Ministerstwo Rozwoju planuje wprowadzenie w Polsce obligacji społecznych. Ten instrument finansowania zadań publicznych jest znany między innymi w USA i Wielkiej Brytanii (jako „social impact bond”). Jego głównym założeniem jest „płacenie za efekt”. Czyli realizujące zadania publiczne jednostki otrzymują pieniądze za to co zrobiły (z dołu), a nie na planowane zadania (z góry). Aby zapewnić płynność finansową w trakcie realizowania zadań, musimy więc zaangażować środki inne niż publiczne. Jednostka finansująca zadania emituje więc obligacje społeczne, które po rozliczeniu zadań i otrzymaniu za nie zapłaty zostają wykupione. Schemat działania takiego systemu przedstawia poniższy rysunek (pochodzący z opracowania Biura Analiz Sejmowych):

Obligacje społeczne, czyli upupianie społeczeństwa

Dodatkowym założeniem, jakie postuluje się w tym systemie jest brak możliwości obrotu tymi obligacjami na rynku wtórnym.

W zależności od tego, kto dostarcza kapitału (kupuje obligacje) na realizację zadań społecznych rozróżnia się:

  • obligacje „filantropijne” (philantropic SIB) – kapitał prywatnych darczyńców (donatorów), instytucji charytatywnych, fundacji, których celem jest wsparcie tworzenia dobra wspólnego określonej grupy społecznej;

  • obligacje sektora publicznego (public sector SIB) – oszczędności podmiotów publicznych „niższego” rzędu niż rozliczająca zadania władza rządowa (na przykład jednostka samorządu terytorialnego);

  • obligacje komercyjne (commercial SIB) – czyli finansowanie przez banki i inne instytucje finansowe, dla których obligacje społeczne to aktywa finansowe obarczone ryzykiem związanym z realizacją zadań społecznych (i to ryzyko musi być oczywiście wycenione i opłacone)

Możliwe jest też stosowanie rozwiązań hybrydowych – łączących powyższe źródła kapitału.

Wczoraj Zbigniew Ziobro zaprezentował projekt ustawy, która ma skończyć w Polsce z lichwą. Wcześniej mówił o tym w Polskim Radiu. Wspomniał wówczas, że to co go najbardziej zaskoczyło po przejęciu funkcji Prokuratora Generalnego, to ilość spraw o wyłudzenie przez lichwiarzy mieszkania. Zdarzały się przypadki, że pożyczenie kilkuset złotych skutkowało utratą mieszkania. Z tego powodu wiele osób popełniło samobójstwo (prezes jednej z fundacji wspierającej ofiary lichwiarzy twierdzi, że to może być nawet 3 tysiące osób). To najbardziej drastyczny, choć nie jedyny sposób wykorzystywania w Polsce naiwności starych ludzi, pełnych nabytej w młodości ufności do państwa i jego organów.

Ustawa ma zmieniać zapisy Kodeksu Karnego tak, by lichwa była traktowana jako przestępstwo. Zmienia się także definicja lichwy (znika subiektywne kryterium „przymsowego położenia”). Lichwą będzie pobieranie należności w wielkości przekraczającej pożyczoną kwotę o więcej niż 10%.

Miejmy nadzieję, że powoli ale skutecznie PiS usunie z naszego państwa inne patologie. Na razie jednym z niespodziewanych efektów 500+ jest likwidacja patologii rodzin w których panuje przemoc.

Może przyjdzie też czas na nagminne i bezczelne łamanie zapisów ustawy o nieuczciwej konkurencji: „Czynami nieuczciwej konkurencji są w szczególności: … wprowadzające w błąd oznaczenie towarów lub usług ...”. Naiwnym ludziom wciska się „Świetną gospodynię” udającą śmietanę, różne mazie udające masło, usługi firm telekomunikacyjnych udających TPSA itd…

Działania Ministra Ziobry nie znalazły uznania w (anty)polskich mediach. Zajęły się one w tym czasie między innymi przemeblowaniem Beacie Szydło gabinetu.  

Gazeta Wyborcza przyłapała wicepremiera Morawickiego na tym, jak ujawnił że program 500+ jest „na kredyt”. Znając poziom tego szmatławca – można wierzyć Wicepremierowi – który mówi: to jest to całkowicie błędna i nieprawdziwa interpretacja. Jaka zatem interpretacja jest poprawna?

Aby zrozumieć wypowiedź Pana Mateusza Morawieckiego, konieczna jest elementarna wiedza z ekonomii. To nie jest trudne i na pewno każdy w miarę rozgarnięty człowiek jest w stanie to pojąć. Pod warunkiem, że nie będzie słuchał propagandy.

Właśnie konieczność przeciwstawienia się propagandzie stanowi inspirację dla rozpoczynanego niniejszym tekstem cyklu publikacji pod wspólnym tytułem „Ekonomia dla idiotów”. Ich celem jest wyjaśnianie elementarnych pojęć, które są używane w propagandowych hasłach.

Cykl miał mieć pierwotnie tytuł „O ekonomii dla profesorów ekonomii” - aby równocześnie wyrazić dezaprobatę wobec uczestniczenia w tej propagandzie naukowców. Jednak ostatecznie dokonano bardzo niewielkich zmian tytułu, nawiązując do znanego cyklu publikacji „Dla idiotów” (choć angielskie „dummies” raczej należałoby tłumaczyć terminem „płytka wiedza” niż „idiota”). Autor cyklu nie jest ekonomistą. Jest informatykiem, który całe zawodowe życie zajmował się projektowaniem, implementacją, wdrażaniem i eksploatacją systemów dla przedsiębiorstw. W takim działaniu wiedza nie może być płytka, gdyż system informatyczny musi działać poprawnie w zmieniającym się środowisku. To nie jest możliwe do osiągnięcia bez wydobycia tego, co w wykonywanych operacjach jest istotą rzeczy.

 

Wyjaśnienie programu 500+ wydaje się być zawarte w powiedzeniu: bilans musi wyjść na zero. Jeśli dajemy na coś pieniądze – to musimy je skądś mieć. Nie ma więc sprzeczności między inwestycją (na co wydajemy) a kredytem (skąd bierzemy). Ulubionym sposobem manipulacji propagandystów jest koncentrowanie się na jednej stronie tego równania. Gdy pieniądze od rządu dostawał Ryszard Krauze albo Jan Kulczyk – to oczywiście były inwestycje. Gdy dostają je „dziecioroby” to są finansowane kredytem wydatki.

To nieważne, że rozbiór” OFE zaczął poprzedni rząd. Komentarze pod informacją na temat najnowszych posunięć w „Trybunie Ludu” mówią wszystko: „To zlodzieje tacy sami co poprzednicy!!! Ludzie odkladali kapital na swoich kontach, a teraz panstwo to zabiera ?!?!?!”. „Mamy dyktature ciemniakow”. Na tym portalu komentarze są moderowane o wiele intensywniej niż gdzie indziej – więc można to uznać za zgodne ze stanowiskiem redakcji. Dobór komentatorów też jest znaczący. Ryszard Petru płaczący, że PiS kradnie mu marzenia przywodzi na myśl reklamy z czasów wprowadzania OFE (chyba tylko on jeszcze wierzy, że marzenia o emeryturze pod palmami były realne).

O co konkretnie chodzi? O to aby środki z OFE przekazać ludziom. Szczegóły nie są jeszcze znane, ale zapewne pieniądze te zasilą fundusze inwestujące w polską gospodarkę.

O co więc tyle hałasu? Jego źródłem są propagandowe kłamstwa, którymi przykryto jeden z największych przekrętów 25-lecia – czyli właśnie wprowadzenie OFE.

Dla ludzi rozsądnych, zwłaszcza z wykształceniem technicznym – sprawa nie budzi żadnych wątpliwości. Technik widząc skomplikowane obliczenia na podstawie których ma zamontować belkę żelbetową o przekroju 100 cm2 i długości 20 metrów wie, że obliczenia są błędne – i nie musi ich analizować. Podobnie z OFE – nie trzeba analizować sofistycznych argumentów, aby ocenić efekty. Wystarczy odrobina wiedzy.

A jakie były te efekty [zob. http://www.gepardybiznesu.pl/content/view/2005/107/]?

- wielkie zyski (kilkanaście miliardów) dla zarządzających OFE funduszy PTE (procent składki jakie te fundusze pobierały był absurdalnie wysoki)

- zadłużenie państwa z powodu powstania OFE wzrosło o 232 mld zł. Same koszty obsługi tego zadłużenia to kilkadziesiąt miliardów.

Do tego dochodzą koszty społeczne: totalne ogłupienie społeczeństwa propagandą ludzi, którzy OFE wprowadzali. Nieliczne głosy sprzeciwu były ignorowane.

Polecamy: „Krzysztof Dzierzawski masakruje twórców i zwolenników reformy ZUS” (a także komentarz pod tekstem jednego z obrońców OFE, który z trudem można nazwać polemiką).

Widmo krąży po świecie. Widmo demokracji liberalnej. I nie ma dla niej alternatywy. Eksperci od geopolityki wyjaśniają, że to dla wygody hegemona (USA), który wszędzie chce mieć jednakowe zasady. I tu pojawia się pierwszy kłopot z liberalną demokracją. Wśród tych zasad eksperci wymieniają „prawa gejów”, których większość Polaków przyznać gejom nie chce. No to czym jest ta demokracja jeśli nie rządami zgodnymi z wolą większości?

Wygląda na to, że jest to para-religia, w imię której lud ma tolerować władzę establishmentu.

Problem „woli większości” pojawia się wyłącznie wtedy, gdy ten establishment traci wpływy. Tak jak w Polsce – gdy nagle durnie pełniące u nas rolę „elit” odkryły, że przecież na PiS głosowało mniej niż połowa Polaków a realizowana polityka różni się nieco od zapowiadanej.

To co mają powiedzieć Amerykanie? Nawet ten cyrk jaki u nich trwa pod hasłem „wybory prezydenckie” nie daje pewności, że głos wyborców w ogóle będzie brany pod uwagę. Prawybory u Demokratów wygrała Hillary Clinton, której nikt rozsądny nie chciałby na prezydenta, gdyby miał realny wybór. Clinton prowadzi w sondażach – bo gdy zapytać czy Amerykanie chcą ją czy Trumpa, to ponad 40%  wskazuje na Clinton. W prawyborach nie uzyskała ona poparcia potrzebnej większości delegatów i o jej wyborze na kandydata będą decydować „superdelegaci” - którzy nie muszą brać pod uwagę woli wyborców. Jeśli zmienią zdanie – kandydatem może zostać ktoś, kto w ogóle nie uczestniczył w prawyborach.