Prezydent Gdyni w wywiadzie dla forbes.pl przedstawia racjonalne przesłanki budowy lotniska, których najwyraźniej unijni urzędnicy nie wzięli pod uwagę. Jego zdaniem, lotnisko powinno być komplementarne do portu lotniczego w Gdańsku, obsługując głównie cargo. „Sprzyja temu nasza lokalizacja w obszarze bardzo ważnego węzła komunikacyjnego. Port Lotniczy Gdynia Kosakowo jest położony 2 km od początku autostrady A1, obok jest obwodnica Trójmiasta, terminale promowe i cargo oraz węzeł kolejowy. Nasze lotnisko powinno tę sieć uzupełnić. Co więcej ma gigantyczny potencjał. Lotnisko w Gdańsku mieści się na 250 hektarach, tymczasem port lotniczy Gdynia-Kosakowo zajmuje obszar 700 hektarów i ma sporo wolnych terenów dookoła, na których będziemy chcieli tworzyć strefy rozwojowe poszerzając pola korzyści dla regionu”.
Władze Gdańska swoim stanowiskiem wsparły KE. Jednak ich radość z kłopotów potencjalnego (ich zdaniem) konkurenta może zmącić fakt, że podobny los grozi Stoczni Gdańskiej. Informujący o tym dziennikarz zauważa: „Problemy Gdańsk Shipyard Group to jednak zupełnie inna sprawa niż pytanie - czy to rzeczywiście UE powinna decydować o tym czy możemy dopłacić, żeby utrzymać strategiczną gałąź przemysłu, czy też nie. Chyba jednak dla wszystkich byłoby lepiej, gdybyśmy sami w Polsce mogli decydować o tym jak i kiedy chcemy to zrobić”.