Pokaźne zwycięstwo Borussi Dortmund w półfinale Ligii Mistrzów nad Realem Madryt, wywołało wiele komentarzy. Ponieważ wszystkie bramki strzelił Polak - Robert Lewandowski, w Polsce zapanował wręcz entuzjazm. Prezes PZPN Zbigniew Boniek wyraził opinię, że ten napastnik jest wychowankiem polskich klubów, co dobrze świadczy o naszym futbolu. Jednak o tym, że polska reprezentacja zagra jak Borussia, to raczej nie ma co marzyć. Dlaczego?
Może warto zwrócić uwagę na biznesowy aspekt tego sportu.
W przeddzień wspomnianego meczu półfinałowego ukazał się artykuł w The Guardian, opisujący biznesowe perypetie klubu z Dortmundu. W roku 2005 klub miał 130 mln euro długu i był bankrutem. Wbrew przewidywaniom fundusz Molsiris, będący największym wierzycielem klubu postanowił go ratować. Dziś ma realne szanse na sukces sportowy - zwycięstwo w Lidze Mistrzów i związany z tym sukces finansowy. Zdecydowała rozsądna polityka transferowa, uzdrowienie finansów oraz coś jeszcze: nowy trener, który zbudował prawdziwy zespół. Duch drużyny (team spirit) o którym mówią zawodnicy nie jest tylko mitem. To widać na boisku. Jest to doskonały przykład znaczenia, jakie mają takie pozaekonomiczne czynniki dla uzyskania sukcesu biznesowego.
Niestety w polskim sporcie trudno o coś takiego. Wyrazem braku zrozumienia dla tego biznesu przez nowobogackich właścicieli klubów jest zmiana ich nazw. Marki klubów o dziesiątkach (a nawet setkach) lat tradycji są szpecone nazwami firm stając się przybudówkami działu marketingu.
Inną ciekawą kwestią z tym związaną jest odwrócenie obserwowanych na zachodzie reguł. Małe kluby, którym udaje się osiągnąć względny sukces kupują zawodników i zatrudniają nowych trenerów, niszcząc zwycięski kolektyw. Duże kluby po osiągnięciu sukcesu sprzedają zawodników, bo z jednej strony inwestycja musi się zwrócić, a z drugiej nikt nie wierzy w możliwość zbudowania prawdziwej potęgi i dla zawodników sukces oznacza tylko lepszą cenę.