Po 25 latach od teoretycznego odzyskania niepodległości doczekaliśmy się w sejmie RP przemówienia polityka, któremu marzy się silna, niepodległa i suwerenna Polska. Nie była to Beata Szydło, dla której tak jak dla poprzedników - cała nadzieja w USA. Był to poseł Kukiz'15, narodowiec Robert Winnicki:

Chyba jeszcze nigdy wystąpienie żadnego premiera nie było tak jednoznacznie ocenione, jak dymisja Ewy Kopacz. W jednym z anonimowych komentarzy napisano, że na szczęście wszystko ma swój koniec – nawet najdłuższa żmija. I to chyba wszystko co warto wiedzieć na ten temat.

Tegoroczny Dzień Niepodległości był w Polsce wyjątkowy. Zawdzięczamy to przede wszystkim Angeli Merkel. To dzięki forsowanej przez nią polityce imigracyjnej młodzi ludzie poczuli co oznacza suwerenność. Zrozumieli, że ich masowe wyjście na ulicę ma swoją siłę oddziaływania. Doroczny Marsz Niepodległości bez wątpienia swą siłą oddziaływania przyćmił wszystkie inne wydarzenia związane ze świętem 11 listopada. Marsz odbył się pod hasłem „Polska dla Polaków. Polacy dla Polski”. Dla TVN był to „marsz nacjonalistów”, a dla GWna i jego „czytelników” oczywiście marsz „ksenofobiczny”. Rzeczpospolita zwraca uwagę na hasła odwołujące się do polskiego katolicyzmu: „Nie islamska, nie laicka, tylko Polska katolicka”. Prawdziwy i dominujący wydźwięk tegorocznego Dnia Niepodległości ujmuje hasło, na które zwrócił uwagę w swej relacji jeden z „kiboli”: Bądź dumny! Jesteś Polakiem!

Powinniśmy dopiąć wszelkich starań dla poprawy warunków życia ludzi w krajach Afryki Północnej. Tworzyć specjalne projekty inwestycyjne dla przedsiębiorców i otworzyć rynek UE dla produktów z Afryki. Ludzie, którzy będą czuli się potrzebni w ojczystym kraju i będą widzieli tam dla siebie szanse, są najlepszym panaceum na falę wyjazdów. Niemcy stoją przed poważnym wyzwaniem, ale nie przerasta ono ich sił.

Taką mniej więcej odpowiedź uzyskali Włosi, gdy w roku 2011 prosili o pomoc w sytuacji napływu uchodźców (oczywiście była wówczas mowa o Włoszech, a nie o Niemczech). Wtedy była to wypowiedź światłych polityków, zatroskanych o przyszłość Europy. Dziś analogiczna wypowiedź to świadectwo ksenofobii i braku solidarności. Jest oczywiście kilka zasadniczych różnic między sytuacją z roku 2011 a obecną. Najważniejsza polega na tym, że Włochy pokornie prosiły o pomoc, a Niemcy próbują siłą i szantażem przerzucić skutki swoich decyzji (i zaniedbań) na innych. Dlatego rację ma słowacki minister spraw zagranicznych, mówiąc, że niemiecki sukces w tej sprawie oznacza koniec Europy.

Tymczasem w Polsce od kilku dni trwa spór o to, kto ma pojechać na Maltę na nieformalny szczyt w sprawie uchodźców. Przy okazji otrzymaliśmy kolejny dowód na to, że gdyby w dnie odkopać pół metra mułu, to dotarlibyśmy do miejsca, w którym tkwią media głównego nurtu. Na przykład gazeta Fakt (i nie tylko ona) zarzuca Kancelarii Prezydenta, że data szczytu (12) „jest znana od dawna wszystkim, którzy traktują politykę serio”. No bo przecież w internecie można było znaleźć tą informację już 3 listopada. W każdej instytucji istnieją procedury zawiadamiania o tego typu wydarzeniach (w tym wypadku przez MSZ). Oczekiwanie, że urzędnicy będą śledzić internet – czy aby ich coś nie ominie jest tak głupie, że chyba tylko polskie pismaki są w stanie to wymyślić. Rzadko też podaje się informację, że unijne szczytowanie ma trwać dłużej. Zostało przez Tuska zaplanowane już wcześniej i miało się zakończyć 11 listopada (przedłużenie na 12-go pojawiło się w ostatniej chwili). No bo Tusk może nie wiedzieć, że akurat wtedy w Polsce mamy narodowe święto ;-).

Dzięki temu sporowi nikt nie ma czasu ani ochoty zastanawiać się nad problemem „uchodźców” - choć twarde stanowisko Polski w tej sprawie w oczywisty sposób wzmocniłoby front opory przeciwko dyktatowi Niemiec i mogłoby doprowadzić do poważnych perturbacji politycznych.  

Księdzu Sowie nie udało się pozbawić pracy redaktora Krzyżaka w Rzeczpospolitej, pomimo tego, że właściciel dziennika publicznie wyrażał "nadzieję", że po kilku słowach krytyki pod adresem Sowy, Krzyżak sam będzie uprzejmy się wynieść. Na dodatek sąd uznał, że wydawca spod śmietnika złamał prawo, a artykuł o trotylu na samolocie był rzetelny. Nie należy się w tej sytuacji dziwić, że nagle „Rzepa” wyłamuje się z frontu medialnej nagonki na społeczeństwo i publikuje – znakomity zresztą – tekst Konrada Kołodziejskiego „Jak wychować społeczeństwo”. Jak się trochę poudaje konserwatywną gazetę, to może uda się zachować reklamy finansowane z kasy państwa?

 

W zamierzchłych czasach twórcy starali się dotrzeć do prawdy o człowieku i przetworzyć ją na artystyczną formę dzieła. Jednak każde dzieło oddziałuje na odbiorców wpływając w ten sposób niekiedy na całe społeczeństwa (wystarczy przywołać przykład Biblii). Stąd szczególna odpowiedzialność artystów i pisarzy, którzy powinni unikać kłamstwa. Nawet literacka fikcja nie powinna tworzyć fałszywego obrazu człowieka lub atakować fundamentalnych wartości. Czy zwolnienie ze służby prawdzie, połączone z misją oddziaływania na społeczeństwa można nazwać sztuką? Można. Tak pojmowali sztukę komuniści i tak ją pojmuje wielu „polskich twórców kultury”.

Ich misję w niemieckim „Sueddeutsche Zeitung” przedstawia „polska kuratorka i krytyk sztuki” Anda Rottenberg („Polscy twórcy kultury są w szoku”): „Dla kręgów liberalnych i lewicowych wynik wyborów parlamentarnych jest szokiem. Wszyscy dobrze jeszcze mają w pamięci politykę historyczną rządu PiS z lat 2005- 2007, polegającą na jednostronnej gloryfikacji bohaterstwa i patriotyzmu Polaków. Wyhamowała ona rozprawę z historią, która zaczęła się przed 15 laty owocując badaniami naukowymi, publikacjami książkowymi, filmami, inscenizacjami i wystawami”, wylicza Anda Rottenberg, zaznaczając, że „Teraz może być jeszcze gorzej, nawet jeżeli nowy rząd nie powróciłby do dawnych priorytetów i nie starałby się narzucić jedynej słusznej linii w polityce kulturalnej”,

Tyle, że właśnie tego domaga się jego elektorat, wywodzący się w największym stopniu z ksenofobicznych, narodowo-katolickich środowisk, któremu jak najbardziej podoba się fizyczne rozprawianie się z niemiłymi mu dziełami sztuki. Tu autorka wspomina o niejednokrotnym podpalaniu „Tęczy” Julity Wójcik na warszawskim Placu Zbawiciela.

W obronę „ksenofobicznych Polaków” bierze inny polski „twórca kultury”, Stefan Chwin. Tłumaczy on Niemcom, że polska ksenofobia bierze się z obaw egzystencjalnych, które mają swe źródło w historii. Bierze się ona ze strachu Polaków przed zagładą. Żadne z zachodnich społeczeństw nigdy nie poznało groźby tego, że zostanie całkowicie unicestwione. Ani Francja, ani Niemcy, ani Anglia nigdy nie zostały wymazane z map. I nigdy ani Niemcy, ani Anglicy nie musieli liczyć się z tym, że przestaną istnieć jako naród. Na dodatek Polskę dotknęło nieszczęście: Ostatnim bastionem dla wielu Polaków stał się katolicyzm. Dlatego „zachód” zamiast się na nas obrażać, powinien podjąć terapię: Poczucie bezpieczeństwa i świadomość, że region ten może liczyć na prawdziwą europejską solidarność, byłoby najlepszym lekarstwem na bolączkę mieszkańców Europy środkowej, odczuwających strach przed ludźmi o obcej im kulturze.

Teraz powinien jeszcze odezwać się jakiś kolejny mędrzec, który poda prostą sposób realizacji tego szczytnego celu. Bo przecież brak poczucia bezpieczeństwa bierze się z wolności (w narodowym wymiarze z suwerenności). Może dlatego PiS tak usilnie dąży do wprowadzenia do Polski wojsk okupacyjnych? Tylko czemu takie połowiczne rozwiązania? Trzeba iść na całość! Ustanowienie w Polsce obcych rządów ostatecznie rozwiąże problem braku poczucia bezpieczeństwa. A artyści odkurzą sobie dzieła z lat 50-tych ubiegłego wieku, zastępując tylko ZSRR i Stalina ich aktualnymi odpowiednikami…..

 

PS [8-11-2015].

Znakomity tekst Konrada Kołodziejskiego „Jak wychować społeczeństwo” ukazał się w dodatku do "Rzeczpospolitej". Tego tekstu raczej media zachodnie nie będą cytować.

Na stronach Polskiego Radia opublikowano tekst, który umieszczony na jakimś blogu na pewno spotkałby się z falą wyzwisk ze strony bardzo aktywnych piewców nienawiści wobec Rosji i miłości do USA:

Obecnie "za kratami przebywa w USA 2,2 mln Amerykanów", co stanowi 25 proc. wszystkich osób przetrzymywanych w więzieniach na świecie. 2,2 mln więźniów w USA to tyle samo ile w 35 krajach europejskich razem wziętych i cztery razy więcej niż w Chinach [przy wielokrotnie mniejszej ilości ludności]. [Ponadto] "nieproporcjonalnie wysoki procent" więźniów w USA stanowią przedstawiciele mniejszości. Choć Afroamerykanie i Latynosi stanowią 19 proc. społeczeństwa USA, to ich odsetek w więzieniach sięga 60 procent.

Co roku około 600 tys. osób opuszcza po odbyciu kary więzienia stanowe i federalne. W sumie w USA jest obecnie aż 70 mln osób, które miały do czynienia z wymiarem sprawiedliwości w negatywnym sensie. - To prawie jedna na trzy osoby w wieku pracującym.

Wiele z tych osób po opuszczeniu więzień ma problemy z powrotem do społeczeństwa. Nie mogą znaleźć pracy, mieszkania, często nie są przyjmowani przez bliskich.

Tekst powyższy jest omówieniem Apelu Baracka Obamy, który chciałby zmienić opisaną sytuację.

 

Amerykanie zaoferowali Rosjanom pomoc w ustaleniu przyczyn katastrofy samolotu A321. Na razie (!?) brak dowodów, że przyczyną katastrofy był terroryzm. Ale jak podała amerykańska telewizja NBC, satelita zarejestrował błysk ognia w trakcie katastrofy. Jakieś dziwne są te amerykańskie satelity – widzą to co im pasuje. Satelita nie zarejestrował momentu wystrzelenia rakiety BUK, która zestrzeliła samolot nad Ukrainą (choć holenderskim śledczym i tak udało się „na słuch” ustalić tor jej lotu). Satelity nie zarejestrowały też bombardowań szpitali w Syrii (ale Amerykanie i tak wiedzą, że Rosja to robi).

Redaktor Haszczyński z „Rzeczpospolitej” ubolewa, że „o złu wyrządzanym przez Rosjan wspomina się między wierszami”. Komentarz z pytaniem, dlaczego Amerykanie nie mówią z całą mocą i dowodami na stole, został usunięty. Może dlatego, że zwracał równocześnie uwagę na tłumaczenie Amerykanów (według Haszczyńskiego), gdy zbombardowali szpital w Afganistanie. Podobno mówili, „że zostali wprowadzeni w błąd przez afgańską armię rządową, która sugerowała, iż wśród pacjentów ukryli się talibowie”. To po prostu niesłychane, że cywilizowany człowiek może coś takiego powiedzieć/napisać. Nie ma się co martwić problemem uchodźców. Wystarczy powiedzieć Amerykanom, że są wśród nich terroryści, a oni już załatwią resztę ;-)

Polski sąd odrzucił żądania Amerykanów, aby im wydać Romana Polańskiego, który 40 lat temu dopuścił się seksu z 13 letnią dziewczynką. Przypadek ten jest interesujący z kilku względów.

1. Sam fakt, że Polska czegoś odmówiła USA jest niesamowity. Najgłośniejszą ekstradycją do USA było wydanie Davida Bogatina w roku 1992 roku. Sięgnięto w tym celu do traktatu z 1927 roku (!). Na dodatek Amerykanie posłużyli się fałszywymi oskarżeniami (Bogatin został skazany za oszustwa podatkowe, a we wniosku ekstradycyjnym podano „fałszowanie dokumentów” - bo wspomniany traktat oszustw podatkowych nie obejmował).

2. W uzasadnieniu wyroku sędzia poddał miażdżącej krytyce postępowanie amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości w tej sprawie. To już wygląda jak rewanż ;-). Kiedy Polska kilka lat temu zwróciła się do USA o ekstradycję Edwarda Mazura, amerykański sąd uznał, że w naszym dzikim kraju nie może on liczyć na sprawiedliwy proces. No to teraz nasz sędzia pokazał, że USA to dziki kraj….

3. Zarówno ekstradycji Mazura, jak i Polańskiego towarzyszyła medialna aktywność Zbigniewa Ziobry. Ten facet chyba już nigdy nie zmądrzeje (i na pewno nie czuje się winny temu, że przyczynił się do 8-miu lat rządów mafii w Polsce).

4. Oczywiście polskie media wykorzystały od razu sytuację, głosząc że PiS i Jarosław Kaczyński osobiście chce wydać Polańskiego Amerykanom. Powołują się przy tym na wypowiedź Kaczyńskiego z kampanii wyborczej: „Mówi się, że Polański nie powinien odpowiadać za swoje czyny, ponieważ jest wybitnym reżyserem. My tę argumentację odrzucamy”. Nawet jeśli tak powiedział, to chyba tylko „dziennikarze” nie dostrzegają różnicy między tym odnoszeniem się do zasad, a medialną sprawiedliwością Ziobry (miejmy nadzieję, że nie znajdzie się on w nowym rządzie). Bardzo podobny do wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego komentarz wygłosił Barack Obama w sprawie Bila Cosby'ego (który jest oskarżony o liczne gwałty – w tym na nieletnich). Obama zapytany, czy odbierze Cosby'emu Prezydencki Medal Wolności podkreślił, że stara się nie komentować konkretnych spraw sądowych przed wyrokiem. Nie unikał jednak oceny czynu: jeśli ktoś poda kobiecie narkotyk bez jej wiedzy i potem uprawia z nią seks to jest to gwałt, a gwałty nie powinny być tolerowane w żadnym cywilizowanym kraju.

W dziedzinie polityki potwierdzają się obserwowane od dawna tendencje: w sieci zamykamy w bańkach samopotwierdzania się i dobrego samopoczucia [...]. Jeśli swoimi "lajkami" i retweetami wspieramy idee bliskie konkretnym formacjom politycznym, to po jakimś czasie zbudujemy w sobie przekonanie, że zwycięstwo będzie należeć właśnie do tej partii. Jeśli kogoś zajmuje w sieci kwestia ochrony życia poczętego i tradycyjnego modelu rodziny, to według niego - z tego, co sieć mu dostarczy - PiS będzie po wyborach tworzył samodzielny rząd. A gdy ktoś w kółko "lajkuje" i poleca innym strony o prawach osób homoseksualnych, o prawach związkowców i ochronie zwierząt, sam zamyka się bańce informacyjnej, w której Jarosława Kaczyńskiego nie ma w ogóle, a jest Zjednoczona Lewica i wchodząca do parlamentu Partia Razem.

W tej sytuacji tarcia „na styku baniek są czymś dość naturalnym”. Poznawanie „innych światów” i sposób w jaki z nimi polemizujemy jest kwestią kultury. Kultury, której brakuje „gwieździe dziennikarstwa” Tomaszowi Lisowi. Nie mogą ścierpieć tego nawet jego koledzy. Duży rozgłos zdobył list dziennikarza sportowego Krzysztofa Stanowskiego, w którym pisze między innymi: „Niestety, panie Tomaszu – [...] minęło kilka lat, a pan wywołuje u mnie obrzydzenie. Rzadko kiedy coś takiego w moim życiu miało miejsce, taka zmiana postrzegania jednej osoby, ale w pańskim wypadku tak właśnie jest. Obrzydzenie. Udzielił pan wywiadu „Gazecie Wyborczej”, w której spłakał się pan, że odbierają panu kraj. Myślę, że to istota demokracji – raz wygrywa partia, którą się popiera, raz przegrywa”.

Segmentacja internetu wyjaśnia, dlaczego debaty i inne kampanijne wydarzenia nie mają większego wpływu na wynik wyborów. W bańce PO wczorajszą debatę wygrała Kopacz, a w bańce PiS wygrała Szydło. Istnieje jakiś poziom prawdy obiektywnej, ale w tym wypadku nie można przecież tego zmierzyć. W zestawieniu z teorią Huxleya, według którego 20% społeczeństwa jest niezwykle podatna na manipulację, nie ma też co liczyć na to, że jakakolwiek wpadka lub afera spowoduje pęknięcie „bańki” PO. Będziemy musieli żyć z tą partią ludzi przekonanych o własnej wyjątkowości jeszcze długo….