawności wyborów. Zapowiedział także wzmożoną działalność kontrolną realizowaną przez mężów zaufania. Nie ma w tej informacji nic ciekawego (bo mężowie zaufania to przecież rzecz zwyczajna). Nawet natychmiastowe oburzenie premiera Tuska może dziwić wyłącznie z tego powodu, że znalazł on na to czas w trakcie Wielkiej Gry z Władimirem Putinem. Po co więc o tym pisać? Z powodu „ruskich serwerów”. Jarosław Kaczyński mówił: „Były wieści o serwerach poza polskimi granicami. Wolałbym, żeby serwery były własnością Państwowej Komisji Wyborczej, by były w pomieszczeniach PKW. Tak nie jest”. Organizacja systemu liczenia głosów wyklucza możliwość fałszerstw poza lokalem wyborczym. Lokalizacja serwerów nie ma więc żadnego znaczenia. Jednak mit o „ruskich serwerach” trwa i jest pielęgnowany wśród specjalistów od przegrywania wyborów, tak jak mit „czarnej wołgi” w czasach Gierka. Niestety jedynym tego efektem jest przykre wrażenie amatorszczyzny.