- Szczegóły
- Kategoria: Monitor gospodarczy
Nie milkną echa odkrycia, że Volkswagen fałszował dane o emisji spalin w samochodach z silnikiem diesla sprzedawanych w USA. Zanieczyszczenia przekraczały aż 40 razy dopuszczalny w tym kraju poziom zanieczyszczeń. Firmie grożą wielomiliardowe kary. Prawdopodobnie był to temat rozmowy telefonicznej Prezydenta Obamy z kanclerz Merkel. Powołano komisję śledczą. Prezes firmy podał się do dymisji.
Volkswagen to największa na świecie firma motoryzacyjna, która sprzedaje do USA 8,7% swojej produkcji:
Na kanwie tych wydarzeń pojawiło się wiele ciekawych refleksji.
1. Fałszowanie danych o emisji spalin było możliwe dzięki temu, że oprogramowanie komputerowe, instalowane w samochodach nie było z otwartym źródłem (open source). Jeśli potraktować taki program jako element konstrukcyjny, to jego jakość jest nie do sprawdzenia: Zastrzeżone oprogramowanie to niebezpieczny materiał budowlany. Nie możesz go sprawdzić. Nie możesz łatwo oszacować jego złożonych przyczyn awarii przez proste szperanie w gotowym wyrobie. I co najważniejsze w tym wszystkim, jeśli jesteś świadomy problemu mającego znaczenie dla bezpieczeństwa, który mógłbyś naprawić, nie możesz go naprawić
2. Goldman Sachs zwraca uwagę na to, że stosowane w Europie testy nie odzwierciedlają prawdziwego poziomu emisji w warunkach drogowych. Bo my Europejczycy bardzo dbamy o środowisko, redukcję gazów cieplarnianych etc. Pod warunkiem, że uderza to w Polskę lub inne kraje wasalne, ale nie w Niemcy.
3. To nie jest pierwszy wielki skandal w niemieckim przemyśle motoryzacyjnym. Jednym wielkim kłamstwem okazały się testy "renomowanego" klubu motoryzacyjnego ADAC. Podkopuje to renomę, jaką cieszy się niemiecki przemysł. Świat ulega ujednoliceniu, a kłamstwo jako metoda działania w gospodarce jest traktowane jako coś normalnego. Takim kłamstwem są reklamy. Tak samo działa korupcja, która w Niemczech kwitnie. W ostatnich latach mieliśmy wiele głośnych skandali korupcyjnych (największy to afera Siemensa).
4. Europejską normą staje się ukrywanie prawdy. Niestety dotyczy to prawdopodobnie spraw dużo poważniejszych, niż emisja szkodliwych dla środowiska spalin. Na kłamstwie opiera się działania EBC. Główny ekonomista Deutsche Bundesbank ostrzegł szefa EBC, że nie powinien mówić prawdy o europejskiej bankowości, bo może zainicjować panikę bankową. A prawda jest taka, że na rezerwy bankowe składają się długi państw członkowskich. Jedynym sposobem, aby zapobiec wielkiemu kryzysowi unikanie testów mogących ujawnić brak odporności całego systemu na kryzys. A kryzys może być związany właśnie z Deutsche Bundesbank, który jest już nazywany Lehman Brothers. Tyle, że europejska integracja sprawi, że ewentualne skutki tego upadku będą znacznie poważniejsze.
5. Wszystko to jest związane z żądzą zysku i brakiem odpowiedzialności. Prezes Volkswagena po odejściu z firmy otrzyma wart $150 mln pakiet wyjścia obejmujący między innymi darmowy samochód co roku – do końca życia.
- Szczegóły
- Kategoria: Monitor gospodarczy
Obłudnicy z Brukseli nie chcą w tych gorących czasach pokazywać swojego rozumienia solidarności i nagle zmienili front walki z GLOBCIO. Każdy normalny człowiek na tym globie rozumie, że CO2 jest nie tylko emitowane przez przemysł, ale i pochłaniane przez rośliny. Każdy normalny, ale nie bojownicy globcio. Tak było do piątku, kiedy to nagle okazało się, że drzewa pochłaniają CO2!
W piątek Rada ds. Środowiska (ENV) przyjęła stanowisko Unii Europejskiej na Szczyt Klimatyczny ONZ (COP21). W tym stanowisku nie ma już niszczenia polskiej gospodarki, nazwanej dla niepoznaki „dekarbonizacją”. Jest za to „neutralność węglowa”. Czyli właśnie bilans emisji CO2 i pochłaniania. Może nawet uda się wynegocjować, że nie będziemy płacić kary za to, że emitujemy tyle CO2, by rośliny nie zdychały (dyskusyjnym jest, czy nie emitujemy za mało). Media piszą, że to „polska wywalczyła" takie korzystne zapisy. Też coś. Na konferencji prasowej wprost podano faktyczne przyczyny takiej zmiany: „Nie rozwiążemy kryzysu migracyjnego ani ubóstwa bez rozwiązania kryzysu klimatycznego”. Co kryzys migracyjny ma wspólnego „globcio”? Chyba nikt nie sądzi, że ludzie ruszyli na północ bo im się zrobiło gorąco. Obłudnikom z Brukseli chodzi o co innego: pokazanie że mogą być panem dobrym lub złym (jak przy „Pakcie Klimatycznym” lub zmianie zasad handlu emisjami). Zupełnie niepotrzebnie Polacy oburzali się na niejakiego Shultza, który powiedział coś oczywistego: że obłudnicy zmuszą nas siłą do wszystkiego, co zechcą. Jedyne z czego ten niemiecki polityk powinien się wytłumaczyć, to dlaczego powiedział to głośno. Do tej pory był niepisany układ: oni nas gwałcą (islamiści ze swymi dewiacjami seksualnymi nam nie groźni), a my udajemy, że to z miłości. To jedyny realny układ będący podstawą spójności UE i nawet nadzwyczajna sytuacja nie jest usprawiedliwieniem dla jego burzenia przez Shultza. To oczywiste, że jemu nie chodziło o żadne zbrojne interwencje, tylko o to, że gwałt na Polsce może być bardziej lub mniej brutalny. Globcio to taki brutalny fetysz, którym naprawdę łatwo zrobić krzywdę krajom takim jak Polska. Stworzenie przez UE „rynku” emisji CO2 pozwala nimi spekulować i wywoływać kryzysy społeczno-gospodarcze tak jak przy pomocy spekulacji cenami żywności wywołano „arabską wiosnę”.
- Szczegóły
- Kategoria: Monitor gospodarczy
Stany Zjednoczone to kolos na glinianych nogach. Tymi glinianymi nogami jest amerykański przemysł. Paul Craig Roberts opisuje proces, który do tego doprowadził. Zarobki amerykańskich menadżerów są ustawowo ograniczone do 1 mln dolarów rocznie. Wynagrodzenia powyżej tej kwoty nie są kosztem podatkowym dla firmy. Jednak istnieje furtka do wyższych wynagrodzeń: jeśli są one "związane z wynikami", nie podlegają ograniczeniom. Powoduje to duże parcie na wzrost cen akcji spółki. Najprostszym sposobem na zwiększenie wartości giełdowej jest obniżanie kosztów pracy. Jak wielkie są możliwości w tym zakresie, obrazuje informacja z Indii: w stanie Uttar Pradesh 2,3 miliona osób aplikowało na 368 stanowisk asystenta w powiatowych urzędach, z płacą ok. 900 zł. Wśród nich było ponad 250 tysięcy osób ze stopniami naukowymi.
Wskutek nacisków udziałowców produkcja amerykańskich korporacji wywędrowała do Azji. To było w interesie menadżerów i akcjonariuszy. Amerykańskie korporacje są teraz uzależnione od Chin, kraju który – jak pisze P. Craig Roberts – banda idiotów w Waszyngtonie usiłuje zmienić we wroga.
Rozwój internetu sprawił, że proces ten dotyczy nie tylko produkcji, ale też usług. W szczególności rachunkowości i inżynierii oprogramowania.
Ujemnym skutkiem tych procesów jest to, że badania, rozwój, innowacje i są związane z procesami produkcyjnymi. Dlatego innowacyjność kwitnie w Azji a nie w USA. Dalej następuje upadek klasy średniej, wzrost nierówności, destrukcja ścieżek awansu.
Chciwość korporacji skutkuje także innymi „czarodziejskimi” działaniami. Takimi jak „optymalizacja podatkowa”, czy przeznaczanie zysków na wykup własnych akcji, przy równoczesnym wzroście zadłużenia. Firmy uzależniają się od kapitału spekulacyjnego. Ich działania są zaprzeczeniem idei rozwoju organicznego. Także w aspekcie dbałości o ekologię (w tym GMO).
Krociowe zyski akcjonariuszy i menadżerów zostały osiągnięte poprzez zniszczenie perspektyw gospodarczych milionów Amerykanów, niszczenie środowiska i zmniejszenie potencjału wzrostu gospodarki USA. W dłuższej perspektywie oznacza to upadek Stanów Zjednoczonych jako światowego mocarstwa. Craig Roberts przypomina swoje przewidywania z 2004 roku, że "USA w ciągu 20 lat stanie się krajem trzeciego świata".
Spada popyt konsumpcyjny, maleją oszczędności, rośnie zadłużenie gospodarstw i bezrobocie. System funkcjonuje dzięki konsumowaniu kapitału zgromadzonego w okresie gospodarczych sukcesów, drukowaniu dolarów oraz medialnej propagandzie.
- Szczegóły
- Kategoria: Monitor gospodarczy
W telewizji powiedzieli, że Polacy są szczęśliwi. Zabrakło informacji, że to dzięki światłym rządom przodującej siły narodu, ale mądrej głowie dość pół słowie…..
Spełniło się oto marzenie naszych elit, które są ultra-szczęśliwe. Jak mówi Wielki Badacz profesor Czapiński: biorąc pod uwagę wskaźnik szczęśliwości, „Polska należy już do Europy Zachodniej”. Do końca nie wiadomo, czy Polacy są szczęśliwi, bo należą do Europy Zachodniej, czy też należą do Europy Zachodniej, bo są szczęśliwi. Elity na pewno są w ekstazie z powodu „przynależności”, która wynika z możliwości szerzenia przez nich lewackich pomysłów i uprawiania „nauki”. Pan Czapiński ma tu wkład szczególny. Znalazł on taki mianowicie sposób na podniesienie wskaźnika szczęśliwości: Emigracja Polaków do zamożniejszych państw przeważnie jest przedstawiana jako problem, z którym powinni się zmierzyć politycy. Dla psychologa społecznego prof. Janusza Czapińskiego emigracja młodych Polaków nie jest jednak taka zła, o ile wyjeżdżają osoby reprezentujące zagrażający porządkowi „fundamentalistyczny radykalizm”.
Gdyby Pan Czapiński zajmował pozycję społeczną godną jego intelektu, to powiedziałby po prostu: komu się nie podoba ten niech wyp…. Ale jak powszechnie wiadomo menela od takiego profesora różni w Polsce umiejętność używania określeń w rodzaju „fundamentalistyczny radykalizm”.
Aby się przekonać ile jest warta ta „diagnoza społeczna”, przeanalizujmy szczegóły jednej z badanych dziedzin. Jak donosi prasa – z badań tych wynika, że „Edukacyjna bańka pęka. Nawet doktorat przestaje mieć wielką wartość”. Naukowcy ostrzegają młodzież: „Dzisiejszy przyrost magistrów w przyszłości będzie powodował większe bezrobocie wśród osób z wyższym wykształceniem [...]. Już dziś pokazują to analizy GUS. Według nich co ósmy bezrobotny ma wyższe wykształcenie. To także grupa, która najmniej korzysta na poprawiającej się na rynku pracy koniunkturze – w pierwszej kolejności praca znajduje się dla tych, którzy mają niskie wykształcenie i kwalifikacje”. Innymi słowy: do łopaty, a nie na studia!
Jakie są oficjalne dane (GUS) na ten temat? Dane dotyczą tylko bezrobocia rejestrowanego. „Świadectwem ukończenia szkół policealnych i średnich zawodowych legitymowało się 21,9% ogółu bezrobotnych, średnich ogólnokształcących – 10,9%, a dyplomem ukończenia szkół wyższych – 11,6%”.
Rzeczywiście 11,6% to prawie co ósmy. Jednak nie widać tendencji rosnącej.
Człowiek pozbawiony takich narzędzi badawczych jakimi dysponują nasi socjolodzy (brudny sufit?) pomyślałby sobie, że skoro rośnie powszechność wykształcenia, a równocześnie bezrobocie dotyka szczególnie ludzi młodych (i lepiej wykształconych) – to naturalnym jest to, że poziom bezrobocia wśród magistrów może rosnąć. Dla pewności można tą hipotezę zweryfikować na podstawie jakiegoś mniej „diagnostycznego” opracowania. Weźmy na przykład opublikowany przez PARP bardzo interesujący artykuł „Edukacja a rynek pracy” („Polski rynek pracy – aktywność zawodowa i struktura wykształcenia Na podstawie badań ludności zrealizowanych w 2014 roku w ramach V edycji projektu Bilans Kapitału Ludzkiego”). No i siupryza! Wyniki dokładnie odwrotne, niż głoszą badacze Czapińskiego: „Przez cały okres objęty Bilansem Kapitału Ludzkiego mniejsze problemy z zatrudnieniem miały osoby z wykształceniem wyższym, wśród których odnotowujemy najwyższy poziom aktywności zawodowej i zatrudnienia. One także są najaktywniejszymi uczestnikami procesu kształcenia przez całe życie we wszystkich postaciach: formalnego, pozaformalnego i nieformalnego. […] W kategorii wykształcenia wyższego stopa bezrobocia wyniosła jedynie 7%, średniego 13%, zasadniczego zawodowego 18%, zaś niższego 30%. [...]
Najogólniejsza prawidłowość jest taka, ze niezależnie od płci i wieku poziom aktywności zawodowej jest dodatnio związany z poziomem wykształcenia”.
- Szczegóły
- Kategoria: Monitor gospodarczy
Mateusz Szczurek to człowiek ambitny. Chce koniecznie przebić ministra finansów tysiąclecia Leszka Balcerowicza, który ma trwałe miejsce w historii (w rozdziale największe klęski niszczące Polskę ;-)). Jego rewolucyjny pomysł na uproszczenie podatków może mu to zapewnić – o ile oczywiście będzie miał szansę go zrealizować.
Zamiast płaconych oddzielnie podatku dochodowego i składek na ubezpieczenia społeczne i zdrowotne, ma zostać wprowadzona jedna „opłata" – jednolity podatek PIT. Nowy system ma opierać się na jednolitym podatku PIT, przy czym dochody mają być przeliczane na wszystkich członków rodziny. Znikną ulgi na dzieci, czy wspólne rozliczanie się małżonków, bo zostaną wkomponowane w sam rdzeń nowego systemu - ma być wspólne rozliczanie się rodziny.
Nic tylko przyklasnąć. Są to postulaty zgodne z tymi, jakie były formułowane podczas "konfederacji" w Jarosławiu pół roku temu.
Jednak opis tego – co w zamian budzi wiele wątpliwości: Niska podstawowa stawka w wysokości 10%, którą będzie na przykład płacić czteroosobowa rodzina utrzymująca się z minimalnego wynagrodzenia, ma progresywnie rosnąć wraz ze wzrostem dochodów na osobę. Ale będzie zawsze pozostawać poniżej klina podatkowego, który dzisiaj płacimy, czyli łącznej wysokości wszystkich obecnych składek pracownika i pracodawcy i podatku dochodowego.
O tym, że nie mamy do czynienia z rzetelną propozycją, tylko przedwyborczym populizmem świadczy widoczny tu błąd logiczno-semantyczny. Klin podatkowy to nie jest coś co „płaci” podatnik PIT, ale dotyczy jego pracodawcy. Być może to dziennikarze coś poplątali. Trudno bowiem uwierzyć, żeby minister finansów wyrażał się w tak niechlujny sposób.
Klin podatkowy to różnica między wydatkami pracodawcy na pensję (uwzględniającą wszelkie obciążenia podatkowe: np. ZUS, podatek dochodowy, składki na ubezpieczenia), a faktycznie otrzymywanym wynagrodzeniem.
Ministrowi chodzi zapewne o to, żeby zrównać koszty pracy z wynagrodzeniem. Pracodawca wypłaci pełne wynagrodzenie, a podatnicy od otrzymanej kwoty odprowadzą podatek w takiej wysokości aby państwo z tego utrzymało wpływy podatkowe i miało na pokrycie składek ZUS.