Można bez przesady stwierdzić, że swoimi planami wizowymi zmierzającymi do ograniczenia napływu imigrantów do USA Trump wywołał wściekłość w Dolinie Krzemowej. To jest bowiem centrum technologiczne świata, a nie tylko region USA. Swoboda przepływu ludzi jest podstawą egzystencji firm tam zlokalizowanych. Jeszcze bardziej korporacje obawiają się wojny handlowej z Chinami. Nie chodzi tylko o to, że Chiny to obecnie fabryka świata, a przenoszenie produkcji do USA może być problematyczne. Drastycznie może się zmniejszyć sprzedaż do Chin produktów Apple. W Chinach jest 700 milionów użytkowników Internetu i firmy takie jak Apple, Facebook i Google nie chcą rezygnować z tego rynku. Facebook bezskutecznie – jak na razie – stara się o powrót do Chin po tym, gdy tamtejsze władze zablokowały możliwość korzystania z tego portalu społecznościowego. Ten przykład każe się zastanowić nad tym, czy czasem nie jest tak, że Chiny mogą istnieć bez Doliny Krzemowej ale odwrotnie niekoniecznie?
Facebook zablokowano – gdyż władze uznały, że to kanał informacyjny dysydentów (w 2009 roku). To też daje do myślenia – czyżby nie udało się zapewnić politycznej neutralności technologii?
Tu dotykamy problemu, który chyba nie jest doceniany w Dolinie Krzemowej.
O ile można zrozumieć biznesowe motywy działania firm informatycznych, to przekształcanie tego w wojnę ideologiczną znacząco osłabia ich pozycję. Hojne datki popłynęły z Doliny Krzemowej dla Amerykańskiego Związku Swobód Obywatelskich (ACLU) – który ma walczyć z Trumpem. Tymczasem ACLU to lewacka organizacja znana między innymi z walki sądowej ze świętem Bożego Narodzenia (na razie nie udało im się tego święta zdelegalizować, ale na przykład w Indianie zdelegalizowali krzyże na choinkach).
Kiedyś mówiono: co dobre dla General Motors – dobre dla Ameryki. Czyżby teraz doszliśmy do: co dobre dla Ameryki, nie jest dobre dla Doliny Krzemowej? Czyżby kierując się dobrem narodu Trump musiał walczyć z korporacyjną Ameryką?