Premier Kopacz ma rację: przejęcie władzy przez PiS może się w Polsce skończyć greckim scenariuszem. Jak to możliwe, skoro jesteśmy „tygrysem Europy”? Zabawmy się w political fiction.
Pod koniec roku bardzo prawdopodobne są perturbacje finansowe. Frank szwajcarski zapewne będzie powyżej 4 PLN (być może nawet sporo powyżej). Banki będą chciały przygotować się na walkę z zaostrzeniem przepisów regulujących ich funkcjonowanie. W skrajnym przypadku – gdy plany nowej władzy okażą się dla banków bardziej kosztowne niż mały „kryzys” - mogą one spróbować doprowadzić do nowych wyborów. Potrzebne jest do tego jakieś spektakularne wydarzenie. W Grecji nie trzeba było się wysilać, bo tam mamy spektakularny kryzys. W Polsce może nastąpić na przykład taka sekwencja zdarzeń:
-
demonstracje „frankowiczów” doprowadzają do rozpoczęcia prac nad przewalutowaniem kredytów z dużą stratą banków;
-
media całego świata robią wokół tej sprawy zadymę, starając się zasiać niepokój wśród inwestorów;
-
jakiś duży gracz inicjuje atak na polską walutę (ubiegłoroczny atak na rubla pokazuje, jakie są możliwości);
-
szybko będą malały rezerwy walutowe, a eksperci orzekają, że jedynym wyjściem jest znacząca, skokowa dewaluacja złotego;
-
w bankach pojawiają się kolejki ludzi, chcących zamienić swoje pieniądze na coś trwałego – zaczyna się szybki odpływ kapitału;
-
zaczną się problemy z płynnością
I tu już jesteśmy bardzo bliziutko Grecji. Kluczową rolę w tej sytuacji odgrywa bank centralny. W systemie rezerwy cząstkowej żaden bank nie ma pieniędzy na pokrycie wszystkich depozytów. W sytuacji wzmożonych wypłat nie ma innego wyjścia, jak zwrócić się do banku centralnego o pomoc w utrzymaniu płynności.
I wtedy właśnie NBP może doprowadzić do sytuacji analogicznej jak w Grecji. Wystarczy, że prezes Belka wyjdzie i powie: albo PiS rozpisze nowe wybory, albo zobaczycie g..., a nie swoje pieniądze.
Ten scenariusz jest mało prawdopodobny z jednego powodu: Polska dysponuje własnym bankiem centralnym i trudno sobie wyobrazić tak otwarty atak NBP na państwo. Co innego gdybyśmy weszli do strefy euro. EBC ma przećwiczone na Grecji przywoływanie opornych do porządku.