Stanowisko rządu polskiego w sprawie kredytów we frankach rozsierdziło (i słusznie) profesora Modzelewskiego. Pisze on między innymi: „Ktoś, kto reprezentuje rząd naszego kraju (albo tak sądzi, że ma do tego prawo), ponoć stwierdza tam, że stwierdzenie nieważności walutowej indeksacji tychże kredytów i konieczność ich „przewalutowania” mogłoby wygenerować po stronie banków straty w wysokości kilkudziesięciu miliardów złotych. Prawda, że to przerażająca wizja dla rządu naszego kraju? Straty obywateli polskich (w tej samej kwocie) są oczywiście zdaniem autora owego pisma czymś zgodnym ze stanowiskiem rządu polskiego, a straty banków już nie, bo ich dobro jest przedmiotem szczególnej troski demokratycznie wybranych władz Wolnej Polski. Nie chce się wierzyć, że ktoś mógłby podpisać się pod czymś takim nie będąc tylko lobbystą banków”.

Trudno też nie zgodzić się z tezą, że „Rząd Polski nie powinien zajmować tu jakiegokolwiek stanowiska, bo nie ma ani takiego obowiązku ani tym bardziej sensu”. W tej sytuacji określenie „ polscy nachuiści” można uznać za adekwatne (cokolwiek miałoby ono znaczyć ;-)).

Trudniej jednak zgodzić się z wnioskami politycznymi, jakie profesor Modzelewski wyciąga z tej sytuacji: pismo to skutecznie niszczy wizerunek rządzących nie tylko w oczach „frankowiczów” i ich rodzin, a to dziś ważna grupa wyborców. Rozwiewa ono wszelkie złudzenia co do rzeczywistych intencji rządzących i wiarygodności ich deklaracji. Przy okazji warto zauważyć, że przywróciło ono do publicznego obiegu „aferę frankową”, którą miała skutecznie przykryć antyopozycyjna „afera SKOK-u Wołomin” – aby „zdjąć problem z przestrzeni medialnej” nie wystarczy zagrozić innym podziałem wydatków na reklamy: trzeba jeszcze umieć siedzieć cicho wtedy, gdy każde twoje słowo może być użyte przeciwko tobie.

 

 

Litości Panie Profesorze!

Naprawdę nie rozumie Pan fundamentalnych zasad polskiej polityki? Przecież to jest zupełnie jasne, a cały wysiłek kampanii wyborczej Komorowskiego sprowadza się do przypomnienia tych zasad. Polska dzieli się na ludzi rozsądnych i oszołomów. Tym pierwszym zdarzają się błędy, ale częściej ich działania są niezrozumiałe dla motłochu tylko dlatego, że opierają się na głębszej wiedzy i prawdziwej mądrości. Błędy oszołomów to ich prawdziwa natura i celowe (o ile w przypadku bydła można mówić o celowości) szkodzenie Polsce. I nie ma znaczenia czy w przypadku idiotycznego (z pozoru) stanowiska w sprawie „frankowiczów” mamy do czynienia z błędem, czy dalekowzrocznością, która nawet profesorom nie jest dostępna. Ważne, że nie jest to zbrodnicza działalność PiS. W najgorszym razie może się okazać, że to jakiś ukryty agent sił ciemności zalągł się w rządach światłości. Takie zresztą założenie zdaje się przyświecać profesorskim wywodom (dlatego pisze „ktoś” zamiast wprost napisać, że rząd).

Straszenie tym, że frankowicze zagłosują przeciw rządowi, który działa na ich niekorzyść jest tak samo mądre, jak przypuszczenie, że Ukraińcy odwrócą się od „sił światłości”, które wiodą ich ku nędzy.