Mateusz Szczurek to człowiek ambitny. Chce koniecznie przebić ministra finansów tysiąclecia Leszka Balcerowicza, który ma trwałe miejsce w historii (w rozdziale największe klęski niszczące Polskę ;-)). Jego rewolucyjny pomysł na uproszczenie podatków może mu to zapewnić – o ile oczywiście będzie miał szansę go zrealizować.
Zamiast płaconych oddzielnie podatku dochodowego i składek na ubezpieczenia społeczne i zdrowotne, ma zostać wprowadzona jedna „opłata" – jednolity podatek PIT. Nowy system ma opierać się na jednolitym podatku PIT, przy czym dochody mają być przeliczane na wszystkich członków rodziny. Znikną ulgi na dzieci, czy wspólne rozliczanie się małżonków, bo zostaną wkomponowane w sam rdzeń nowego systemu - ma być wspólne rozliczanie się rodziny.
Nic tylko przyklasnąć. Są to postulaty zgodne z tymi, jakie były formułowane podczas "konfederacji" w Jarosławiu pół roku temu.
Jednak opis tego – co w zamian budzi wiele wątpliwości: Niska podstawowa stawka w wysokości 10%, którą będzie na przykład płacić czteroosobowa rodzina utrzymująca się z minimalnego wynagrodzenia, ma progresywnie rosnąć wraz ze wzrostem dochodów na osobę. Ale będzie zawsze pozostawać poniżej klina podatkowego, który dzisiaj płacimy, czyli łącznej wysokości wszystkich obecnych składek pracownika i pracodawcy i podatku dochodowego.
O tym, że nie mamy do czynienia z rzetelną propozycją, tylko przedwyborczym populizmem świadczy widoczny tu błąd logiczno-semantyczny. Klin podatkowy to nie jest coś co „płaci” podatnik PIT, ale dotyczy jego pracodawcy. Być może to dziennikarze coś poplątali. Trudno bowiem uwierzyć, żeby minister finansów wyrażał się w tak niechlujny sposób.
Klin podatkowy to różnica między wydatkami pracodawcy na pensję (uwzględniającą wszelkie obciążenia podatkowe: np. ZUS, podatek dochodowy, składki na ubezpieczenia), a faktycznie otrzymywanym wynagrodzeniem.
Ministrowi chodzi zapewne o to, żeby zrównać koszty pracy z wynagrodzeniem. Pracodawca wypłaci pełne wynagrodzenie, a podatnicy od otrzymanej kwoty odprowadzą podatek w takiej wysokości aby państwo z tego utrzymało wpływy podatkowe i miało na pokrycie składek ZUS.
Teraz mamy (w uproszczeniu):
[pracodawca: koszty pracy] => [państwo:podatek]+[ZUS+NFZ:składki]+[pracownik:wynagrodzenie]
Teraz ma być:
[pracodawca: koszty pracy] => [pracownik:wynagrodzenie] => [państwo:podatek]=>[budżet:wpływy z podatku]+[ZUS+NFZ:składki]
Jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach. Na przykład obciążenia pracy nie są jednakowe dla wszystkich przedsiębiorców. Składki na ubezpieczenie wypadkowe są zależne od ryzyka zaistnienia wypadku. Przy proponowanym sposobie rozliczeń nie da się tego uwzględnić. Przede wszystkim jednak wielki znak zapytania powstaje przy osobach prowadzących działalność gospodarczą na własny rachunek. Składki ZUS to skrajnie niesprawiedliwe opodatkowanie niezależne od dochodu dla tej grupy podatników. Szacunkowe obliczenia wykonane przy okazji projektowania bardziej sprawiedliwych podatków pokazują, że zmiana tej sytuacji musi wiązać się ze wzrostem stawek opodatkowania, albo zmniejszeniem wydatków państwa. Tymczasem Szczurek obiecuje, że nikt nie zapłaci większych podatków, a o zmniejszeniu budżetu nie wspomina. Mówi za to o progresji podatkowej zaczynającej się od 10% (obecnie licząc wszystkie składki i podatki jest to w okolicach 50%).
Sam pomysł na obniżenie podatku poprzez jego wyliczenie poniżej klina podatkowego jest sprytną sztuczką matematyczną, oderwaną od rzeczywistości. Skoro statystyka pokazuje, że ludzie w rzeczywistości płacą mniej niż wynika ze stawek podatkowych (dzięki zasiłkom i ulgom), to obiecajmy im, że będą płacić mniej – podając realne obciążenie jako punkt odniesienia. Tyle, że w odniesieniu do rzeczywistości w grę wchodzi statystyka – bo zasiłki i ulgi nie rozkładają się równo. Pomysł przypomina nieco równie „genialne” rozwiązanie wprowadzone w okresie „reform” Balcerowicza. Szacowano wówczas, że w Polsce może pojawić się setki tysięcy bezrobotnych. Aby temu zapobiec – wysłano ponad milion ludzi na wcześniejsze emerytury i renty. Bezrobociu to nie zapobiegło, a konieczność utrzymania armii "wcześniejszych" emerytów zapoczątkowała problemy z ZUS.
Podobnie może być z „genialnym” pomysłem Szczurka na likwidację istotnego elementu polityki społecznej jakim są ulgi i zasiłki. Kuglowanie liczbami problemu nie rozwiąże. Idea likwidacji składek ZUS jest jak najbardziej słuszna, ale nie da się jej wdrożyć bez całościowych reform – na przykład poprzez wprowadzenie emerytury obywatelskiej.
W zasadzie te pomysły to jedynie kiełbasa wyborcza – o czym wspomina sam Szczurek. Niemniej jednak biorąc pod uwagę jego wcześniejsze zachowanie, należałoby oczekiwać od niego rzetelnych symulacji, jak takie zmiany wpłyną na rynek pracy (z uwzględnieniem oczywiście drastycznych podwyżek płacy minimalnej i umów śmieciowych – które także PO zapowiada). Ostro krytykowana przez niego opozycja może poprzestawać na szacunkach, bo jak sam Szczurek twierdzi – nie ma dostępu do precyzyjnych narzędzi Ministerstwa Finansów. Jednak wygląda na to, że oczekiwanie takich symulacji od Szczurka jest równie niedorzeczne, jak oczekiwanie racjonalnych i pozbawionych doktrynerstwa argumentów od Balcerowicza.