Bloger Matka Kurka relacjonuje przebieg zamachu stanu w Warszawie: „W trzecim dniu powstania, szeregi wyglądają tak, jak kolejka do komercyjnego, w którym zostały już tylko wołowe kości. Za tłum robią wszyscy przegrani, tituszki Sorosa i garść gapiów nie obchodzących Wigilii. Na moje oko podrygi potrwają jeszcze kilka dni, najdalej do czwartku i z każdą godziną będzie to wyglądać coraz bardziej żałośnie”.
Oby miał rację i rzeczywiście „jesteśmy świadkami ostatniego pierdnięcia esbecji, nie strzałów z Aurory”. Bo to co się dzieje jednak nie jest śmieszne.
Bezczelność, arogancja i głupota ludzi, którym zamarzył się przewrót w Warszawie jest tak wielka, że wprost nie do uwierzenia. Niejaki Broniatowski – szef polskiej wersji Forbesa (naprawdę coś takiego istnieje) broni się przed zarzutami następująco:
„W obliczu mało rozumnych zachwytów nad rzekomym Majdanem w Warszawie, napisałem informację o tym co się musiało stać, żeby mógł się zorganizować Majdan w Kijowie. Widziałem to na własne oczy więc wiem. A histerycy po tamtej stronie uznali to za wezwanie do boju, ponieważ ironicznie nazwałem swój tekst "instrukcją".”
Tymczasem tekst o którym mowa zaczyna się od słów: „MAŁA INSTRUKCJA co musi się stać, żeby powstał Majdan”. Tu nie ma żadnych wątpliwości – w języku polskim do opisu przeszłych zdarzeń używa się czasu przeszłego (więc byłoby "co musiało się stać").
Człowiek, który odegrał rolę ofiary przemocy policji pod sejmem tłumaczy, że położył się, bo to taka forma protestu. No przecież nie jego wina, że PO umieściła go w swoim spocie opisującym reżim PiS’u.
Nie jest też winą uczestników tych zdarzeń ich dziwaczna koincydencja w czasie. Ktoś zamówił do sejmu tysiąc kanapek. Tusk czekał we Wrocławiu z odezwą do ludu pracującego miast i wsi. O zgodę na spontaniczne protesty zadbano kilka dni wcześniej. Ktoś dywaguje o możliwości przyłączenia się górników do protestu z likwidowanej kopalni (podobno blokowano informację o tym, że 100% załogi otrzymało oferty pracy, a inne kopalnie są gotowe ich przyjąć nawet całymi brygadami). Akurat w Krakowie i Warszawie wpadli na ten sam pomysł, by wobec nielicznych sił rewolucyjnych sięgnąć po formę „kładzenia się na ziemi” i odgrywania (oczywiście mimowolnie ;-)) roli ofiary policji.
W tej sytuacji przestają dziwić podejrzenia prezesa TVP, że niespotykany zanik sygnału nie bez przyczyny wydarzył się akurat w trakcie orędzia Beaty Szydło.
Jeśli się uda doprowadzić do destabilizacji Polskę, to będzie nie lada wyczyn „sorosów”. Bo u nas nie ma żadnej z typowych okoliczności "rewolucji". Zamiast kryzysu jest wzrost, na dodatek przekłada się on na wzrost jakości życia „nigdy wcześniej nie doświadczany" (jak napisano w raporcie OECD). Gwałtownie spada ubóstwo wśród dzieci. Na Podkarpaciu – jednym z najbardziej dotkniętych emigracją regionów – obserwuje się powroty i łączenie rodzin. Rząd pracuje nad „zieloną kartą” dla Ukraińców – bo Polska jest w stanie zapewnić pracę także setkom tysięcy sąsiadów. Jak w tej sytuacji zrobić rewolucję? Mamy jednak kilka „atutów”, które można wykorzystać. Ciągle żywą – jak się okazuje - tradycję targowicy, tolerowanie warcholstwa i odziedziczoną po komunie „elitę”. Jeden z jej przedstawicieli - były Prezydent Bronisław Komorowski wyraził wielką satysfakcję z tego, że posłanka PiS musiała „czmychać” z gmachu Sejmu. Oto jest poziom eliciarskiej dyplomacji - w sam raz na potrzeby "rewolucji".