Na hasło „polska dolina krzemowa” Google zwraca już 31100 stron. Mamy (lub mamy mieć) według nich własną Dolinę Krzemową na Śląsku, w Krakowie, Wrocławiu, Nowym Sączu, Poznaniu i Warszawie. Można się spodziewać dalszego ich „wysypu”, gdyż Unia Europejska stawia na innowacyjność (który to już raz?). A już jest przecież bardziej innowacyjna od USA - tak przynajmniej twierdzi Jerzy Buzek (dobrze, że Amerykanie tego nie wiedzą, bo głupio byłoby, gdyby masowo zaczęli emigrować z Kalifornii do Polski na przykład). Gość siedzi w Brukseli, to wie.
W Polsce rzeczywiście następuje dynamiczny rozwój informatyki. Swoje oddziały otwierają tutaj największe firmy w branży. Przoduje pod tym względem Kraków, gdzie powstały oddziały między innymi IBM'a, Sabre, Motoroli i Google.
Jednak na pytanie o to, czy już mamy w Krakowie naszą „Dolinę Krzemową” szef polskiego oddziału Google, Wojciech Burkot odpowiada, że nie. Brakuje bowiem w tym mieście „społeczności startup'ów” (startup community). W Polsce ryzyko inwestycji musi być dobrze skalkulowane. Tymczasem w Dolinie Krzemowej, jest łatwy dostęp do kapitału podwyższonego ryzyka i akceptacja porażki. Wielu naukowców w Dolinie Krzemowej próbowało budować biznes w oparciu o własne firmy, a gdy się im nie udało – wrócili na uczelnię. Gotowość do podjęcia ryzyka wiąże się z istnieniem „awaryjnego spadochronu”, czego w Polsce brakuje.
Szef Polskiego Google nie do końca ma rację, bo taki spadochron istnieje – tyle, że nie w informatyce, ale w polityce (której częścią jest w Polsce tak zwana ekonomia). Uczelnie ekonomiczne są właśnie taką bezpieczną przystanią dla innowatorów, którzy nie do końca sprawdzili się u władzy.
Wojciech Burkot nie dostrzega także innej „drobnej” różnicy. W Polsce wsparcie Statup'ów jest potrzebne przede wszystkim po to, aby miały firmy na opłacenie się ZUS'owi. W USA te pieniądze można przeznaczyć na rozwój i wejście na rynek.
Z powyższych rozważań wynika, w jaki sposób władze mogłyby wesprzeć rozwój innowacji w Polsce. Wprowadzić rozsądne prawo upadłościowe, otworzyć uczelnie na ruchy z i do biznesu oraz zmienić system podatkowy. To są problemy trudne i mało spektakularne. Dlatego jedynie w kwestii zmiany powiązań uczelni z biznesem cokolwiek próbuje się zmienić.
Niestety w polskich gazetach (zwłaszcza tych czytanych przez waadzę) informacja o sytuacji w Krakowie została nieco uproszczona: by porównywać się do Doliny Krzemowej, potrzeba sprawnej współpracy między wielkimi firmami technologicznymi, uczelniami i kultury start-upów (niewielkich, na ogół informatycznych, firm we wstępnej fazie rozwoju - przyp. mz). Jak przekonują z ZDNet pracownicy krakowskiego biura Google, wciąż brakuje u nas zwłaszcza tego ostatniego.
Być może pod wpływem tej lektury władze stolycy zwietrzyły swą szansję, podejmując działania, jakie z powodzeniem mógłby realizować oddolnie biznes. I tak rodzi się warszawska „Dolina Krzemowa”. To już nawet nie ma być polska podróbka, ale wręcz konkurencja „Warszawa drugą Doliną Krzemową”.
Dzięki konsultacjom z ludźmi biznesu startupy rozkwitną (w Polsce nic tak nie rozkwita, jak armia ludzi gotowych radzić innym co mają robić). Na dodatek zapowiedziano „stworzenie rynku finansowania społecznościowego dla młodych firm”. Co może się kryć za tym bełkotliwym stwierdzeniem? Zapewne kolejna platforma crowdfundingowa. Jeśli tak, to raczkujące w Polsce platformy finansowania społecznościowego zamiast ewentualnego wsparcia, zyskują konkurencję ze strony państwa.
Gdyby władza chciała naprawdę wesprzeć finansowanie społecznościowe, mogłaby na przykład do każdej uzyskanej złotówki dodać drugą - bez żadnych formalności.
Ilustracja pochodzi z jednej z najnowszych platform finansowania społecznościowego www.ideowi.pl .