Obecne wybory prezydenckie są w Polsce wyjątkowo ważne i wyjątkowo trudne. Trudność polega na tym, że żaden z kandydatów nie reprezentuje wartości, jakie przez lata stanowiły fundament politycznego konsensusu.

W czasach PRL ukształtował się podział społeczeństwa na rządzących („oni”) i rządzonych (”my”). Po roku 1989 nastąpiło rozszerzenie „onych” o „styropianową elitę”. Polska pod ich kierunkiem zaczęła realizować politykę półkolonii (jak to ujął Jarosław Kaczyński: kondominium obcych sił politycznych). Polacy generalnie akceptują taki stan rzeczy, o czym świadczą dobitnie kolejne wybory, oraz pozycja społeczna takich osób jak Balcerowicz, Buzek i Tusk.

Wybór Polaków nie był zupełnie irracjonalny. Podobnie jak w czasach rzymskich, utrata suwerenności wiązała się z przyjęciem pewnych reguł cywilizacyjnych „zachodu”.

Mickiewicz pisał kiedyś „lepszy w wolności kęsek lada jaki, niźli w niewoli przysmaki”. Ale w jego czasach przysmaki nie były na tyle atrakcyjne, by stanowić silną pokusę. Nie było idei państwa dobrobytu, europejskich funduszy i europejskich wartości.

Niestety przystąpienie Polski do UE, które miało zwieńczyć naszą integrację z „zachodem” zbiegło się w czasie z degeneracją tegoż zachodu. Najpierw w kont poszła idea państwa dobrobytu, która została zastąpiona ideą państwa efektywnego, zdolnego konkurować na rynku globalnym. Zaciera się różnica między państwami a korporacjami, a te drugie zyskują coraz silniejszą pozycję. Zmianę zasad wytłumaczono nam jako dziejową konieczność państwa na dorobku. Polskie dzieci muszą głodować, a Polacy pracować ciężej, dłużej i za niższe wynagrodzenie, niż ich koledzy zza Odry, bo jesteśmy państwem na dorobku. Jak to wymyślił Milton Friedman (ten to miał zdolności do teoretycznego uzasadnienia każdej użytecznej bredni): mamy stosować takie zasady, jakie „zachód” stosował na naszym etapie rozwoju. Nawiasem mówiąc wojna na Ukrainie zgodnie z teoryjką Friedmana to coś zupełnie naturalnego – najwyraźniej ten kraj cofnął się się w rozwoju do lat 40-tych XX wieku.

 

Równolegle degeneracji ulegały zdrowe zasady kapitalistycznej gospodarki. Z jednej strony kapitalizm nadreński przegrywał z anglosaskim monetaryzmem. Z drugiej zaś coraz silniejsze są w tym systemie elementy socjalizmu, który wszakże Polacy odrzucili w roku 1989. PRL-owski socjalizm opierał się na dwóch zasadach: ochrony najsłabszych i rozwiniętej redystrybucji. Współczesny socjalizm Europejski to głównie rozwinięta redystrybucja, która pozwala łagodzić skutki odrzucenia zasad kapitalizmu nadreńskiego. Mamy więc z powrotem to, co było w czasach PRL'u głównym źródłem patologii. Jeśli pominiemy brak wolności politycznej, patologie okresu PRL'u wydają się zabawną niedogodnością, wobec współczesnych patologii Europy, które wręcz zagrażają istnieniu społeczeństw. W szczególności dotyczy to ataku na chrześcijaństwo. W PRL'u próbowano zniszczyć Kościół Katolicki, ale po roku 1966 okazało się, że siła stojącego za nim społeczeństwa jest zbyt potężna, a gotowość do męczeństwa zbyt niebezpieczna dla „systemu”. Nawet jednak w najczarniejszym okresie stalinizmu w Polsce nie próbowano całkowitej eliminacji „opium dla ludu” i wypchnięcia religii ze sfery publicznej. Antychrześcijańskie nastawienie współczesnych europejskich „elit” nie ulega wątpliwości, a działalność różnych antychrześcijańskich sił w Polsce (Środa, Hartman, i cała ta menażeria degeneratów) może liczyć na ochronę wielorakie wsparcie (z budżetowymi pieniążkami włącznie).

Pozbawiona chrześcijańskich korzeni Europa jest tworem słabym i niezdolnym do sprostania coraz groźniejszej dla niej sytuacji.

Konflikt z Rosją wiąże się ze stosowaniem propagandy przez obie strony. Skuteczność propagandy rosyjskiej (która zapewnia Putinowi niebywałe poparcie społeczeństwa) nie wynika – jak w swej głupocie sądzą „mędrcy zachodu” z jej totalitarnego charakteru, ale z tego, że odsłania ona prawdziwą twarz chorej cywilizacji europejskiej – w całej jej obłudzie i zakłamaniu.

Odpowiedź „zachodu” jest w tej sytuacji wyjątkowo głupia, gdyż prowadzi do odrzucenia reszty tego, co kiedyś stanowiło największą jego wartość. Precz poszła wolność prasy i swoboda działania. Atak Bloomberga na prywatną firmę Kaspersky Lab jest kolejnym krokiem na tej drodze.

Pomimo wszystko za wcześnie byłoby mówić o śmierci Europy. Zalew propagandy staje się coraz bardziej uciążliwy tak samo jak zalew reklamowego spamu. W tego typu działalności trudno o umiar, a roztropność w działaniu jest chyba ostatnim bastionem europejskości. Europejski konserwatyzm mógł zapomnieć o wartościach, których niegdyś bronił. Pozostało jednak przekonanie, że należy odrzucać skrajności i poprzez dialog szukać konsensusu.

To niestety nie dotyczy jednak Polaków. Polskie pseudoelity w swym zacietrzewieniu są gotowe na wszystko – nawet na wojnę z Rosją, w której możemy być wyłącznie ofiarą. Wracają upiory polskiej historii. Bezgraniczna ufność sojusznikom (tym razem Amerykanom), którzy rozgrywają tu swoje interesy, arogancka wiara we własną wielkość i nie liczenie się z realiami.

To już nie są jedynie ograniczenia i niedogodności związane z taką a nie inną ścieżką rozwoju. To porzucenie zasad, które wydawały się fundamentem polskiej polityki. Ta zmiana może mieć wkrótce bardzo konkretne skutki, odczuwalne dla całego społeczeństwa. Na przykład w powszechnej militaryzacji kraju i masowym przerobie naszej młodzieży w mięso armatnie. Próbuje się do tego wskrzesić patriotyczną retorykę, która jednak pasuje tu jak pięść do nosa. Polacy byli i zapewne nadal są zdolni do bohaterstwa. Ale młode pokolenie zostało wychowane w przekonaniu, że wszystkie te odrzucone zasady obowiązują i ich właśnie warto bronić. Największym zagrożeniem dla tych zasad nie jest Putin, ale zdegenerowana pesudoelita Polski i Europy. Nie należy się więc dziwić, że w Europie młodzież bardziej skłonna jest do sięgania po kamienie niż karabiny. Szybciej zbuntuje się przeciw własnym elitom, niż zbrojnie ruszy na Moskwę.

Polska z tej perspektywy wydaje się jakąś samotną wyspą, na której obowiązują zupełnie inne poglądy. Próbuje się wytworzyć sztuczną jednomyślność wokół mitów ożywianych trudną historią. Brakuje czegoś, co mogłoby stanowić naturalne wyjście z sytuacji i klucz do rozwiązania problemów współczesności: przyjęcia wypracowanych przez wieki zasad chrześcijaństwa, do oceny sytuacji i możliwych rozwiązań. Nawet politycy, którzy prezentują się jako „prawica” zasady etyki chrześcijańskiej stawia jako cel, a nie jako fundament działania. Prowadzi to do działań, których skrajna głupota z pewnością zrazi do prawicy ludzi, tęskniących za umiarem i roztropnością (vide idiotyczny atak na Komorowskiego w kontekście SKOK Wołomin). W roku Jana Pawła II nikt już nie pamięta o tym, że zło należy zwyciężać dobrem?

 

Jerzy Wawro, 22-03-2015