Rząd zaprezentował nowy program mieszkaniowy. Problem deficytu mieszkań wydawał się dotąd nierozwiązywalny. Zwłaszcza dla tych, którzy nie mają zdolności kredytowej – jak mówi Minister Infrastruktury. „Około 40 proc. Polaków nie ma zdolności kredytowej, nie może kupić mieszkania i nie może wynająć mieszkania na wolnym rynku”. Dzięki budownictwu na terenach należących do państwa, będą powstawać mieszkania z bardzo małym czynszem.

Posłanka PiS Maria Zuba w wywiadzie dla portalu fronda.pl dokonała porównania tego programu z poprzednimi formami wsparcia: Nasz program powstał na podstawie obserwacji Stowarzyszenia Habitat, które ma dobre doświadczenie w tym zakresie. Lobby bankowe i lobby deweloperskie zawsze zwyciężało. W momencie, kiedy koalicja PO - PSL wprowadzała MDM, zwracaliśmy na to uwagę. W pierwszym etapie PO - PSL nie dopuściła do tego, by poprzez ten program można było nabywać mieszkania, które już są na rynku - można je było kupić jedynie od deweloperów. Dlaczego? Ponieważ ten program miał być nie dla Polaka, który poszukuje dachu nad głową, tylko dla deweloperów i dla banków.

Na tym samym portalu celny komentarz znanego blogera: Przez wiele lat ludzi upodlano podwójnie, po pierwsze doprowadzano do biedy, żeby uzupełnić listę 100 najbogatszych „Polaków”, po drugie wmawiano Polakom, że są gówno warci, bo Leszek Czarnecki i Krzysiek Materna to ludzie sukcesu. Z biedy można wyjść, ale samodzielnie jest w stanie tego dokonać 1 na 100, reszta biedę dziedziczy, z pokolenia na pokolenie. Program 500+ w połączeniu z programem Mieszkanie+, wbrew wszelkim lamentom i złotym myślom „wolnościowców”, to są najlepiej spożytkowane publiczne pieniądze od lat. Dobre programy społeczne to takie, które wyciągają z biedy, a nie „pokazują możliwości”. Do mojego zapyziałego miasteczka co roku przyjeżdżali trenerzy od sukcesu i zapraszali na kursy jak żyć. Ich bełkotliwe prelekcje sprowadzały się albo do motywowania i pozytywnego myślenia albo do tego, jak jednym „Ludwikiem” umyć dwa razy więcej naczyń i zużyć dwa razy mniej wody.

 

Podatek VAT w każdym kraju Europy jest ustalany indywidualnie. Przy przekraczaniu przez towaru granicy za każdym razem następuje zwrot podatku w kraju eksportującym i naliczenie go na nowo w kraju importującym – według lokalnych stawek. W praktyce wygląda to tak, że stosuje się przy eksporcie zerową stawkę VAT, która w odróżnieniu od stawki „zwolniony” nie ma wpływu na prawo do odliczeń zapłaconego podatku. Czyli jeśli kupiliśmy na eksport towar za 1tys. PLN, płacimy przy zakupie kwotę brutto 1230 (23% VAT) a sprzedajemy za 1000PLN + marża. Różnicę – te 230PLN zwraca nam Urząd Skarbowy. Skala tych odliczeń jest tak duża, że są w Polsce powiaty, w których roczne przychody państwa z VAT bywają ujemne!

Ten mechanizm jest stosowany od dawna przy wyłudzeniach, zwanych karuzelą podatkową: najpierw firma zagraniczna sprzedaje towar do Polski, wykorzystując przepis, że wewnątrzwspólnotowa wymiana jest zwolniona z podatku VAT. Potem nabywca sprzedaje towar w naszym kraju innej firmie. Przy tej transakcji sprzedający nalicza VAT zgodnie z obowiązującą w kraju stawką, nie odprowadza go jednak i znika. Kolejny nabywca sprzedaje ten sam towar dalej za granicę, stosując zerową stawkę VAT, i odlicza sobie należny podatek. Dochodzi do wyłudzenia. Niezwykle trudno je wykryć, bo w procederze zwykle bierze udział nie tylko słup, który zapada się pod ziemię (znikający podatnik), ale co najmniej kilkanaście rozsianych często po całym świecie podmiotów gospodarczych (tzw. buforów) z różnych branż – banków, funduszy inwestycyjnych itd.

Wielkość wyłudzeń przy pomocy takiej karuzeli jest ograniczona, gdy wiąże się z nimi faktyczny przepływ towarów (lub choćby pozory tego przepływu). Jeśli firma handlująca rowerami zafakturuje nagle eksport wartości miliona rowerów, to na pewno urząd skarbowy się tym zainteresuje. Jednak pomysłowość ludzka jest nieograniczona. W roku 2005 wprowadzono towar idealny: pozwolenia na emisję CO2. Nie ma towaru – jest tylko informacja, która może się kręcić z dużą szybkością (kwoty rzędu 100mld euro rocznie). Już w roku 2009 Eurpol informował, że w niektórych krajach nawet 90% tranakcji certyfikatami CO2 było związanych z wyłudzeniami VAT. W roku 2011 ten mechanizm opisał szczegółowo Wojciech Surmacz – informując, że francuski rząd zniósł opodatkowanie VAT certyfikatów CO2. Pytanie – po co wcześniej je wprowadzono?

Jesteśmy głupcami nie rozumiejącymi coraz mniej z tego co się dzieje, a każda złotówka wydana na ekonomiczne instytuty to pieniądze wyrzucone w błoto. Gdyby ekonomiści mieli choć odrobinę przyzwoitości – takie właśnie powinni wydać oświadczenie. Każdy jednak musi z czegoś żyć. Eksperci od ekonomii też – więc tworzą swe bombastyczne prognozy, dbając o to, aby były po myśli możnych tego świata.

Ile te prognozy są warte najlepiej widać po cenach ropy naftowej:

Tymczasem cena ropy przekroczyła właśnie 50 dolarów za baryłkę. Co ciekawe – w notatce na temat fiaska rozmów krajów OPEC pojawiła się informacja, że na taką właśnie cenę ($50) ubezpieczali się w połowie kwietnia przewoźnicy. To co jest nieodgadnione dla ekspertów okazuje się więc możliwe do ogarnięcia przez ludzi, których biznes zależy od tych cen.

Cena ropy nie jest tym samym, co cena kartofli. To podstawowy surowiec dla przemysłu. Przyznanie, że nie mamy wiedzy na temat tego - jak ta cena będzie się kształtować w przyszłości jest więc równoznaczne z wnioskiem, że przyszłość gospodarki jest jedną wielką niewiadomą. Jednak ekonomiści posiadają umiejętność formułowania fachowych prognoz bez jakiejkolwiek wiedzy. Wystarczy publicystyczne hasło, które będąc często powtarzanym stereotypem wygląda na prawdę. Tak właśnie należy rozumieć zatroskanie Bloomberga o Polskę: wzrost jest zbyt wolny aby dogonić Europę.

W czasie gdy unijni biurokracji martwią się stanem polskiej demokracji, unijni ekonomiści martwią się polską gospodarką. To nic, że rozwija się dobrze – ale przecież nie tak dobrze, jak rozwijałaby się bez PiS.

Polska usiłuje od lat „dogonić zachód”. Nie za bardzo wiadomo jakie są reguły tych zawodów, ale są. Nikt ich nie widział, ale są na pewno. Inaczej ludzie nie poświęcaliby przecież życia na „doganianie”. Niewyobrażalne są cierpienia „doganiaczy” z powodu ignorowania oczywistych dla nich zasad doganiania przez nowe władze – na dodatek z poparciem większości społeczeństwa.

No jak tak można! Jest powód do zmartwienia (choć oczywiście Bloomberg nie napisze, że każda próba wzrostu gospodarczej suwerenności to koniec marzeń o „dogonieniu”).

statystykiGdy publikowane są informacje makroekonomiczne, prasa lubi podkreślać zaskoczenie ekonomistów. Tymczasem raczej te trafne prognozy należałoby traktować jako przypadkowe. To prawda, że gospodarka ma swoją bezwładność, a wiele parametrów jest znanych z góry (na przykład kontrakty terminowe). Jednak bardzo wątpliwe, by istniał jakiś jeden model ekonometryczny, który je obejmuje. Bardzo wątpliwe jest też, czy zasady jakie wyznają ekonomiści mają coś wspólnego z realną gospodarką. O ile jeszcze w sferze finansów można podejrzewać jakąś koncentrację wiedzy i decyzji, to w gospodarce realnej jest to wątpliwe. Potwierdzenie tych przypuszczeń przynosi prasa po informacjach GUS za kwiecień: W kwietniu 2016 r., w porównaniu do poprzedniego miesiąca, nastąpiła poprawa bieżących i przyszłych nastrojów konsumenckich. Odnotowano wyższe wartości zarówno dla obu wskaźników syntetycznych, jak i wszystkich ich składowych.

Produkcja przemysłowa „rośnie powyżej oczekiwań”, a wejście w życie podatku bankowego zamiast pobudzić, zahamowało wzrost cen usług finansowych.

Żeby jednak nie popaść w euforię, w tym samym czasie ukazał się kolejny raport potwierdzający wielki problem handlu ludźmi, który dotyka nasz kraj. Tym razem Polacy są wymienieni jako ofiary tego procederu w raporcie Komisji Europejskiej. Podane liczby (15 tys za ostatnie dwa lata) są zatrważające.

 


Niemiecka firma Bayer chciałaby przejąć amerykańską firmę Monsanto. Bayer jest znany przede wszystkim z tego, że wynalazł aspirynę oraz heroinę. Monsanto to wielki producent środków ochrony roślin oraz żywności genetycznie zmodyfikowanej. Na świecie trwa wielka konsolidacja branży chemicznej. Być może ma to związek z negocjacjami TTIP, które mogą zapewnić wielkim ponadnarodowym korporacjom władzę nad światem. Może sięgną do swoich tradycji. Bayer był w czasie drugiej wojny światowej ważną częścią koncernu IG Farben, który bardzo pomógł Hitlerowi. Produkował między innymi Cyklon B, którym zabijano w obozach koncentracyjnych ludzi. Z kolei Monsanto dorobiło się na wojnie w Wietnamie, produkując używaną tam broń chemiczną. Użycie „czynnika pomarańczowego” to chyba najbardziej haniebna zbrodnia, która do dziś nie została rozliczona.

Bayer podjął próbę konkurencji z Monsanto w Brazylii, która produkuje genetycznie modyfikowaną soję. Ten kraj jest zresztą dowodem na to, że obawy przeciwników GMO nie są wyssane z palca. Soja modyfikowana genetycznie wyparła praktycznie całkiem uprawy naturalne. Na dodatek karczowane są olbrzymie połacie puszczy, po to by zwiększyć uprawy soji. I jakoś nikt nie ma odwagi powiedzieć, że działalność Monsanto i Bayeru wpływa niekorzystnie na zmiany klimatu.

Połączenie tych dwóch firm może znacząco ułatwić wprowadzenie GMO do Europy. Niemiecki rząd jest bardzo wyczulony na potrzeby rodzimego biznesu, a wpływy Niemiec w UE coraz bardziej wyglądają na dominację.

 

Na szczęście według publicystów Bloomberga szanse na realizację planów Bayeru nie są duże. Chodzi nie tylko o wielkość transakcji (60mld dolarów), która jest kilkadziesiąt razy większa niż roczne przychody Bayeru. Istotniejsze jest to, że taka transakcja jest w chwili obecnej odbierana jako niekorzystna przez akcjonariuszy obu stron.