Gdy nawet w Brazylii pojawiają się protesty z powodu kosztów, to chyba zasada „chleba i igrzysk” działać przestaje. Czy to oznacza schyłek bizantyjskich widowisk? Światem rządzi pieniądz. Tymczasem organizatorzy igrzysk starają się przekonać społeczeństwa, że w tym wypadku pieniądz nie gra roli. Nawet prezydenta Krakowa nikt nie zapyta o to czemu wydał poważne kwoty na przygotowania do igrzysk, zanim przyszło mu do głowy zapytać mieszkańców (miejmy nadzieję, że wielomilionowych umów nie zdążył podpisać).

Jedynym argumentem używanym przy tej okazji jest -jak to nazwano w komentarzu businessinsider.comwielkie kłamstwo ekonomiczne”: impreza ma zbawienny wpływ na gospodarkę. Z tym kłamstwem rozprawia się przygotowany przez Victora A. Mathesona raport Mega-Events: The effect of the world’s biggest sporting events on local, regional, and national economies. Dokładna analiza wielu takich imprez prowadzi do jasnych wniosków:

Wydatki publiczne na infrastrukturę sportową i obsługę wielkiej imprezy mus oznaczać zmniejszenie innych wydatków państwowa, wzrost zadłużenia lub wzrost podatków, które szkodzą lokalnej gospodarce. Nakłady publiczne związane z budową infrastruktury i obsługą imprezy mają w najlepszym razie zerowy wpływ netto na gospodarkę, gdyż korzyści z realizacji projektu są równoważone przez wydatki i inne koszty z tym związane.

 

Jeśli więc brak jest korzyści politycznych i gospodarczych, to co pozostaje? Gdyby obiekty budowane przy okazji takich imprez (jak Stadion Narodowy) miały charakter przemysłowy, to wstępne szacunki kosztów różniłyby się od końcowych zapewne nie więcej niż o 50%. Skoro różnice są rzędu kilkuset procent, to wnioski nasuwają się same.

 

Jeśli rządzącym organizowanie igrzysk przestaje się opłacać politycznie, to pozostaje jedynie okazja do mniej lub bardziej legalnej korupcji. Jak się okazuje, kwoty łapówek nie muszą być szokująco wysokie. Jak twierdzi „The Sun Times”, „załatwienie” mundialu w Katarze kosztowało tylko 5 mln. Dolarów.