Handel ludźmi wydaje się wielu ludziom wstydliwym incydentem zamierzchłej historii naszej cywilizacji. Niestety nie jest to prawda. Niedawno opinią publiczną na całym świecie wstrząsnęła historia małego chłopca z Rosji, którego para gejów (Wietnamczyk z Australijczykiem) kupiła sobie dla zaspokajania swych zboczonych potrzeb seksualnych. Zwraca uwagę fakt, że w doniesieniach prasowych w USA nie pojawia się słowo „gej”, bo to ponoć byłoby wyrazem uprzedzeń.
Handel ludźmi także w Polsce jest to sporym problem. Regularnie pojawiają się doniesienia o zastępowaniu procedury adopcyjnej transakcją handlową (takie jak historia z Wrocławia).
Problem nielegalnych adopcji w naszym kraju nagłośnił ostatnio „The Economists” w artykule „Baby on sale”.
Inną formą handlu ludźmi jest sprzedaż kobiet. Jak podaje „Wprost”: do domów publicznych, salonów masażu, nocnych klubów i "okien wystawowych" w dzielnicach uciech na Zachodzie co roku wbrew własnej woli trafia ok. 5 tys. kobiet.
Chociaż takie historie są drastyczne i w sposób najbardziej bezpośredni naruszają personalistyczne wartości, nie tylko one budzą refleksje nad granicami „wolego rynku”. Na przykład handel bronią, szkodliwa chemizacja żywności czy spekulacje finansowe prowadzące miliony ludzi do nędzy mają znacznie większy zasięg. Jednak to zostało przez społeczeństwa zaakceptowane. Czy na zawsze?