W „Najwyższym czasie” prezentacja raportu podsumowującego skutki unijnej pomocy: „Pierwsze kompleksowe posumowanie efektów unijnej pomocy dla Polski jest szokujące. Wynika z niego, że efektem wejścia do UE jest… horrendalne bezrobocie oraz spadek tempa wzrostu gospodarczego. Żadnego z zakładanych celów pomocy nie osiągnięto”.

 

Każdemu, komu wydaje się, że to tekst polityczny, można polecić dane federacji zrzeszającej Czerwony Krzyż i Czerwony Półksiężyc: „Widzimy, jak wśród wielu Europejczyków rośnie cicha rozpacz, przynosząc rezultaty w postaci depresji, rezygnacji i utraty nadziei".

Portal wgospodace.pl publikuje krytykę emerytur obywatelskich pióra Macieja Bitnera. Odwieczne pytanie finansistów: „czy nas na to stać?” jest w tym wypadku dodatkowo śmieszne z tego powodu, że stawia je „Specjalista Instytutu Misesa”. Szkoła Austriacka tym różniła się od „szkoły finansistów” (którzy bez wyjątku od Friedmana biorą swój początek), że centralne miejsce zajmuje w niej zagadnienie pracy. A więc „nie stać nas” trzeba przetłumaczyć jako: nie damy rady wyprodukować tyle chleba, kartofli, papieru toaletowego, seriali telewizyjnych, i czego tam jeszcze emerytom potrzeba. To jest oczywiście brednia niesłychana i tylko „główny ekonomista” czegoś tam może takie coś wypisywać, bez obawy, że go ktoś śmiechem zabije.

Gdyby ten człowiek miał choć odrobinę uczciwości lub inteligencji, napisałby po prostu, że system finansowy nie jest po to, aby można się było dobrami wymieniać, mając na uwadze etyczną zasadę, że każdemu należą się godne warunki życia, ale po to, aby wybrańcy (a więc głównie finansiści) mogli się bogacić kosztem całej reszty.

System emerytur obywatelskich z powodzeniem funkcjonuje w Australii i Kanadzie. Czemu nie może funkcjonować w Polsce?

Stwierdzenie „nie stać nas” można zrozumieć tylko wówczas, jeśli je uzupełnimy do „nie stać nas na wprowadzenie systemu finansowego, który zapewni normalne funkcjonowanie społeczeństwa i gospodarki. Być może to jest prawda, ale wówczas to „nie stać nas” oznacza po prostu bankructwo państwa. Skoro ono zbankrutowało, to należy pomyśleć o tym, jak uchronić społeczeństwo przed skutkami tego bankructwa, a bankierom powiedzieć: sorry. Panu finansiście to się w głowie nie mieści, dlatego uważa, że na emerytury nas nie stać, a na płacenie dziesiątek (a już wkrótce pewnie setek) miliardów haraczu rocznie – to i owszem.

Firma Apple jest mocno krytykowana z powodu absurdalnie wysokich cen swoich produktów. Ceny iPadów sięgają 500 dolarów, Mac Pro kosztuje około  $3k. Tymczasem porównywalne produkty konkurencji kosztują odpowiednio $300-$400 (za tablety) i od $1k do $1,5k za-notebooki. Nic więc dziwnego, że ceny Apple są określane jako absurdalne, a dziennikarz pisze, że Apple nadal wie jak robić fajne urządzenia, ale stracił orientację w ich wycenie.

Problemem Apple jest jednak to, jak obniżyć ceny, nie rezygnując z opinii „najcenniejszej marki na świecie”. Pierwszą próbą obniżenia cen było wprowadzenie na rynek tańszych iPhonów w plastykowej obudowie. To jednak spotkało się ze sporą krytyką i zainicjowało dyskusję na temat sensowności inwestycji w markę Apple.

Kolejnym ruchem Apple jest zapowiedź udostępnienia za darmo wszystkim użytkownikom urządzeń Apple nowego systemu operacyjnego. Jest to oczywisty cios w model sprzedaży Windows 8, który zostanie jedynym płatnym systemem na rynku.

 

Kiedyś firma Microsoft pozwoliła przetrwać Apple w trudnych czasach. Teraz otrzymuje mocny cios. Biznes to biznes....

Wielka burza z powodu wypowiedzi pochodzącego z Podkarpacia ministra Władysława Kosiniaka-Kamysza, że za 1200zł miesięcznie da się godnie żyć. Na Podkarpaciu taka płaca jest normą. Czy ci ludzie nie żyją godnie? Mieszkając na wsi w wielopokoleniowej rodzinie i korzystając z dobrodziejstwa szarej strefy można za te pieniądze rzeczywiście spokojnie żyć. Choć rząd bardzo intensywnie pracuje nad tym, by było to coraz trudniejsze, podnosząc cały czas podatki. Najbardziej rujnujące dla Podkarpacia jest tak zwana „średnia krajowa”, od której liczone są wszystkie obciążenia. Kto na Podkarpaciu zarabia tą „średnią”? Chyba tylko menadżerowie, lekarze i niektórzy prawnicy.

Weźmy na przykład specjalistów IT, którzy wszak stanowią na tak zwanym „rynku pracy” elitę. Wedle prezesa „Informatyki Podkarpackiej” brakuje tu na dodatek wielu specjalistów, których firmy mogłyby zatrudnić od zaraz, gdyby oni byli. Można się więc spodziewać, że pełno jest ofert pracy, a oferowane wynagrodzenie rośnie. Wystarczy jednak przejrzeć dowolny portal pośredniczący w poszukiwaniu specjalistów, by zobaczyć, że to nieprawda. Ilość ofert jest bardzo niewielka, a 99% z nich kryje w sobie „alokację” do Warszawy albo innego dużego miasta (lub za granicę). Część z pozostałych pojawia się wyłącznie w wyniku obowiązujących przepisów (oferty fikcyjne z administracji, na stanowiska, które de facto nie są wolne). Wśród tych realnych trudno znaleźć pracodawcę, który uważałby że owa „średnia krajowa” dla specjalisty to nie są wygórowane żądania. Potwierdzają tę sytuację konkretne przykłady. Skoro informatyk godzi się pracować za pensję poniżej 1500 zł na netto, to zapewne nie ma lepszych ofert. Wycinkowe badania losów absolwentów pewnej uczelni pokazują, że zaledwie co piąty znajduje w krótkim czasie po skończeniu studiów pracę zgodną z kierunkiem wykształcenia i na pełny etat. Zapewne mieli zbyt wysokie żądania finansowe? W przypadku połowy z nich zapewne przekraczały one zasiłek dla bezrobotnych o co najmniej koszty dojazdu do pracy.... Iluzoryczny wydaje się też problem jakości kształcenia i dostosowania go do potrzeb przedsiębiorstw. Efektem tych działań może być najpewniej ułatwienie emigracji.

Niewiele lepiej jest z pracą dla programistów. Tu zarobki są nieco wyższe, ale biorąc pod uwagę charakter pracy, nie są one oszałamiające. Przede wszystkim jednak brakuje czegoś, co można zaobserwować w przodujących firmach IT w USA. Praca przy „ciekawym projekcie” w takiej firmie wiąże się z nie tylko z satysfakcją zawodową. Sukces rynkowy takiego projektu ma proste przełożenie na zarobki (przynajmniej poprzez otrzymywane akcje przedsiębiorstwa).

Wydawać by się mogło, że eksternalizacja kosztów (czyli przeniesienie ich na społeczeństwo) przez korporację dotyczy głównie zasobów naturalnych. Przy okazji uruchomienia programu „Obamacare” pojawiają się jednak analizy, pokazujące rolę systemów opieki społecznej w USA. Na przykład „52% of pracowników fast foodów w USA zarabia tak mało, że musi korzystać z jakiejś formy wsparcia publicznego”.