Firma Amazon do niedawna była znana jedynie z internetowego handlu książkami. W ostatnich miesiącach Amazon wprowadził na rynek swój system rozliczeń transakcji elektronicznych (Local Register), swój system odbioru tv i filmów (Amazon Fire TV), smartfon za grosze i wiele innych usług. Wszędzie oferując ceny dużo niższe niż konkurencja. Jeśli zestawimy to ze spodziewanymi stratami, można to nazwać dumpingiem. W trzecim kwartale planowane straty mają wynieść od 410 do 810 milionów dolarów!

To się oczywiście nie podoba inwestorom finansowym. Według nich przeznaczanie każdego zarobionego dolara w rozwój firmy jest dobre dla start-up'ów, a nie dla takiej potężnej firmy.

Z drugiej strony należy wziąć pod uwagę fakt, że urządzenia mobilne zmieniają rynek, a Amazon napotyka coraz silniejszą konkurencję (na przykład Instacart konkurujący z AmazonFresh).

Amazon przegrywa też na rynkach lokalnych. Przykładem może być hinduski Flipkart, polskie Allegro, czy chiński Alibaba. Ten ostatni portal rozwija się tak dynamicznie, że może zacząć walczyć z Amazonem na rynkach globalmych (ostatnio wszedł na giełdę w Nowym Jorku).

Na e-commerce ma w końcu chrapkę Google. Może więc agresywna polityka Amazonu bierze się stąd, że firma nie ma innego wyjścia? To jest swoista ucieczka do przodu: strategia nastawiona na integrację produktów i długofalowe przywiązanie klientów.

Szkoci zamierzają naruszyć integralność terytorialną Wielkiej Brytanii, ogłaszając niepodległość swojego kraju. Brytyjczycy to nie Ukraińcy i póki co nie słychać o planach jakichś militarnych działań. Na razie trwa ostra wojna z „terrorystami” na argumenty – głównie natury ekonomicznej. Obawy budzi konieczność negocjowania przez niepodległą Szkocję członkostwa Unii Europejskiej i utrudnienia w handlu szkocką whisky. Szkocka gospodarka jest bardzo silnie powiązana z resztą gospodarki brytyjskiej. Wystarczy wspomnieć, że ponad milion miejsc pracy zależy od tych powiązań (Szkocja liczy około 5 mln mieszkańców).

 

Przed głosowaniem za niepodległością ostrzegają ekonomiści (np. Paul Krugman) i biznesmeni – w szczególności ci od ropy naftowej. Nic dziwnego – nowe państwo przejmie zdecydowaną większość olbrzymich złóż ropy i gazu pod dnem Morza Północnego.

 

Szkoci jednak są krytyczni wobec brytyjskiej polityki „zaciskania pasa”. Uważają, że jej skutkiem jest niski wzrost gospodarczy (za takie poglądy kajał się latem MFW). Uzyskanie niepodległości będzie się więc zapewne wiązać z dużymi inwestycjami publicznymi, finansowanymi dochodami z ropy. Szkoci pozazdrościli Norwegom?

 

Gdy ogłoszono wzrost ilości zwolenników niepodległości Szkocji do 51%, brytyjski minister finansów George Osborne zapowiedział, że nie pozwoli Szkotom posługiwać się brytyjskim funtem. Z drugiej strony obiecuje szereg korzyści, jeśli tylko Szkoci zrezygnują z niepodległości.

 

Ta metoda kija i marchewki wygląda na wyraz desperacji. Szkocja może wprowadzić walutę powiązaną z funtem (lub euro).  Mogą też przyjąć na przykład chińskiego juana, dostając w formie bonusu udławienie się owsianką zdumionych ekonomistów. Może już czas, żeby ktoś powiedział nadętym bankierom, że nie oni rządzą światem?

 

Oczywiście koszty zbudowania niepodległego państwa – w tym własnej waluty nie są pomijalne. Jeśli jednak Szkoci marzą o niepodległości, to lepsza okazja może się nie powtórzyć.

 

Niepodległościowe referendum odbędzie się 18 września.

 Czytając tytuł "Polski rynek pracy powoli przestaje przypominać Dziki Zachód", można by się spodziewać jakichś głębokich przemian kulturowych.
Póki mamy dwucyfrowe bezrobocie, a nasza gospodarka konkuruje wyłącznie niskimi kosztami pracy, nie ma się co spodziewać wzrostu wynagrodzeń do poziomu godziwego (to jest takiego, który pracującemu ojcowi rodziny pozwoli utrzymać całą rodzinę). Ale może przynajmniej zmniejsza się ilość przypadków molestowania w pracy? Według badań Eurobarometru 45% w Unii Europejskiej (EU) padło ofiarą molestowania w pracy (więcej statystyk znajdziesz w opracowaniu sejmowym „Mobbing wśrodowisku pracy” ).
te statystyki znacząco odbiegają od ilości spraw rozpatrywanych przez polskie sądy. Do sądów trafiają pojedyncze przypadki. Analizując sądowe statystyki takich spraw widać jak silnie zależą one od poziomu bezrobocia. Do roku 2008 ich ilość stale rosła. Później nastąpił gwałtowny spadek. Jest więc gorzej, niż na „Dzikim Zachodzie” - bo tam jednak jakieś prawa obowiązywały.

Wspomniany na wstępie artykuł nie dotyczy jednak zmniejszania się poziomu patologii związanych z pracą w polskich przedsiębiorstwach. Wielkim sukcesem ma być dodatkowe opodatkowanie pracy, czyli objęcie "składką" ZUS umów zlecenia. To rozwiązanie ma być z natury win-win - czyli obie strony wygrywają. I znowu można by się spodziewać, że zanikanie różnicy między umową o pracę i umową zlecenia będzie korzystne dla pracownika i pracodawcy. Jednak podany argument: możliwość wstępowania do zleceniobiorców do związków zawodowych. Biorąc pod uwagę fakt, że do związków należy 10% pracowników - sprawa nie wydaje się mieć większe znaczenie. Twierdzenie, że obie strony wygrywają może więc być prawdziwe jedynie gdy tymi stronami są rząd i ZUS.

 

 

W Krynicy zakończyło się Forum Ekonomiczne. Bieżące wydarzenia polityczne zepchnęły to wydarzenie na dalszy plan. Pewnie słusznie. Ile bowiem można słuchać na przykład tego, że należy obniżyć opodatkowanie pracy? Jeśli mówią to ekonomiści, to można jeszcze wytłumaczyć hobby (rzucania grochem o ścianę). Ale jeśli przedstawiciel rządu zamiast podjąć realne działania wygłasza frazy z generatora komunałów („Polska powinna dążyć do obniżania podatków i kosztów pracy dla najniżej zarabiających”), to trudno zrozumieć o co mu chodzi.

Media najwięcej uwagi poświęciły obecności na Forum prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, który głosi, że „musimy zwiększyć nasz wysiłek zbrojeniowy”. Kolejna partia złomu z USA z pewnością jest godna wysiłku. Oczywiście nikt z polityków nie obniży sobie poborów, ani nie zrezygnuje z wystawnych kolacji na koszt podatników, aby „zwiększyć wysiłek”. Z ich strony to zwiększenie będzie skutkować dalszym gnębieniem tych, którym rząd obiecuje dążenie do obniżenia.

Z rzeczy zabawnych można jeszcze przytoczyć opinię Wicepremiera Piechocińskiego, że zakładany w projekcie przyszłorocznego budżetu wzrost polskiego PKB o 3,4 proc. to powód do dumy i satysfakcji.

Biorąc pod uwagę systematyczne „mylenie się” w rządowych prognozach – dziwić się należy, że zapisali tylko 3,4%. Wpisanie 5% z pewnością zwiększyłoby satysfakcję wicepremiera. A po wyborach zrobi się nowelizację budżetu, NIK zbada, że wykonanie jest zgodne z nowelizacją i znowu będzie powód do satysfakcji.

 

 

Osobisty sukces Donalda Tuska może wiązać się z utratą możliwości forsowania polskiego pomysłu na unię energetyczną w Europie. Cezary Mech omawia analizę FT na ten temat. Według niej w sytuacji zagrożenia ze strony Rosji, polski projekt miał szanse realizacji. W związku z tym tekę komisarza do spraw energii szykowano dla Radosława Sikorskiego. Ale w sytuacji nominacji Donalda Tuska, energia prawdopodobnie przypadnie Brytyjczykom.

Z kolei nominacja dla wicepremier Bieńkowskiej (której pomogło to, że Unia dba o parytety wobec kobiet) wiąże się z okrojeniem kompetencji komisarza rynku wewnętrznego.

Cezary Mech zwraca przy okazji uwagę, że pośpiech w jakim odbywają się te personalne roszady odbywają się w takim pośpiechu, że nikt nie dba o zgodność tych działań z prawem: gdyż ustawa o współpracy rządu z Sejmem i Senatem w sprawach związanych z członkostwem Polski w Unii Europejskiej przewiduje, że "Rada Ministrów nie może desygnować kandydatów na stanowiska [...], przed upływem terminu na wyrażenie opinii przez właściwy organ". Podczas gdy pani premier jest przedstawiana jako oficjalna kandydatka polskiego rządu i odbyła nawet rozmowę z Jeanem-Claudem Junckerem, przewodniczącym Komisji Europejskiej mimo iż dopiero dziś w tej materii ma się wypowiedzieć sejmowa komisja ds. Unii Europejskiej.