Większość ludzi żyjących dłużej na tym świecie ma swoje wstydliwe sekrety. Sekrety niektórych mają znaczenie społeczne. Na przykład może to być uwikłanie we współpracę z tajnymi służbami. Większość ludzi potrafi w sposób racjonalny uporządkować tego typu problemy od tych, które są wyłącznie sprawą sumienia „winowajcy” do tych, które powinny być ujawnione i osądzone.
Polskie pseudoelity, wśród których pełno jest ludzi uwikłanych w jakieś formy współpracy z SB, zrobiły wszystko co możliwe, aby w społeczeństwie zabić tą naturalną zdolność rozróżnienia czynów szlachetnych od nagannych i podłych. Nieoceniony pod tym względem Michnik głosił, że nie ma możliwości obiektywnego ocenienia tego rodzaju czynów. Rekcją na michnikowszczyznę było budowanie klanu ludzi niezłomnych, do których zalicza się Antoni Macierewicz i jeszcze parę osób – znienawidzonych przez większość za swe poczucie wyższości i skłonności właściwe komisarzom ludowym.
No i teraz jest problem, bo człowiek niezmiernie szanowany przez sympatyków klanu niezłomnych – profesor Witold Kierżun - okazał się agentem. Redakcja tygodnika „Do Rzeczy” uznała, że należy to ogłosić całemu światu. Dlaczego akurat teraz i akurat ten przypadek? Możliwą odpowiedź można znaleźć w relacji jednego z dziennikarzy. Ma to być mianowicie część „polemiki” dotyczącej Powstania Warszawskiego, którego Profesor jest zaciekłym obrońcą. Profesor Kierżun „winny” jest także tego, że jest surowym krytykiem neoliberalizmu (napisał głośną książkę o patologiach polskiej transformacji, którą udało się polskiej pseudoelicie nie zauważyć).
Dyskusja, która rozgorzała w wielu środowiskach po publikacji „Do Rzeczy” budzi przerażenie. Winy profesora stały się sprawą narodową. Byłoby to głęboko zasadne, gdyby te winy miały związek z jego poglądami, dotyczącymi kwestii dla społeczeństwa żywotnych. Neoliberalizm okazuje się jednak odporny na krytykę (jego wyznawcy głoszą tolerancję i zrozumienie dla odmiennych poglądów i bezrefleksyjnie robią swoje). Natomiast spór o Powstanie Warszawskie we współczesnej Polsce jest nieuprawniony. Jego sens sprowadza się bowiem do ofiary na ołtarzu Niepodległej Polski. Aby ten spór był sensowny, należałoby się wpierw upewnić, czy pojęcie „Niepodległa Polska” nie jest semantycznie puste. Wystarczy włączyć na chwilę polską telewizję, by się przekonać, że dla pseudoelity to tylko „kamieni kupa”. Ubolewanie tej hołoty nad tym, że nie jesteśmy jeszcze zachodem jest tak obrzydliwe, że człowiek ma ochotę krzyczeć: spuść pan panie Putin wreszcie ta bomba......
Leszek Kołakowski, który bez wątpienia miał więcej „za uszami”, niż profesor Kierżun (ale udało mu się umrzeć w atmosferze społecznego uwielbienia), opowiadał kiedyś o Janie Pawle II. Mówił mądrze i elokwentnie (on to umiał). Według niego mędrców można przyrównać do przewodników. Niektórzy tylko wskazują na drogę, jaką należy podążać, inni tą drogą podążają Jan Paweł II był rzadkim przykładem człowieka idącego na czele (niestety jak się okazuje, naród za nim nie podążył). W tym kontekście rodzi się pytanie retoryczne do Polaków: dlaczego zajęliście się sądem nad mędrcem, skoro nic was nie obchodzi wskazywana przez niego droga?