Podsumowując prezydenturę Bronisława Komorowskiego, znany z proamerykańskiego zaślepienia Jędrzej Bielecki pisze: „Ale polski prezydent okazał się naiwny także w kwestii planów Zachodu wobec Ukrainy. Wierzył, że Ameryka i zjednoczona Europa zechcą zapłacić wysoką cenę za włączenie Kijowa do wolnego świata. I przekonywał do tego przywódców rewolucji na Majdanie. – Gdybyśmy nie wierzyli, że ktoś na nas czeka w Unii, do rewolucji by nie doszło – mówił parę miesięcy temu „Rz" znany działacz demokratycznej opozycji Jurij Łucenko. […] Półtora roku po obaleniu Janukowycza bilans polityki wschodniej Komorowskiego pozostaje więc wątpliwy. Ukraina utraciła Krym i część Donbasu, jej gospodarka skurczyła się do rozmiarów tej, jaką ma pięciomilionowa Słowacja, blisko siedem tysięcy Ukraińców zginęło, a półtora miliona straciło dach nad głową. Coraz bardziej zawiedziony Zachodem naród odwraca się od Poroszenki, a ryzyko nowego, tym razem nacjonalistycznego i antypolskiego Majdanu, rośnie. Czy w takim stanie Ukraina jest rzeczywiście lepszym buforem dla rosyjskiego imperializmu?”
Na to pytanie odpowiada dr. Andrzej Zapałowski w wywiadzie dla „Naszego Dziennika” (tyle, że Zapałowski od początku dostrzegał niebezpieczeństwo rodzące się na Ukrainie): „Rosja jest zagrożeniem dla Polski w przypadku konfliktu globalnego. Może oczywiście próbować destabilizować politycznie lub gospodarczo nasz kraj, ale zagrożenia w postaci ataków zbrojnych nie ma. Natomiast na Ukrainie są dziesiątki tysięcy sztuk broni poza kontrolą, jest ideologia, która porywa młodzież na zachodzie tego państwa. Jeżeli przez kilka miesięcy nikomu w tym kraju nie przeszkadzało to, że setki kilometrów od frontu bojówki polityczne paradują z bronią po ulicach, to cóż więcej trzeba? Tak naprawdę zagrożenie stoi u naszych granic”.
Banderowcy nie dysponują dostateczną siłą, by dokonać przewrotu. Nie znaczy to jednak, że przejęcie przez nich władzy jest nierealne. Społeczeństwo kraju dławiącego się pod butem MFW może się zbuntować, a Prawy Sektor stanie na jego czele – przy poparciu sporej części polityków. „Wystarczy wspomnieć, że na Ukrainie ponad połowa parlamentu jest zarażona banderyzmem. Także część rządu i taktycznie prezydent tego kraju. W Polsce od kilku lat wiele środowisk ostrzegało przed takim scenariuszem wydarzeń, ale poprawność polityczna poszczególnych ugrupowań nakazywała zwalczać tego typu obawy. Teraz mamy już stan, w którym w niedługim czasie musi dojść do konfrontacji oligarchów z postbanderowcami. To będzie kolejny front w trwającej na Ukrainie wojnie domowej”.
Na razie na Ukrainie mamy resztki złudzeń, co do intencji „zachodu”. Wiceprzewodnicząca ukraińskiego parlamentu mówi: „Niestety, rozczarowuje nie tylko to, że Bruksela łagodzi retorykę wobec Kremla. Europejscy politycy wywierają bardzo mocną presję na Kijów, by uznano okupowane tereny Donbasu wraz ze znajdującymi się tam rosyjskimi żołnierzami za część ukraińskiego społeczeństwa. Presja jest wywierana również na parlamentarzystów, by zmienili ukraińską konstytucję, wprowadzając do niej odrębny paragraf dotyczący funkcjonowania samorządów na tych terenach. Po czymś takim ukraińskie społeczeństwo czuje się zdradzone. Szantażują nas, że jeżeli nie wprowadzimy zmian w najważniejszej ustawie, Europa zdejmie sankcje wobec Rosji. Tylko ukraiński naród ma prawo do zmiany swojej konstytucji. Jeżeli ktoś z zewnątrz będzie wywierał w tej kwestii presję, znaczy to, że ten ktoś nie ma szacunku dla Ukrainy”.
Zdjęcie: ROMAN PILIPEY / PAP/EPA