W Przemyślu grupa studentów z Ukrainy zademonstrowała swój patriotyzm odwołując się do tradycji UPA. Wywołało to naturalne wzburzenie wśród wielu Polaków, którzy pamiętają okropności czasów, gdy naszych przodków „piłami rżnęli”. Do Przemyśla i Rzeszowa zjechały się grupy narodowców, którzy podsycają to oburzenie demonstracjami. Studenci przeprosili za swe zachowanie i zgłosili się do prokuratury. Obawiają się o swoje życie. Przywódcy demonstracji podkreślają, że im chodzi o sprzeciw ideologii, a nie podżeganie do odwetu. Może to i prawda. Ale czy są pewni reakcji wszystkich, których podburzają?
Czy ktokolwiek zastanawia się, skąd studentom przyszedł do głowy taki głupi pomysł?
Załóżmy, że w Niemczech nie byłoby powszechnego potępienia nazizmu, a z mediów i literatury Polski oraz Izraela wynikałoby, że według najbardziej poszkodowanych w zasadzie nic się nie stało. Czy należałoby się wówczas dziwić, gdyby w niemieckiej historii Hitler pozostałby głównie przywódcą, który pokonał wielki kryzys? Odwołanie do tego wzorca współczesnych młodych Niemców byłoby czymś zupełnie naturalnym. Jeszcze bardziej naturalne jest dla Ukraińców odwołanie do jedynej tradycji, jaką mają. Ten kraj był przez wieki główną areną „bożych igrzysk”. Zaznał też uroków kolonializmu, gdyż Rzeczpospolita traktowała go jak wewnętrzną „kolonię”. Rzezie urządzane przez UPA są zupełnie niezrozumiałe z dzisiejszej perspektywy. Jeśli jednak wspomni się choćby boje z Hajdamakami, to widać kontynuację krwawej tradycji. UPA nawiązywała do 'chwalebnej' tradycji Koliszczyzny, gdzie Polaków wieszano na jednej szubienicy z psami, bo "Lach, żyd і sobaka — ich wiara jednaka". Putin też nawiązał (jeśli relacja Sikorskiego jest jednak prawdziwa), do „chlubnej tradycji”, gdy Rosjanie ramię w ramię z Polakami rozprawili się z Hajdamakami. Jak ta wyprawa wyglądała, można się dowiedzieć z opisu Kitowicza: Komendanci polscy, wielu dostali żywcem hajdamaków, żadnego nie pardonowali, lecz zaraz na placu albo wieszali na gałęziach, albo jeżeli mieli czas, żywcem na pal wbijali [dalej jest opis tego sadystycznego „wbijania”]. Rzeź na Wołyniu to była następna runda. Akcja Wisła, choć z dzisiejszej perspektywy należy ją uznać za czystki etniczne, mogła być ostatnim aktem tej tradycji (po wojnie ludzie mieli już dość krwawej jatki).
Po roku 1989 nastąpiło niebywałe ożywienie przygranicznej współpracy. Dla młodych ludzi trudna historia to była już tylko historia. Ale to bardzo przeszkadzało Warszawie. Masowa emigracja z Podkarpacia nie jest efektem „galicyjskiej nędzy”, ale skutkiem ubocznym (lub celem głównym – trudno to rozeznać) polityki okupacyjnej prowadzonej na tym terytorium. Bardzo szybko wróciły sowieckie obyczaje. Kiedy profesor Bydłoszewski nawoływał, aby ludzi o innych poglądach traktować jak bydło (co bardzo spodobało się Donaldowi Tuskowi), mieszkańcy Podkarpacia mieli pełne prawo traktować to osobiście. W tym kontekście zupełnie nie dziwi milczenie, gdy w patriotycznym filmie ukraińskim (w roku 2009) pojawiło się znowu hasło Koliszczyzny o Lachu, żydzie i sobace. To milczenie warszawskich „elit” o trudnej historii i jej współczesnych implikacjach nie wynika bynajmniej z troski o dobre stosunki z sąsiadami. To jedynie dowód na instrumentalne traktowanie tego problemu i ludzi, których on dotyczy. Nie warto wspominać historii, bo to może zaszkodzić planom na przyszłość. Jakim planom? Ukraina ma być buforem chroniącym nas przed Rosją. Ten cel został postawiony jawnie. Mniej oczywisty jest cel międzynarodowej gry prowadzącej do destabilizacji Ukrainy. Polska odegrała w tej grze ważną rolę – wiernego sojusznika Ameryki. Czy jednak jest to równoznaczne z działaniem na rzecz Ukrainy? Pewnie Ukraińcy mają wątpliwości. Przynajmniej na tyle, by nie brać pod uwagę Polski w bieżącej polityce (co przez polskie „elity” zostało odczytane jako „powiew chłodu”).
Ktoś zauważył, że jedynym państwem, któremu nie grozi nagła polityczna destabilizacja są Stany Zjednoczone – bo tylko tam nie ma amerykańskiej ambasady. Miejmy nadzieję, że podobnie nie będzie postrzegana ambasada polska w Kijowie. Nowy rząd najwyraźniej zerwał z polityką podżegania do wojny (co bardzo nie spodobało się Amerykanom). Miejmy też nadzieję, że głupie incydenty bez znaczenia (jak wspomniane na wstępie zdjęcie studentów) nie zaważą na ponownym ożywieniu przygranicznej współpracy. Nawet jeśli polityka Warszawy może być postrzegana jako dwuznaczna, to przyjazne relacje sąsiadujących narodów pozostają faktem. Powstałe właśnie w Jarosławiu Centrum Dialogu Religii i Narodów jest jednym z wielu dowodów na to, że pogranicze polsko-ukraińskie chce i może być miejscem spotkania i współpracy ludzi różnych kultur.