Rozwój innowacyjnej gospodarki ma według Banku Światowego tworzyć miejsca pracy w Polsce. Tak napisano w raporcie, w którym znajduje BŚ ubolewa, że „pomimo reform oraz powrotu wzrostu gospodarczego po kryzysie z 2009 r., bezrobocie w regionie jest wysokie, a tempo tworzenia nowych miejsc pracy słabe”.

 

Przypomina to dowcip o tym, jak wrona uczyła zająca latać. Za jej namową zając rzucił się ze skały machając łapkami. Oczywiście wyrżnął o glebę – aż mu się pyszczek wykrzywił i zęby na wierch wylazły. Wrona patrzy na nieruchomego zająca i mówi: ty się zając nie śmiej, boś okropnie o ziemię p*ął.

 

Ci ludzie już się nie zmienią i powinniśmy ich traktować tak jak w USA traktują huragany: od czasu do czasu nas nachodzą i jakoś trzeba z tym żyć. Problem główny w tym, że nasi ekonomiści zachowują się tak, jakby byli albo chcieli być na etacie w BŚ.

 

Pod wpływem związkowych protestów chwilowo przestali opowiadać o konieczności obniżenia kosztów pracy. Teraz ulubionym bon motem, który ma przykryć bezmyślność i brak pomysłów, jest „innowacyjna gospodarka”.

 

Najbardziej innowacyjny region świata: kalifornijska „Dolina Krzemowa” jest też jednym z największych skupisk bezrobotnych w USA. To się wydaje zupełnie naturalne, bo rozwój innowacyjności jest udziałem nielicznych. W początkach rewolucji naukowo-technicznej naukowcy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że innowacyjność (wówczas tego tak nie nazywano) obniży ilość tradycyjnych miejsc pracy. Dlatego nowoczesne społeczeństwo wymaga odpowiedniej struktury społecznej.

 

 

 

 

 

W czasach biblijnych postacią symbolizującą urzędnicze zło był celnik. We współczesnej Polsce podobnie silny jest stereotyp zła kryjącego się pod sędziowską togą. Stereotyp coraz bardziej zasadny i coraz bardziej ugruntowany dzięki wysiłkowi prawników. Jeśli od kogoś słyszymy, że w Polsce sprzedajną dziwkę można poznać po todze, to raczej pewne, że napotykamy kolejną krzywdę, niż człowieka bezzasadnie rozżalonego.

 

Dlatego nikt nie powinien się dziwić, kolejnym wyczynom tych sprzedajnych ludzi – pisze o nich Barbara Kasprzycka z forsal.pl.

 

Nic nie jest w stanie powstrzymać spiskowców przed wprowadzeniem w życie umowy handlowej USA-EU. Nie chodzi wcale o cła, które są bardzo niskie, ale o ujednolicenie gospodarek. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że odbędzie się to w zgodzie z prawem Kopernika-Greshama. Ulegną obniżeniu zarówno standardy produkcji, jak i ochrona socjalna. Na dodatek łatwiej będzie europejczykom wcisnąć żywność modyfikowaną genetycznie i amerykańskie chore podejście do praw autorskich. Nic więc dziwnego, że negocjacje są utajnione. Jak zauważa niemiecki dziennikarz „chodzi tu o niejawne negocjacje. To znaczy, że obrady na temat standardów socjalnych toczyć się będą potajemnie; na temat standardów, które parlamenty europejskie przeforsowały po dziesiątkach lat żmudnych rokowań”. Oczywiście prędzej, czy później wyniki zostają ujawnione. Kiedy? Na etapie, gdy „bardzo trudno o wprowadzenie jakichkolwiek zmian”.

 

Rośnie nam nowe pokolenie ekspertów. Dzisiejszy „Puls Biznesu” publikuje tekst jednego z nich, poświęcony systemowi finansowemu. O jakości tego tekstu wiele mówi zdanie opisujące główną tezę: „Zrozumienie tego jak działa ten system jest bardzo proste w przeciwieństwie do tego co mówią ekonomiści i bankierzy”. Dość oczywistym jest, że źle dobrano w tym zdaniu podmiot (zamiast o subiektywnym zrozumieniu zapewne miało ono być o systemie finansowym). Takich „niepozbieranych myśli” jest w nim więcej. Aby jednak je dostrzec potrzebna jest odrobina wiedzy z ekonomii – tak na poziomie księgowej małej firmy. Na przykład dwa zdania dalej pojawia się informacja, że deficyt budżetowy wynika z tego, że państwo wydaje więcej niż zarabia. Problem w tym, że państwo ma przychody głównie z podatków, a nie z działalności gospodarczej – więc trudno mówić o zarobku.

Czemu pojawiają się tak marne teksty? To bardzo proste. Widocznie już nikt, kto potrafi zliczyć do 10-ciu nie chce pisać takich ideologicznych głupot. Całe zło systemu finansowego bierze się ponoć stąd, że „Kiedy partie polityczne walczą o władzę w danym kraju, muszą obiecać jak najwięcej swoim wyborcom, aby spełnić te obietnice potrzebują pieniędzy”. Wszystko co złe wynika z interwencjonizmu państwowego (a nawet z samego istnienia państwa). To interwencjonizm państwa sprawił, że Murzyni w Ameryce pobudowali/pokupowali domy wywołując światowy kryzys. Tak przynajmniej piszą różnej maści „guru” prawicy. Ten światowy zalew głupoty ma niestety bardzo negatywne skutki. Ludzie wolą rządy lewicy, bo przynajmniej skrajnego idiotyzmu i chamstwa jej ona oszczędza. Oczywiście lewica tylko udaje zatroskanie losem wyborców, a jej działania skupiają się na inżynierii społecznej i walce o władzę. Widać jednak wyborcy wolą tych, którzy przynajmniej udają mądrość.

 

 

 

W USA wtorek był dniem wyborów (Election Day). W tym roku Amerykanie nie wybierają prezydenta. Jednak decyzje wyborców mogą być nawet bardziej brzemienne w skutki, niż zmiana prezydenta.

 

Sprawa wydaje się z pozoru błaha. Stan Waszyngton decyduje dzisiaj, czy produkty spożywcze zawierające GMO winne być oznakowane w sposób informujący klientów o tym fakcie. Tak zwana „Inicjatywa 522” zmierza do wprowadzenia takich oznakowań. To bez wątpienia jedna z decyzji politycznych, które mogą zdecydować o przyszłości całej ludzkości. I nie chodzi tylko o potencjalne zagrożenie dla zdrowia. Najważniejszym efektem upowszechnienia GMO będą patenty na żywność.

 

To głosowanie jest bardzo ciekawe z jeszcze jednego powodu. Na zrobienie ludziom wody z mózgu i skłonieniem ich z rezygnacji z dochodzenia swych praw (by wiedzieli co jedzą) wydano 22mln USD. Z tego tylko 550 dolarów wpłynęło od mieszkańców i firm lokalnych.

 

W tym kontekście optymistycznym wydaje się strach polskich polityków przed tego typu wyrażaniem opinii przez społeczeństwo. Bo to znaczy, że jeszcze nie zostaliśmy tak urobieni, by marne $22 mln wystarczyło do manipulacji.

 

Aktualizacja z 6-11-2013, g. 6:50


Zgodnie z przewidywaniami wyborcy odrzucili pomysł znakowania produktów GMO. Bodziec $22mln okazał się nawet zbyt silny. Sondaże mówiły o przewadze przeciwników GMO 60/40. Zastosowanie bodźca zmieniło układ sił do 45/55. My na krótką metę możemy się spodziewać wzrostu cen biletów do Waszyngtonu. Pewnie znajdzie się bowiem wielu chętnych do oglądania, jak w praktyce wygląda orwellowski świat.