W przypadku aż 70% populacji globu nie następuje zastępowalność pokoleń. Jak twierdzi profesor Ian Goldin z Oxfordu, tylko Afryka się pod tym względem rozwija. W większości gospodarek zachodu dzieci przestały być bogactwem, a stały się ciężarem.
Kiedy kobiety się kształcą i postępuje urbanizacja, koszt posiadania dzieci rośnie, a korzyści maleją. Dzieci stają się w młodości ciężarem, a potem znikają. Dlatego ludzie coraz częściej wolą mieć zwierzęta niż dzieci.
Pomimo tego, że liczba ludności na świecie wzrośnie do dziesięciu miliardów w połowie tego wieku, pod koniec stulecia może zacząć spadać do obecnego poziomu - około 8 mld. Będzie przy tym dużo starych ludzi i mało młodych, którzy mogliby się rodzicami zaopiekować.
Może się więc okazać, że w drugiej połowie 21 wieku ludzi będzie zbyt mało, a nie zbyt dużo (jak przewidywał raport dla Klubu Rzymskiego z 1972 roku - na ilustracji obok okładka tego raportu).
Powyższe wyjaśnienie takiego stanu rzeczy (odwołujące się do indywidualnych decyzji) jest trochę powierzchowne. Przecież pragnienie posiadania potomstwa jest czymś bardzo naturalnym. Na decyzję o rezygnacji z tego muszą wpływać silniejsze przyczyny niż chęć wygodnego życia. Posiadanie dziecka to obecnie często ekonomiczna katastrofa dla rodziny. A dzieje się tak z powodu złej ekonomii. Z jednej strony nastąpiła ekonomizacja życia (za wszystko trzeba płacić i to coraz więcej), a z drugiej strony wychowywanie dzieci nie jest uważane za pracę, a same dzieci są zasobem wolnym. Płaci się za pracę wykonywaną przez ludzi dorosłych, a nie za ich pojawienie się. Te chore zasady ekonomii legły u podstaw potęgi imperium USA. Przybywający tam, wyselekcjonowani emigranci byli i są ludźmi, których koszt wychowania i wykształcenia poniosły inne społeczeństwa. Ta ekonomia niestety zdominowała świat w drugiej połowie XX. Na efekty nie musieliśmy długo czekać.