Biznesowy model wszystkich największych firm internetowych jest bardzo podobny do siebie. Kluczowym zasobem tych firm są informacje o użytkownikach oferowanych produktów. Im więcej takich informacji i większego odsetka całej populacji on dotyczy, tym więcej można sprzedać reklam i bardziej precyzyjnie je ukierunkować. Za tym stoją niewyobrażalnie wielkie pieniądze generowane przez dostawców reklam i zwielokrotnione przez giełdowych inwestorów.
Ciekawy jest przypadek firmy Snapchat, która oferuje komunikator pozwalający przesyłać zdjęcia, które po wyświetleniu przez odbiorcę ulegają natychmiastowej destrukcji. Usługa jest darmowa i raczej trudno sobie wyobrazić wysyłanie w ten sposób reklam. Mimo tego Facebook był gotów zapłacić ponad miliard (!) dolarów za tą firmę. Jej twórcy odmówili, uważając, że wkrótce jej wartość będzie jeszcze większa. Co stanowi tą wartość? Może mamy do czynienia z jakąś chorą bańką internetową 2.0? O wartości firmy stanowią miliony użytkowników, których może ona odebrać Facebook'owi. Niechby sobie oni nawet przesyłali zdjęcia za darmo i be reklam, byle w sieci kontrolowanej przez Facebook! Na tym polega globalizacja w internecie i to napędza rozwój internetowych usług. Tradycyjne metody ekonomii nie są adekwatne do takich globalnych firm internetowych. Podstawowy dla akcjonariuszy wskaźnik cena/zysk wydaje się nie mieć większego znaczenia. Pomijając krótkoterminowe spekulacje, inwestorzy nabywający akcje firmy wierzą w to, że utrzyma ona pozycję światowego lidera, co pozwoli na rozszerzanie zakresu usług i opanowywanie coraz większych obszarów internetu (produkując własne usługi lub kupując innych). W każdej dziedzinie jest miejsce na dwóch graczy: lidera i pretendenta, którzy dzielą „łupy między siebie”. Są oni tak potężni, że trudno zagrozić ich pozycji (zarówno z uwagi na fundusze do dyspozycji, jak i dostępne technologie). Teoretycznie zawsze może pojawić się jakiś „młody geniusz” z konkurencyjnym produktem. Ale takiego programistę zazwyczaj można w porę kupić (vide zakup 17-to latka przez Yahoo).
Opisane zasady są na tyle odmienne od obowiązujących w tradycyjnym biznesie, że nie będzie nadużyciem wydzielenie kategorii: ekonomia globalnych firm internetowych.
Z punktu widzenia przeciętnego Polaka, szczytem marzeń jest stworzenie produktu, który można za przyzwoite pieniądze sprzedać któremuś z internetowych gigantów. Uruchomiony przez PARP „Krzemowy most” mógłby mieć sens, gdyby w takiej ekspansji były istotne bariery. Na razie jednak wygląda to jedynie na szukanie sposobu sensownego podziału środków z UE.
Czy polskie firmy informatyczne mogą konkurować z gigantami zza oceanu?
Przykład rynku produktów dla przedsiębiorstw (ERP) pokazuje, że polskie firmy potrafią zaoferować produkty konkurencyjne na rynku lokalnym. Bynajmniej nie dlatego, że robią je taniej, ale dlatego, że potrafią je lepiej dostosować do potrzeb biznesu.
W przypadku usług internetowych rzadko zależy nam na dotarciu z nimi do społeczności globalnej. Dlaczego chcemy więc płacić Google lub innemu z wielkich, za umożliwienie nam tego?
Te dwa spostrzeżenia pokazują możliwość stworzenia zupełnie odmiennego modelu rozwoju, który dla odróżnienia można by nazwać „ekonomią krótkiego zasięgu”. Istnieje prosty sposób zapewniający konkurencyjność biznesu działającego zgodnie z tym modelem w stosunku do firm globalnych. Jest to zapewnienie udziału użytkowników w wartości przedsięwzięcia. To aktywność poszczególnych osób jest źródłem treści, które warunkują atrakcyjność usługi. Jeśli ta aktywność będzie nagradzana w jakiś sposób, ludzie będą skłonni do tego, aby poświęcać swój czas na to, by treści były coraz bardziej atrakcyjne. Z czasem może nawet dojść do tego, że taka zdecentralizowana sieć może mieć zasięg globalny, konkurując z dostawcami globalnych usług. Jeśli nie będzie jednego właściciela, to nie będzie także możliwości przejęcia takiej sieci. Ale zacząć trzeba tu i teraz.
Na portalu argumenty.net będziemy informować o tego typu działaniach, w których chcemy aktywnie uczestniczyć.