Weekendowy Guardian porównuje modele gospodarcze Europy i Stanów Zjednoczonych. Autor przypomina, że podczas wyborów prezydenckich 2012 roku, republikański kandydat Mitt Romney regularnie kpił z prezydenta Obamy, zarzucając mu, że chciałby, aby gospodarka USA wyglądała jak europejska. Bo dla Amerykanina Europa to synonim słabości, niezdecydowania i (co być może to najgorsze) - socjalizmu. To przeciwieństwo indywidualizmu i wyjątkowości amerykańskiego samorządnego społeczeństwa.
Ale artykuł New York Timesw zeszłym tygodniu pokazuje wyraźnie, że Ameryka wiele mogłaby się od Europy nauczyć. Amerykańska klasa średnia -filar powojennego rozwoju gospodarczego kraju - nie jest już najbogatsza na świecie. Najbogatsi Amerykanie nadal są najbogatsi w skali globu. Ale biedniejsi Amerykanie pozostają w tyle za swoimi europejskimi odpowiednikami, podczas gdy jeszcze 35 lat temu było odwrotnie.
Pokazuje to tabelka zawierająca dane o wzrości mediany przychodów od 2000 roku (w procentach – na podstawie NYT):
Wielka Brytania |
19.7 |
Kanada |
19.7 |
Irlandia |
16.2 |
Holandia |
13.9 |
Hiszpania |
4.1 |
Niemcy |
1.4 |
USA |
0.3 |
Jak to możliwe, że ten bogaty i potężny kraj niszczy fundamenty swego rozwoju? Odpowiedź jest prosta: jest to kwestia wyboru takiej drogi. Nikt nie planował upadku klasy średniej, ostentacyjnego bogactwa 1% Amerykanów i rosnącej liczby nędzarzy. Ale to jest bez wątpienia rezultat systemu gospodarczego, który od ponad czterdziestu lat sprzyja najbogatszym.
Publicysta Guardiana wspomina, że powojenne pokolenie Amerykanów cieszyło się bezpieczeństwem ekonomicznym, o jakim obecne pokolenie może tylko pomarzyć. To się skończyło przez deregulacje, zmniejszanie podatków i wzrost opłat, które rozpoczęły się w latach 70-tych. Rozbito związki zawodowe. Czesne w szkołach rosły zgodnie z zasadą „ile rynek uniesie”. Nierówność edukacyjna towarzyszy nierównościom dochodowym. Przy stagnacji płac kurczą się oszczędności emerytalne. Nie dostrzeżono problemów związanych z emancypacją kobiet (potrzeba opieki nad dziećmi pracujących matek), ani rosnących niebotycznie kosztów leczenia. Alergicznie reagowano na pomysły, że to rząd ma obowiązek dbania o tworzenie miejsc pracy, rozwój gospodarczy i bezpieczeństwosocjalnych najsłabszych. Dziś Ameryka płaci za to zwolnionym tempem rozwoju gospodarczego .
Więc może europejski model rozwoju to nie taki zły pomysł?
Te rozważania należy uzupełnić o kwestie, o których w tekście Guardiana nie wspomniano.
Pierwszą była wojna wietnamska i jej konsekwencje, wśród których najpoważniejszą był upadek systemu z Breton Woods (odejście od wymienialności dolara).
Druga to rozwój rynków finansowych na bazie monetaryzmu. Kilka lat temu Michael Lind w tym głównie upatrywał koniec mitu amerykańskiej klasy średniej:„Po dwóch krachach giełdowych w ciągu niecałej dekady większość Amerykanów będzie bardziej niż kiedykolwiek uzależniona od Social Security, jeśli chodzi o świadczenia emerytalne. Tak w rzeczywistości wygląda kraj kapitalistów i społeczeństwo inwestorów.[...] Amerykański sen zamienił się w koszmar.„”
Ostatnią kluczową dla zrozumienia przyczyn kwestią jest rewolucja naukowo-techniczna, która wbrew przestrogom myślicieli została wykorzystana w dużej mierze przeciw wolnym społeczeństwom.