W obawie przed szantażem gazowym Rosji, prasa analizuje "zagrożenie gazowe dla naszej gospodarki”. Na tle Europy nie wyglądamy najgorzej:

Krajowe wydobycie w zasadzie mogłoby pokryć potrzeby gospodarstw domowych. Największym problemem jest przemysł (głównie chemiczny).

Obecna sytuacja mogłaby być wykorzystana dla zintensyfikowania polskich inwestycji w zakresie energetyki oraz walki z niekorzystną dla Polski ideologią „globcio”.

Możliwości krajowego wydobycia na Podkarpaciu szacowano na 52-65 mld m3 (kilkuletnie zapotrzebowanie na gaz). A przecież nowe złoża są cały czas odkrywane (vide Siedliczka).

W Polsce pojawiają się także inne ciekawe projekty dotyczące energetyki, które może w obecnej sytuacji doczekają się większego wsparcia.

Dobre perspektywy stwarza też gazyfikacja węgla.

Powstaje u nas alternatywne rozwiązanie dla energetyki wiatrowej (bez wiatraków).

Słynny "odwiert toruński" potwierdził dobre perspektywy geotermii.

 

 Ciekawą analizę przyczyn dla których Szkocja widzi szanse na uzyskanie niepodległości napisał Felix Salmon. Po kolei omawia on wpływ następujących czynników:

  1. UE
  2. Rządy torysów 1979–1997
  3. Wojnę w Iraku 2003
  4. Kryzys finansowy 2008
  5. Wybory w WB 2010

1. UE to bezpieczny obszar dla małych krajów – takich jak Słowacja. Szkocja nie jest więc zdana na protektorat Wielkiej Brytanii.

2. Rządy Thatcher-Major były dla konserwatywnej Szkocji rozczarowujące. Partia Konserwatywna dbała bowiem głównie o interesy Londynu.

 

3. Partia Pracy nie cieszyła się zbytnim poparciem w Szkocji. Jednak Tony Blair był Szkotem! Niestety wojna w Iraku 2003 roku doprowadziła do upadku jego gabinetu.

 

4. Szaleństwa sektora bankowego, z centrum w Londynie – zakończone kryzysem 2008 roku. Ten kryzys podkopał wiarę Szkotów nie tylko w angielskie elity, ale też w elity szkockie (Gordon Brown to także Szkot), które dla prywatnej kariery decydowały się działać dla dobra finansjery.

 

5. Partia Pracy była zła, ale powrót do władzy Partii Konserwatywnej – jeszcze gorszy. Szkocja nie głosowała na Camerona i nie poopiera go. Nie ma dość siły, aby go odrzucić w wyb orach powszechnych, ale referendum to co innego.

USA wprowadza nowe sankcje gospodarcze wobec Rosji. Według Obamy sankcje "nasilą izolację polityczną Rosji i ponoszone przez nią koszty, zwłaszcza w dziedzinach ważnych dla prezydenta (Władimira) Putina i ludzi z jego otoczenia".

Sankcje dotyczą sektora naftowego i finansowego. O ile dalsze restrykcje dotyczące transakcji rosyjskich banków dotkną głównie te banki, to z sektorem naftowym sprawa jest bardziej złożona. Sankcje mają ograniczyć dostęp rosyjskich firm do technologii umożliwiających poszukiwanie nowych złóż. Dotyczy to w szczególności Arktyki i gazu łupkowego. Problem w tym, że taka działalność jest prowadzona przez spółki z udziałem firm zachodnich (Exxon i BP).

Deutsche Bank opublikował analizę problemu baniek spekulacyjnych w systemie finansowym. Z opracowania tego wynika, że powstawanie takich baniek jest cechą immanentną nowoczesnego systemu finansowego. Dawniej bańki spekulacyjne powstawały z powodu nierozsądnych spekulacji. Teraz powstają, aby system mógł funkcjonować. Dlatego przez ostatnie 20 pęknięcie jednej bańki powoduje powstanie następnych.

 

Przerażenie budzi to, że tym razem spekulacyjna bańka dotyczy obligacji państwowych i finansowanych nimi długów publicznych. To jest uboczny skutek „zarządzania kryzysem” w ciągu ostatnich 20 lat. Problem w tym, że gospodarka światowa wykazuje niski wzrost, malejącą inflację i w konsekwencji niskie rentowności obligacji. Z drugiej strony rosnące zadłużenie zwiększyło ryzyko niewypłacalności. Zakup obligacji staje się więc nieopłacalny.

 

Czy grozi nam w związku z tym katastrofa? Na pewno tak, jeśli rządy i banki nie podejmą środków zaradczych.

 

Przed rokiem 2008 także ukazywały się krytyczne teksty, które ukazywały ten problem. Jednak dokument wydany przez jeden z największych banków świata ma o wiele większą siłę oddziaływania.

 



 

Ukraina ma płacić za rosyjski gaz $385 za 1000 m3. Uważa, że to za dużo, więc nie płaci, a Gazprom nie przesyła. A idzie zima. Ukraińcy mają zapasy, ale z pewnością to nie wystarczy (ponoć brakuje im jeszcze 10 mld m3). Teraz okazało się, że Polska dokonuje „rewersu”, przesyłając im dziennie 4mln kubików gazu. Dowiedzieliśmy się o tym, bo w tych dostawach nastąpiła przerwa i Ukraińcy poskarżyli się, że to z pewnością przez Rosjan, którzy zmniejszyli dostawy do Polski o te 4mln dziennie. Polacy - a konkretnie PGNiG potwierdzili (ale nie chcą powiedzieć ile dokładnie mniej jest gazu), a Rosjanie zaprzeczyli.

 

Jaki to ma sens ekonomiczny? Wicepremier Pawlak „wywalczył” dla nas cenę $575 za tysiąc metrów sześciennych. To się nie spodobało w UE (nie wiedzieć czemu - przecież my lubimy płacić, a Donald Tusk był premierem tysiąclecia). Rozpoczęły się negocjacje (+groźba zwrócenia się do Trybunału Arbitrażowego), po których Gazprom obniżył cenę o około 15%. Wychodzi więc około 480 dolarów – a więc dużo drożej, niż mogą kupić Ukraińcy w Rosji. Ukrainie przesyłamy go zapewne za darmo - bo Ukraina nie ma pieniędzy. Czyli rurami płynie na wschód 1,5 do 2 mln dolarów dziennie. Jeśli Gazprom zerwie kontrakt (z powodu jego naruszania przez Polski „rewers”), to padną tarnowskie Azoty o które tyle było niedawno bojów i Rosjanie będą mogli je kupić na wyprzedaży (muszą tylko znaleźć jakiegoś pośrednika wyglądającego na Niemca lub Amerykanina). Takie interesy to tylko w Polsce.

 

Na razie to jednak „strachy na lachy”. Nie dzieje się nic poza mało wiarygodnymi i nieprecyzyjnymi informacjami o zmniejszeniu gazu. Ale - sensacja rewelacja już się rozeszła po polskich mediach podgrzewając prowojenną atmosferę :-(.