Ponieważ Ameryka regularnie przekracza kolejne wyznaczone przez Kongres progi dopuszczalnego deficytu budżetowego, regularnie odbywa się targowanie rządzącej administracji z opozycją. Tym razem na liście życzeń Republikanów znalazła się między innymi budowa kontrowersyjnego rurociągu z Kanady (wydobywanie tam ropa ma być ponoć szczególnie mocno dewastujące dla środowiska) oraz opóźnienie o rok wdrożenia ustawy, która ma poszerzyć dostęp do ubezpieczeń zdrowotnych dla ponad kiludziesięciu milionów obywateli USA (Patient Protection and A' ordable Care Act). Tym razem jednak Obama skalkulował, że opłaca mu się pójście na konfrontację. Natychmiast się okazało, że to są terroryści grożący zniszczeniem wspólnego domu.

Polska była kiedyś potęgą w tej branży. Jej likwidacja to niewątpliwie jedno z większych osiągnięć premiera z Pomorza. W obliczu groźby likwidacji Stoczni Gdańskiej stoczniowcy podjęli decyzję o strajku. Premier obiecał, że jeśli stocznia będzie likwidowana, to „państwo wypłaci stoczniowcom zaległe wynagrodzenia i będzie dla nich szukać pracy”. Piszą o tym wszystkie dzienniki, więc on NAPRAWDĘ to powiedział! Po tej obietnicy strajk został zawieszony.

 

Nasuwające się porównanie z sytuacją sprzed 33 lat budzi różne refleksje. Najsmutniejsza dotyczy tego, jak mało znaczy obecnie desperacja postawionych pod ścianą ludzi. Ich protesty dawno rozpisano w różnych strategiach zarządzania kryzysem.  

Od 2014 roku polskie placówki medyczne będą ustawowo zobowiązane do prowadzenia dokumentacji elektronicznej. Oznacza to ogromne wydatki na infrastrukturę IT. Branża informatyczna może znacząco zwiększyć swój udział w podziale tego smakowitego tortu, jakim jest „sektor ochrony zdrowia”. A w zasadzie nie cała „branża”, tylko jeden z jej sektorów. Polska informatyka podzieliła się bowiem na trzy główne specjalizacje, które rzadko przenikają się wzajemnie: firmy funkcjonujące na polskim rynku, firmy zagraniczne i mocno powiązane z podmiotami zagranicznymi oraz firmy żerujące na programach rządowych. Kilku graczy z tej trzeciej grupy się obłowi. Trochę skapnie także do tych pierwszych, bo ktoś musi zrobić „czarną robotę”. Polska branża informatyczna jest prawdopodobnie w przededniu boomu. Dobrze byłoby, gdyby przyjął on kształt oddolnego, organicznego rozwoju.

„Rzeczpospolita” ujawnia coś, co jest od dawna znane wszystkim: że Ministerstwo Rolnictwa pracuje nad wprowadzeniem podatku dochodowego w rolnictwie. Znów czeka nas seria sensacyjnych artykułów (zaczął forsal.pl), które mają luźny związek z rzeczywistością. Na pewno nie doczekamy się rzetelnych artykułów na przykład na temat tego, jak przyspieszona likwidacja rolnictwa na południu Europy wpłynęła na kryzys. Albo o tym, jak niski jest udział polskiej wsi w wartości dodanej wypracowanej w sektorze produkcji żywności. Wspomniana „Rzepa” zmieniła kiedyś tytuł artykułu „Polska_wies_-_poza_zasada_tolerancji” na „Jak oświecić polskich Irokezów”. O przyczynach takiej „polityki redakcyjnej” wpływowego dziennika, także niczego się nie dowiemy. Zamiast uczciwej dyskusji o pożądanym kierunku rozwoju rolnictwa czeka nas znowu dyskusja o narzędziach kształtowania tej polityki (bo tak należy rozumieć wspomniany podatek).

Ciekawie prezentuje się porównanie poszczególnych państw pod względem ilości godzin pracy w roku i wieku emerytalnego (zob. wykres).

Absolutnymi rekordzistami są Meksykanie, którzy pracują dłużej niż mieszkańcy jakiegokolwiek kraju na świecie. Na drugim krańcu Francja, Belgia i Luksemburg. Najmniej godzin pracy w tygodniu mają Niemcy, Norwegowie i Holendrzy. Natomiast Polacy, Grecy i Węgrzy należą do najciężej pracujących, choć stosunkowo wcześnie przechodzimy na emeryturę. Jak to ma się do bogactwa tych krajów? Chyba dokładnie odwrotnie, niż należałoby się spodziewać. Trochę lepiej sprawa wygląda, gdy weźmiemy pod uwagę wzrost gospodarczy. Meksyk rzeczywiście rozwija się dynamicznie. Ale to bardziej zasługa posiadanych bogactw naturalnych (ropa), reform strukturalnych i bliskości rynku amerykańskiego, niż ciężkiej pracy.