Były prezes NBP odsłania kulisy szwindlów jaki robią w Polsce banki. Oto najciekawsze wątki jego wywiadu:
Żeby udzielić jakiejkolwiek pożyczki, bank powinien sfinansować ją pozyskanym depozytem. Ale w przypadku kredytów walutowych banki nie zbierały przecież depozytów we frankach i musiały znaleźć inne finansowanie. Zaczęły na masową skalę stosować zabezpieczenia, czyli pozyskiwać waluty za pomocą swapów. Były to instrumenty krótkoterminowe, często jednodniowe.
Kto wpadł na pomysł, by zaoferować nam kredyt walutowy? Inspiracja przyszła z zagranicy?
Jak wiele tego typu produktów. Przecież opcje walutowe także przyszły do nas z zagranicy. Jako produkt zabezpieczający opcja jest świetnym rozwiązaniem, ale nasze banki zaczęły sprzedawać ją jako odrębny produkt inwestycyjny. Przez kilka lat zarabiali na nich wszyscy, ale jak przyszedł kryzys, straty były niebotyczne. Bo na opcjach zarabia się miliony, ale jeśli się traci, to już setki milionów.[...]
Ale trzeba powiedzieć jasno: była grupa inwestorów zagranicznych działających na naszym rynku, która stosowała bardziej liberalne podejście do oceny ryzyka niż na własnym podwórku. Niektóre zagraniczne nadzory jasno określały, dla kogo jest kredyt walutowy – że może być tylko dla zamożnych klientów ze zdolnością kredytową rzędu 70 proc., a dopuszczalny okres udzielania pożyczek nie mógł być dłuższy niż 15 lat. A u nas? Okres życia kredytu w skrajnych przypadkach miał trwać nawet 40 lat, a kredyty na 100 proc. wartości nieruchomości były standardem. Nierzadko trafiały się i na 120 proc.
Jako były prezes Pekao SA Jan Krzysztof Bielecki jest doskonale zorientowany w sytuacji. Ponieważ zaś jego bank nie brał udziału w tej akcji, a on jest poza branżą,, może o tym ze spokojem opowiadać. To co mówi pasuje zaś jak ulał do określenia III RP jako półkolonii obcego kapitału.