Ukrainscy parlamentarzysci przekazali senatorom USA zdjęcia, które miały dowodzić obecności wojsk rosyjskich na Ukranie: Po gruntowanym sprawdzeniu okazało się, że to falsyfikaty. Część zdjęć przedstawiała sprzęt z wcześniejszych konfliktów zbrojnych. W jednym przypadku było to zdjęcie wykonane przez fotoreportera Associated Press podczas konfliktu w Gruzji w 2008 roku.
Autentyczność potwierdził profesor Uniwersytetu Georgetown, dr Phillip Karber.
W zasadzie to żadna sensacja – przecież fałszowanie dowodów stało się normalnym elementem amerykańskiej polityki.
W sobotę, ambasador USA na Ukrainie, Geoffrey Pyatt, poinformował na Twitterze, że istnieją zdjęcia satelitarne prywatnej firmy Digital Globe, które pokazują rosyjskie jednostki wojskowe na Ukrainie.
Jak rozpoznać na tak niskiej rozdzielczości zdjęciu rosyjską armię? To przecież bardzo proste – wystarczy przeczytać opis fotografii ;-)
Według Rosjan "nie jest tajemnicą dla nikogo, że podróbki tak są wykonane przez grupę amerykańskich doradców pracujących pod dowództwem generała Randy Kee, w budynku Rady Bezpieczeństwa w Kijowie”.
Dla każdego rozsądnego człowieka zakłamanie ukraińskich władz jest od dawna widoczne. Możnym tego świata dotąd bardzo to odpowiadało. Dlatego zasadne są obawy co do losów porozumienia z Mińska. Poseł Semen Semenczenko (ten od fałszowania zdjęć dla Amerykanów) już zapowiedział tworzenie struktur dowodzenia ochotniczymi batalionami nacjonalistów, które mogą kontynuować walkę o wyzwolenie Ukrainy. Tymczasem Prezydent Poroszenko zagroził wprowadzeniem stanu wojennego na terytorium całego kraju, jeśli walki nie ustaną.
Szczególnie groźna jest sytuacja w Debalcewie. Pojawiły się podejrzenia, że wród okrążonych tam wojsk ukraińskich są żołnierze NATO.