Kandydat na Prezydenta Polski Andrzej Duda wygłosił ważne przemówienie, w którym jedną z naczelnych tez było: „Prezydent nie może kłamać”. To niestety wyklucza możliwość bycia kandydatem „Polski jasnej”. Bo dla naszej elyty – czymże bez kłamstwa byłby żywot? Chyba nie chcemy, aby z pytaniem „jak żyć?” zaczepiali przedstawicieli władzy eliciarze?
Na razie żyje im się znakomicie – zgodnie z hasłem: kłamaliśmy, kłamiemy i kłamać będziemy. W sztuce kłamstwa najbardziej biegła jest elita polskiej ekonomii. Nawiasem mówiąc - jeśli nauka ma być związana poszukiwaniem prawdy, to oni nie tylko nie są naukowcami, ale wręcz można by stwierdzić, że uprawiają anty-naukę.
Oto na przykład profesor Witold Orłowski objaśnia tej gorszej części społeczeństwa meandry ekonomii. Aby uzasadnić niskie wynagrodzenia w Polsce, zauważa że u nas PKB na głowę mieszkańca (czyli wszystko to, co kraj wytwarza) wynosi miesięcznie 3,7 tys. zł. Każdy przyzna, że 4tys/miesiąc przeciętnego wynagrodzenia wygląda w tej sytuacji imponująco! Te liczby są prawdziwe – można sprawdzić w danych Eurostatu. Porównanie polskich wynagrodzeń w ramach UE też nie wypada najgorzej. Drobna manipulacja polega na tym, że PKB na mieszkańca liczy się z uwzględnieniem wszystkich obywateli, a nie tylko pracujących. Gdyby chcieć porównać płace z PKB, to należałoby uwzględnić dochód całej rodziny. Na przykład PKB przypadający na 4 osobową rodzinę z jedną osobą pracującą przekracza 3-4 razy uzyskiwane wynagrodzenie. A to już imponujące nie jest.
Dalej ekonomista wyjaśnia: w Niemczech płace są wyższe nie dlatego, że ktoś tak zdecydował, ale dlatego, że PKB jest znacznie wyższy. Bez zwiększenia PKB nie da się zwiększyć płac. W Niemczech PKB na mieszkańca jest 3-4 razy wyższe niż w Polsce i takie są proporcje płacy minimalnej i płacy przeciętnej. A jednak mamy tu do czynienia z ordynarnym i wielowątkowym kłamstwem. Powyższa teza ekonomisty jest wręcz kompromitująca.
1. Jednym ze sposobów liczenia PKB jest sumowanie wynagrodzeń i zysków wszystkich, którzy PKB wytworzyli. Jeśli więc niemiecki murarz będzie liczył za swoje usługi dwukrotnie więcej niż polski, to jego wkład w PKB będzie dwukrotnie wyższy. Czy w tym wypadku zarabia on więcej dlatego, że Niemcy mają wyższe PKB, czy też mają wyższe PKB, bo niemiecki murarz zarabia więcej? Z pozoru jest to pytanie z cyklu co było najpierw: jajko czy kura. Ale tak naprawdę wniosek jaki należy z tego wyciągnąć jest taki, że dopiero szczegółowa analiza pozwala stawiać jakiekolwiek twierdzenia. Operowanie prostymi porównaniami może służyć tylko głupiej propagandzie, która ma nas upewnić, że „Polska jasna” jest rozumna, a kto ma wątpliwości ten jest tumanem.
2. Skoro PKB to płace i zyski, to najprostsza analiza może polegać na porównaniu tych wartości – a więc udziału wynagrodzeń w PKB. Innymi słowy: jaka część tego co ludzie wypracowują pozostaje w ich kieszeniach. W Polsce jest to mniej niż połowa i bogate kraje zachodu sporo nas wyprzedzają pod tym względem. Pomimo, że sprawa jest dość złożona i sporna – to z całą pewnością możemy powiedzieć, że w Polsce zarabia się mało, bo udział wynagrodzeń w PKB jest niski. Ale o tym ekonomista przed wyborami pisał nie będzie, bo to nie zwiększa szans Bronka.
3. Wskaźnik PKB na mieszkańca nie jest dobry do porównań. Dlatego wprowadzono Parytet siły nabywczej (PPP). Krótko mówiąc nie jest najistotniejsze jaką kwotę pieniędzy zarobisz, tylko co możesz sobie za nią kupić. Porównując Polskę i Niemcy z uwzględnieniem PPP możemy zauważyć ciekawą rzecz. W Polsce PKB na mieszkańca z uwzględnieniem PPP wynosi 22,5 tys USD na rok. Przy kursie 3,5 PLN/USD otrzymujemy: 3,5*22,5/12 = 6,6 tys. zł na miesiąc. W Niemczech PKB na mieszkańca z uwzględnienie PPP i bez tego uwzględnienia niewiele się różnią. Wniosek z tego prosty: w Polsce życie jest dwukrotnie tańsze niż w Niemczech. Ale co to dokładnie znaczy? Mamy takie same towary po dwukrotnie niższych cenach, czy też płacimy mniej bo konsumujemy gorsze produkty? Szczegółowe dane publikuje OECD. Porównując wydatki Polaków i Niemców na dobra z koszyka przyjętego do obliczeń PPP, dochodzimy do wniosku, że różnice w wydatkach na żywność i bieżącą konsumpcję nie są bardzo znaczące. Na przykład na owoce Niemcy wydają jakieś 60% więcej, a na nabiał 70%. Usługi takie jak edukacja, czy komunikacja to już 1,5 raza więcej. Na rekreację i usługi publiczne Niemcy płacą dwukrotnie więcej. Na zdrowie – trzykrotnie. Inwestycje w dobra trwałe to 4,5 razy więcej na jednego Niemca niż na jednego Polaka, a największa różnica przypada n szeroko rozumianą motoryzację: ponad 500%. Problem: „jajko czy kura” nieco więc się nam rozjaśnił. Podstawowa konsumpcja nie jest czynnikiem decydującym o różnicach w zamożności. Niemców stać na większe inwestycje, dlatego mają wyższe PKB. Dlaczego ich stać? To nie ma wiele wspólnego z ich pracowitością (zob. porównanie polskiego i niemieckiego rzemiślnika). Ma natomiast wiele wspólnego z polityką gospodarczą. Ta zaś jest prostą pochodną stanu polskiej ekonomii.
4. Porównując Polskę z Niemcami nie można pominąć kwestii eksportu. Stanowi on w niemieckim PKB bardzo ważną pozycję i jest jednym z czynników wyjaśniających dlaczego Niemców „stać” na więcej niż Polaków. Polski eksport także mały nie jest, ale jest równoważony przez równie duży import. Ten zaś w dużym stopniu wynika z charakteru polskiego przemysłu. W większości jest to własność obcego kapitału. Wypracowywana wartość dodana nie jest duża, bo zmniejsza ją import komponentów i opłaty licencyjne. A na dodatek wypracowywane zyski są transferowane za granicę (to dlatego u nas tak istotne są proporcje wynagrodzeń i zysków).
5. Dalej Witold Orłowski tłumaczy: można dodrukować pieniędzy i płace od jutra nominalnie zwiększyć i dziesięć razy. Ale wtedy wybuchnie inflacja i za pół roku za ową płacę będzie można kupić bilet tramwajowy. Trwałym rozwiązaniem jest tylko wzrost PKB, który staram się wspierać. To już powinno przekonać każdego. Wybuchów to my się boimy. A wybuchy inflacji są szczególnie niebezpieczne. Problem w tym, że teza o bezpośrednim związku „drukowania pieniędzy” i inflacji jakoś ostatnio się nie sprawdza. Japończycy próbują wywołać w ten sposób inflację – z dość marnym skutkiem. Amerykanie nadrukowali tyle dolarów, że nikt nawet nie jest w stanie tego zliczyć. Równie wielkiej inflacji nie widać. Problem polega na tym, że bogaci stają się jeszcze bogatsi, a mając miliardy nie myśli się o konsumpcji produktów dostępnych na rynku. Można sobie na przykład kupić kawałek Polski. To nie spowoduje wzrostu cen wyprzedaży takich „teoretycznych państw”.
Pytanie zasadne brzmi: czy można dodrukować pieniądze tak, aby zwiększyć wynagrodzenia, a nie zyski spekulantów. To wcale nie jest łatwe. Japończykom niezbyt się udaje – pomimo prób. U nas nikt nawet nie będzie próbował, bo w Polsce władza nie jest od dbania o interesy społeczeństwa, tylko tych spekulantów właśnie.
Oczywiście, że zwiększenie dochodów społeczeństwa nie jest rzeczą prostą. Jednak to właśnie powinno być celem polityki gospodarczej oraz rozumnej refleksji ekonomistów. Złożoność materii sprawia, że potrzebna jest rzeczowa debata na ten temat, a odrzucanie z góry propozycji zmian, tylko dlatego, że są to pomysły przeciwników Bronka, jest kompromitujące.