Historia Polaków i Ukraińców widziana z perspektywy pogranicza jest bardzo pouczająca. Najkrócej mówiąc jest kumulacją efektu braku przywództwa mądrych elit. Ta teza pozostanie jeszcze jednym komunałem, jeśli nie towarzyszy jej zrozumienie tego, jakie znaczenie ma mądrość w historii narodów. Odwołam się tutaj do autorytetu Jana Pawła II. Po pierwsze dlatego, że jest to przykład mądrości, a po drugie dlatego, że on dokładnie wyjaśnił jaka jest rola elit u władzy. Mówił wielokrotnie o tym, że władza powinna zapewnić społeczeństwu warunki rozwoju i wzrastania. „Zapewnić”, to nie to samo co „dać” (to nieporozumienie prowadzące do socjalizmu). Chodzi o takie ukierunkowanie energii społeczeństwa, aby każdy miał świadomość, że „nie żyje tylko dla siebie, nie produkuje dla siebie, ma bogacić społeczeństwo”. Ujmując rzecz skrótowo można stwierdzić, że to jest personalistyczna wizja społeczeństwa. Społeczeństwa, na którego historię składają się losy ludzi. Jej przeciwieństwem jest historia pisana przez mechanizmy i procesy. Takiej historii uczy się w szkołach. Nasze pseudo-elity są wystarczająco inteligentne, aby wpływać na zachodzące procesy, wykorzystując istniejące mechanizmy lub tworząc je pod swoje potrzeby. Ale są zbyt głupie (stąd przedrostek „pseudo-”), aby dostrzec problem adekwatności swych działań.
Mądrość to umiejętność wyboru właściwej strategii działania. Cele człowieka mądrego i głupiego mogą być równie szlachetne. Obaj mogą chcieć czynić dobro, ale chęci nie wystarczą. Gdy człek jest głupi, to jego „chęciami jest piekło wybrukowane”. W skrajnym przypadku głupcy w imię dobra społeczeństwa potrafią w pełni świadomie krzywdzić wielu ludzi. Historia Polski i Ukrainy jest pełna przykładów na takie działania. Także historia najnowsza.
Transformacja
Profesor Kierżun pisał o „patologiach transformacji”, ale bardziej adekwatnym byłoby stwierdzenie, że chodzi o „dobro” czynione przez ludzi głupich. Jednym z efektów upadku Związku Radzieckiego była chwilowa słabość państw powstałych po jego rozpadzie. W stosunkach między krajami zaczęły dominować kontakty bezpośrednie. Nastąpił niebywały rozkwit handlu przygranicznego. Kilka lat wystarczyło jednak, by „styropianowa władza” okrzepła na tyle, by zacząć swe podłe działania: czynienie zła w imię dobrych chęci. Handel przygraniczny należało zniszczyć, gdyż nie pasował do wizji rozwoju powstałych w wypranych mózgach osobników, którym w miejsce komunizmu wszczepiono liberalizm. Słynny bazar na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie nie miał takiego znaczenia gospodarczego, jak wiele podobnych bazarów przy granicy wschodniej. Ich likwidacja dała efekt, który teraz obserwujemy: ubóstwo „Ściany Wschodniej” i przecięcie tysięcy więzów gospodarczych z Ukrainą. Tego już się nie da odrobić. Dlatego w miejsce naturalnych więzów gospodarczych i społecznych pojawiają się próby budowania więzów politycznych przez polityków z Warszawy. Głupota w rozkwicie.
Wrażliwość
Kilka lat temu jechałem autobusem z Przemyśla. Na jednym z przystanków Ukrainki handlowały papierosami z przemytu (teraz nawet to zostało ukrócone). Kierowca autobusu krzyknął przez okno w ich kierunku: biorę pięć kartonów. Kobiety rzuciły się ku niemu, przepychając się między sobą. Dopełnieniem dobrego „dilu” była uwaga kierowcy rzucona półgłosem: „ale się swołocz pcha”. Autobus był dalekobieżny, więc mnie od razu przyszło na myśl, że jakiś „polaczek” do nas zawitał. Częste bezpośrednie kontakty sprawiają, że ludzie stają się bardziej wrażliwi. Bez szacunku nie ma handlu, ani budowania dobrej współpracy. Z perspektywy Warszawy porównywanie stosunków polsko-ukraińskich do stosunków postkolonialnych to nic nadzwyczajnego. Gdyby nowy szef MSZ pochodził z Przemyśla – na pewno by mu to do głowy nie przyszło.
Mądra wrażliwość nie polega na zupełnym unikaniu drażliwych tematów. Jednak do ich poruszania potrzebne są odpowiednie warunki. Im większa zażyłość, tym łatwiej jest mówić o sprawach trudnych. Jednak w skali społecznej potrzebny jest spór elit: ludzi, którzy potrafią rozmawiać bez zacietrzewienia. Anglicy mówią półżartem, że im królowa jest potrzebna po to, aby nikt inny nie chciał być królem. Analogicznie spory historyków są potrzebne po to, aby zwykli ludzie nie musieli się kłócić. Chowanie głowy w piasek przez warszawskie pseudoelity daje więc efekt odwrotny od tego, jaki zamierzyli w swej głupocie.
Nie można budować na kłamstwie
Przykładem szkodliwych działań w dobrych intencjach jest publicystyka jednego z blogerów Salonu24, Kazimierza Wóycickiego. Swoje propagandowe wpisy podpiera on autorytetem historyka Uniwersytetu Warszawskiego. Ostatni tekst na temat historii UPA jest tak kuriozalny, że tylko ktoś z uczelni zatrudniającej Magdalenę Środę mógł coś takiego wysmarować. Podam dwa przykłady absurdów:
1. „Podsycanie w Polsce lęku nie tylko przed Niemcami ale także przed Ukraińcami miało dawać legitymizację tezie, że potrzebie przyjaźni polsko-rosyjskiej (radzieckiej)”.
Teza, że sowiecka propaganda była budowana na odrębności narodu Ukraińskiego jest czymś tak głupim, że po prostu brak słów.
2. Podana hierarchia czasowa – najpierw mordy UPA na Wołyniu, a potem „Polaków wysiedlił ostatecznie Stalin” jest zwyczajnym kłamstwem. Akurat moja ciotka została wywieziona z rodziną (i wieloma innymi Polakami) do Kazachstanu przed akcją UPA, co uratowało jej życie.
Pisanie takich bzdur przez zawodowego historyka uważam za skandal. Dlatego przywołując powyższe przykłady, poradziłem panu Wóycickiemu, by zajął się historią starożytną. Bo jeśli będzie konfrontował swe propagandowe teksty z wiedzą ludzi będących świadkami historii, to wyjdzie na to, że z niego historyk jak z „koziej dupy trąba”. Pan „historyk” zareagował zgodnie z wysokimi standardami uczelni, którą reprezentuje. Skasował mój komentarz i zablokował możliwość komentowania na jego blogu. Gratulacje dla UW za tak wybitnego naukowca, którego prawdziwa cnota krytyk się nie boi.
Podane wyżej dwa przykłady przytoczyłem w kontekście oceny kompetencji „historyka”. Ale naprawdę zbulwersował mnie inny fragment jego tekstu, w którym stara się wybielić działania UPA: Do tragedii tej przyczyniły się szczególne demoralizujące warunki wojny oraz zadawnione stosunki społeczne (m.in. konflikt dwór-wieś).
Rozumiem, że zdaniem „historyka” Ukraińcy byli jakoś szczególnie wrażliwi na demoralizujące warunki wojny. Ja nie znam przypadków podobnego barbarzyństwa na taką skalę jakiego dopuścili się banderowcy na Wołyniu. Nawet wyczyny osławionych Lisowczyków czy Hajdamaków przy tym bledną. Króciótki fragment wspomnień:
Mamusia nie mogła uciekać. Postanowiłem z nią zostać. Jeden z Ukraińców trzymał mnie za rękę, a trzech położyło matkę na ziemi i zaczęło ją przerzynać! Jak bluznęła krew, mama krzyknęła - Wacek uciekaj! - Wyrwałem się tym bandziorom i zacząłem uciekać. Strzelali za mną, ale nie trafili. Twarze ukraińskich morderców , którzy przeżynali mamę piłą, zapamiętałem na całe życie!
Demoralizujące warunki wojny?
A może zdemoralizowany pseudonaukowiec?
Historia widziana z pogranicza
Wychowałem się we wsi leżącej na prawym brzegu Sanu. W sąsiedztwie rodzinnej wsi posła Golby, któremu banderowcy wymordowali część rodziny. Znałem osobiście głównych bohaterów historii walk w obronie Wiązownicy. Jako ministrant miałem okazję służyć do mszy odprawianej przez ś.p. księdza Misia, a Józef Ochęduszko był później dyrektorem szkoły w której zaczynałem edukację. Z rodzinnych opowieści najbardziej utkwiło mi w pamięci to, że tuż po wojnie jedyną siłą chroniącą wsie przed UPA była Armia Krajowa. Żołnierze AK zostali za to nagrodzeni. Brat dziadka został za służbę w AK skazany na karę śmierci (do dzisiaj nikt nie wie, gdzie go pochowano). Kuzyn Babci uniknął śmierci, gdyż uciekł na „ziemie odzyskane”.
Babcia z sentymentem wspominała czasy, gdy Ukraińcy stanowili połowę mieszkańców naszego regionu. Większość z nich była grekokatolikami, więc święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok obchodzili później. Sąsiedzi zapraszali się nawzajem i świętowali wspólnie. Pytanie o to, dlaczego nagle ludzie zaczęli się mordować pozostało bez odpowiedzi. Po wojnie większość Ukraińców została wywieziona w ramach „Akcji Wisła”. Nigdy nie spotkałem się z nienawiścią na tle narodowościowym. Informację o tym, że ktoś z moich znajomych jest Ukraińcem traktowałem równie beznamiętnie, jak informację o tym, że jest blondynem. Jednoznacznie negatywne konotacje miały natomiast słowa „banderowiec” i „UPA”. Teraz nagle ten prosty obraz świata został zakwestionowany. Nienawiść znów zaczęła odgrywać ważną rolę w polityce. Mamy kochać Ukraińców nawet gdy mówią o bohaterach z UPA, bo oni równie silnie nienawidzą Ruskich jak my. Ja jednak chyba pozostanę przy wyniesionych z domu przekonaniach, że bliźnich należy kochać, a nie nienawidzić. A elity mają trochę inne zadania niż sianie nienawiści.
Druga szansa do zaprzepaszczenia
Podkarpackie uczelnie pełne są młodzieży z Ukrainy. Łagodzą oni problem demograficzny, wywołany przez pseudoelity. Dla młodych Ukraińców nawet stosunkowo ubogie Podkarpacie to Europa Zachodnia. Widzą, że państwo może być zorganizowanie odrobinę inaczej. Ze zdziwieniem odkrywają, że „wziątek” nie jest niezbędny, aby coś załatwić w urzędzie czy na uczelni. Nasze problemy postrzegają tak, jak problemy normalnego państwa, a nie wynik błędów systemowych. Mądra „polityka spójności” mogłaby uwzględnić większe otwarcie na wschód, ułatwiając integrację. Podkarpacie ma wielki potencjał do wykorzystania. Miejmy nadzieję, że zbliżające się wybory samorządowe wyłonią ludzi tego świadomych (na razie wygląda to nie najlepiej, ale to temat na szerszą dyskusję).
Czy ta szansa nie zostanie znów zaprzepaszczona przez polityków ze stolycy? Postępujący rozkład III RP i związana z tym utrata suwerenności w sposób naturalny powoduje konieczność uwzględnienia ośrodków decyzyjnych poza Polską. Rosja jako znienawidzone imperium zła leży bez wątpienia w interesie USA. Polska i Ukraina mogą być co najwyżej narzędziem do „obnażania” tego zła. Dla UE (czytaj: Niemców) taki stan rzeczy nie jest do zaakceptowania na dłuższą metę. Niemiecka gospodarka jest uzależniona od eksportu. Rosja jako potencjalnie olbrzymi rynek zbytu jest niezbędna. Jasna wizja rozwoju regionalnego może skłonić ośrodki decyzyjne do powstrzymania najazdu głupków z Warszawy. Może więc tym razem zostawią nas w spokoju?
Polityka otwartości musi być lokalna
Wykopanie Sikorskiego z rządu i ostatnie wypowiedzi Kopacz wskazują a to, że zaczyna przeważać opcja niemiecka. (Inną przesłanką za tą tezą może być lobbowanie przez Gajowego na rzecz wejścia Polski do strefy euro). Jednak - jak słusznie zauważył jakiś poseł - Polska stała się częścią problemu, a nie jego rozwiązaniem. Bo rozwiązanie musi uwzględniać dobro społeczeństw, a z kanapy w warszawskim gabinecie nie widać poszczególnych ludzi i ich potrzeb.
Jerzy Wawro, 2014-11-08