Wczorajszy zamach stanu wyszedł chyba dość żałośnie, bo dzisiaj w mediach trudno nawet znaleźć o nim informacji. Materiały archiwalne z okresu stanu wojennego pokazywane w TVP trudno było nie odnieść do współczesności. Narzucała się analogia między ówczesnymi siłami postępu gotowymi bronić nas za wszelką cenę przed wichrzycielami, a obecnymi siłami postępu gotowymi na wszystko, by cofnąć nas z drogi populizmu. Widać też wyraźną różnicę: pohukiwania z centrali (wówczas w Moskwie, obecnie w Brukseli) nie są groźne, gdy po naszej stronie zdrajcy nie mają władzy. Skoro Niemcy sięgają po symbole SS by zohydzić Kaczyńskiego, to czego jeszcze mamy się spodziewać? Dowiemy się, że Hitler był Polakiem, a Kaczyńscy to jego nieślubne dzieci?



PS.
Janusz Lewandowski: "Parlament Europejski patrzy na Aleppo a powinien patrzeć na ulice Warszawy". Biednemu zawsze wiatr w oczy ;-) Tu mamy wyraźnie do czynienia z ubogimi intelektualnie. Miejmy nadzieję, że przynajmniej w Wigilię nasi bracia mniejsi przemówią po ludzku i dowiemy się, co tak naprawdę ich boli (bo w brak demokracji to trudno uwierzyć).

Nasze polityczne elitki wykuły nowy bon mot: rocznica tragedii jest po to by czcić pamięć ofiar, a nie by wykorzystywać ją politycznie. Durnie atakujący Polskę w Brukseli zorientowały się, że sytuacja jest nieco „niefortunna”, a głupoki Polski broniące pomogły im nieco to skorygować. Gdyby debata nad biedną polską demokracją odbyła się dzisiaj – wszystko byłoby na swoim miejscu. Można by uświadomić panu Timmermansowi, że właśnie 13 grudnia 1981 to najnowszy, wciąż bolesny przejaw tradycji zdrady narodowej, a on właśnie się do tej tradycji przyłączył. Od dzisiaj więc żaden przyzwoity Polak nie może podać mu ręki. Wyjście z sali po takim oświadczeniu miałoby swoją wymowę i byłoby to należyte wykorzystanie 13 grudnia. Zamiast tego europosłowie próbują kolejny raz coś Timmermansowi wyjaśnić. Po co – skoro on najwyraźniej jest zbyt głupi, żeby cokolwiek zrozumieć. Inaczej nie dopuściłby do takiego spersonifikowania konfliktu i nie wystawił się na pośmiewisko. Wielka szkoda, że pozwolono mu się trochę wycofać i nadal odgrywać rolę męża stanu do której pasuje tak jak Mateusz Kijowski do roli patrioty….

Podobno to Donald Trump jest faszystą, a o demokrację walczą z nim w USA między innymi korporacje z Doliny Krzemowej. Tymczasem firma Amazon, która w ubiegłym roku zrobiła sobie promocję obklejając nowojorskie metro nazistowskimi symbolami w tym roku powtórzyła (pomimo licznych protestów) tą akcję, umieszczając na Times Square wielki baner z „heilującą” Lady Liberty ze Statuy Wolności.

Przed wyborami to Donald Trump był atakowany za swoje wątpliwości co do możliwości sfałszowania wyborów. Teraz „nie odpuszcza” kandydatka spoza dwóch wielkich partii Jill Stein. Ona oczywiście nie ma szans na zwycięstwo, ale chciałaby aby wygrała Clinton. Nie wiadomo, czy Demokraci mają coś z tym wspólnego, ale akcję popierają. Trump skomentował to dwoma słowami: „to żałosne”. Podobnego zdania jest sędzia Bernard A. Moore z Pensylwanii, który odrzucił petycję o ponowne przeliczenie głosów.

Sędzia stwierdził, że nie ma żadnych dowodów na to, że maszynowe liczenie głosów nie było poprawne, a poza tym petycja nie została złożona poprawnie i z właściwymi opłatami.

Ludzie, którzy nie potrafią działać zgodnie z prawem chcieliby decydować o losach świata? Skąd my to znamy? W Polsce tacy sami szmaciarze toczą kolejną wojnę o TK nie przejmując się prawem. Nic dziwnego, że przedstawiciel amerykańskich szmaciarzy Barack Obama będąc w Polsce raczył wyrazić swe poparcie dla lokalnych towarzyszy, karcąc legalne władze.

Trzeba jednak przyznać, ze w USA elity zachowują przynajmniej jakieś pozory. W Polsce chamówa na całego. „Etyczka” Magdalena Środa w jednym z komentarzy pisze o Jarosławie Kaczyńskim: „Prezes lubi zapach gnojówki, koi go, pozwala zapomnieć o wyrzutach sumienia z powodu śmierci brata…”

Głęboki konflikt polityczny jest męczący i chyba większość zwykłych ludzie ma go dość (poza tymi oczywiście, którzy nim żyją). Jednak jakiekolwiek próby kompromisu nie są możliwe. Nie ma bowiem kompromisu między kłamstwem a prawdą. Możemy się pięknie dzielić, jeśli różni nas ocena faktów i - w pewnych granicach - system wyznawanych wartości. Jeśli jednak brakuje szacunku dla faktów, ignoruje się logikę – to znaczy, że mamy do czynienia z głupotą. Politycy tak postępujący albo są głupi, albo ukierunkują się na tych wśród wyborców, którzy prawdę mają za nic. Gorzej, że taką samą postawę obserwuje się wśród sędziów i dziennikarzy. Oto na przykład TK łamiąc ustawę, którą sam uznał za konstytucyjną podjął decyzję niezgodną z prawem. Rzecz zupełnie bezsporna. Pan „dziennikarz” Stankiewicz powtarza tymczasem za politykami zwyczajową w takiej sytuacji mantrę o winie obu stron. Gdyby takie myślenie się upowszechniło to mielibyśmy na przykład taką sytuację: co z tego, że wymusiłem pierwszeństwo, skoro kierowca którego „stuknąłem” akurat rozmawiał przez komórkę?

Powyższa analogia odsłania nam inny jeszcze obszar przykrej manipulacji. Posługiwanie się analogiami powinno służyć objaśnieniu. Tymczasem są one używane aby w miejscu gdzie nie ma rzeczowych argumentów „dokleić” coś choćby odrobinę podobnego. Wczoraj sejm podjął próbę regulacji sytuacji jaka miała miejsce w Warszawie 11 listopada – gdy ratusz zgodził się na kontrdemonstrację na trasie Marszu Niepodległości. Regulacje mają zapobiec takim potencjalnym konfliktom. Kontrmanifestacje mogą odbywać się w odległości co najmniej 100 metrów od głównej manifestacji. Konieczne jest przy tym wprowadzenie hierarchii – by wiadomo było kto ma ustąpić. Wskazano na manifestacje i zgromadzenia cykliczne, a w następnej kolejności patriotyczne i religijne. Wydawało by się, że nie ma tu nic kontrowersyjnego. Tymczasem dla posła PO sytuacja jest analogiczna z tym, co działo się w Niemczech w latach 30-tych. Bo – jak powiada poseł Borys Budka - tam też faszyzm zaczął się od demonstracji.