W Norwegii toczy się proces o nieludzkie traktowanie, który wytoczył państwu morderca Breivik. Za zabicie 77 osób otrzymał najwyższy wymiar kary: 21 lat do odsiadki. Te nieludzkie warunki wyglądają następująco: „Skazany Norweg przebywa w trzech celach z oknami, o łącznej powierzchni 24 m kw. Ma do dyspozycji sypialnię, pokój do nauki z komputerem bez dostępu do internetu oraz pomieszczenie do rekreacji z rowerem treningowym. Od jesieni 2013 roku może korzystać z konsoli do gier Playstation. Poza tym Breivik ma dostęp do kuchni, gdzie sam może przyrządzać posiłki, oraz do terenu do spacerów o powierzchni 131 m kw”.

W środę przemawiał skazany zamachowiec. Mówił, że to nieludzkie trzymać człowieka w zamknięciu i jedyne co trzyma go przy życiu to „Mein Kampf” Adolfa Hitlera.

Czy taki proces mógłby się odbyć w Polsce? Miejmy nadzieję, że nie. Dlatego przedstawiciele europejskich instytucji zawsze mogą tu przyjechać i domagać się … wszystko jedno czego. Zapraszamy…. Nie ma się też co oburzać na polskich sprzedawczyków. Oni działają w dobrej wierze – chcąc nas „ucywilizować”. Na przykład taki Hartman, który kontynuuje swoją „zemstę” na podłych Polakach, za zabicie mu psa: "My, żydokomuna, dzieci rozśpiewanych chasydów, biednych krawców, bogatych bankierów i podłych ubeków, pamiętamy naszych żydowskich przodków i nie wypieramy się ich, ale chcemy innego świata niż ten, w którym żyli i który tworzyli. Świata bez strachu, nienawiści, ciemnoty i nędzy". Nie wiadomo tylko, czy z braku wiedzy, czy też z wyrachowania Hartman myli się w kwestii świata, który tworzyła żydokomuna. Przecież to też miał być świat bez strachu, nienawiści, ciemnoty i nędzy. Tyle, że nowoczesność miała zagościć dopiero po zabiciu jej wrogów.

W listopadowych wyborach na prezydenta USA Lech Wałęsa mógłby wystartować jako kandydat niezależny. Co prawda konstytucja amerykańska wymaga aby kandydat był urodzonym Amerykaninem, ale trwają kontrowersje – co to w ogóle znaczy. Ted Cruz urodził się w Kanadzie z ojca Kubańczyka, a Barack Obama w dzieciństwie był muzułmaninem – urodzonym nie wiadomo do końca gdzie. Wałęsa zaś pewnie od dziecka czuje się Amerykaninem – może to wystarczy.

FBI rozpoczęło projekt instruowania nauczycieli jak donosić na uczniów – ekstremistów. Wałęsa mógłby być za a nawet przeciw. Najpierw uczyłby donosić, a potem stanął na czele protestów przeciw policyjnemu państwu.

Dlaczego Amerykanie głosują na Trumpa? Intelektualista amerykański z polskim politykiem zastanawiają się nad tym na łamach „Rzeczpospolitej”. Ich artykuł rozpoczyna się od totalnej krytyki Partii Republikańskiej, która nie wyciągnęła wniosków z poprzednich porażek. Kończy zaś ubolewaniem, że ludzie nie głosują tak jak sobie partyjni działacze życzą. No jak to jest możliwe? Czytajcie Jędrzeja Bieleckiego – on wam wszystko wytłumaczy. To „spauperyzowani” nieudacznicy obwiniają rządzących o swe porażki. Przecież wiadomo, że wszędzie na świecie złym rządom winni są ci nieudolni, którzy nie rządzą. Inaczej ludzie w Polsce nie popieraliby PiS ;-). Nawiasem mówiąc w świecie Jędrzeja Bieleckiego Amerykanie mają większe zmartwienia, niż Trump. Sen z powiek spędza im Trybunał Konstytucyjny w Polsce. Polska to chyba ostatni obok Wielkiej Brytanii znaczący kraj w Europie, gdzie blask imperium nie słabnie. Z całą pewnością więc atakowanie proamerykańskich władz w Polsce z powodu jakichś głupich prawników (żeby to przynajmniej byli prawnicy amerykańscy ;-)) leży w amerykańskim interesie. Bielecki w tekście nawet opisuje, że problemem jest podatek bankowy, który może uszczuplić wpływy instytucji z NYC – ale jakoś nie skojarzył.

Amerykanie decydują właśnie o tym, czy nadal pieniądze będą rządziły światem. Trump nie jest aniołem i ma wiele wad – tak jak polski PiS. Jednak społeczeństwo amerykańskie też nie chce, aby ich kraj działał w interesie wąskiej grupy „panów świata”. Rządy pieniądza powodują, że miejsce dynamicznego rozwoju zastąpiła hegemonia, prowadząca nieuchronnie do zmierzchu imperium.

 

Sytuacja w USA jest podobna jest do sytuacji w Polsce. Wczoraj tłum protestujących przeciw „mowie nienawiści” Trumpa w Chicago był tak zdeterminowany, w demonstrowaniu swojej nienawiści do kandydata, że pierwszy chętny pojawił się o 3 rano. Spotkanie z Trumpem miało się rozpocząć o 6 po południu, ale ten je odwołał.

 

W kolejnej debacie prezydenckiej w USA Hillary Clinton musiała zmierzyć się z zarzutami dotyczącymi jej działalności na stanowisku Sekretarza Stanu. Prowadzący debatę dziennikarz zapytał ją, czy zrezygnuje z wyścigu, gdy zostaną jej postawione zarzuty związane z ujawnieniem tajemnicy państwowej w korespondencji mailowej. Clinton uchyliła się od odpowiedzi – twierdząc, że do tego nie dojdzie. Drugie pytanie było jeszcze trudniejsze – bo dotyczyło jawnego kłamstwa na temat ataku na amerykańską placówkę dyplomatyczną w Bengazi.

Sprawa jest bowiem dość jasna: Amerykanie ginęli, a Clinton kłamała. Śledztwo senackiej komisji ujawniło, że „przedstawiciele administracji Baracka Obamy kłamali tej sprawie, twierdząc m.in., że zamach na konsulat poprzedziły demonstracje przeciwko bluźnierczemu filmowi. Według przygotowanego raportu, atak został przygotowany przez Al-Kaidę Islamskiego Maghrebu, Al-Kaidę w Iraku oraz egipską organizację Jamal. Kluczową rolę w przeprowadzeniu akcji odegrali Faraj al-Szalabi i były więzień Guantanamo - Sufian bin Qumu. W operację włączyli się m. in. libijscy agenci”.

W sprawę zamieszane było CIA, która „próbowała przejąć składy broni obalonego dyktatora Muammara Kaddafiego. Zabezpieczona w ten sposób broń miała trafić do grup walczących z syryjskim reżimem. Część sprzętu przetransportowano do Turcji, później trafił on w ręce dżihadystów”.

Przed komisją stawała także Clinton, ale podobno wyszła z niego obronną ręką. Jednak wśród jej maili wysyłanych do córki w tym samym czasie, gdy publicznie kłamała, znaleziono informację że faktycznym sprawcą zamachu była Al Kaida.

Buczenie publiczności uniemożliwiło dziennikarzowi drążenie tematu – ale w ewentualnym starciu z Trumpem chyba tak łatwo ikonie zakłamanych elit nie pójdzie.

W Niemczech w początkach lat 30-tych realne było zagrożenie komunizmu. Przemysłowcy i bankierzy znaleźli na to sposób, wspierając faszystów. Od tamtej pory sojusz polityki i biznesu jest traktowany jako zagrożenie dla demokracji i pokoju. Rosnące rozwarstwienie społeczeństw sprzyja plutokracji, ale wąskie grupy zamożnych ludzi starały się dotąd utrzymać pozory demokracji. Obecne wybory prezydenckie w USA stanowią pod tym względem przełom, gdyż zakłamany establishment waszyngtoński stał się jednym z głównych celów ataków. Co prawda jawiąca się jako przedstawiciel tegoż establishmentu Hillary Clinton dzięki „superdelegatom” jest nieomal pewna nominacji, ale jej ewentualna przegrana w normalnej walce wyborczej bardzo ją osłabi przed listopadowymi wyborami powszechnymi. Tym bardziej przerażenie władców świata budzi przebieg prawyborów wśród Republikanów. Republikańscy politycy desperacko szukają sposobu ratowania sytuacji i powstrzymania Trumpa, który wprawdzie sam jest miliarderem, ale nie jest „ich”.

O skali desperacji świadczy tajne spotkanie tych przywódców z prezesami największych firm z Doliny Krzemowej, na którym miano radzić jak powstrzymać Trumpa. Spotkanie jest kuriozalne, gdyż wśród miliarderów z Doliny Krzemowej rozpowszechnione są poglądy lewackie, które oficjalnie Republikanom są obce. Usprawiedliwieniem jest dla nich – jak napisał jeden z uczestników spotkania – widmo Donalda Trumpa. Nawiązał w ten sposób do Manifestu Komunistycznego, który zaczynał się od słów „widmo krąży po Europie – widmo komunizmu”.

Problem w tym, że jedyną alternatywą jest w chwili obecnej Ted Cruz, który jest dla przywódców partyjnych tak samo nie do zaakceptowania, gdyż jak się zdaje więcej dla niego znaczą zasady niż pieniądze.

Na razie Trump triumfuje (po przeliczeniu połowy głosów) w kolejnych stanach: Michigan, Mississippi.