Ekonomia społeczna to działalność gospodarcza, która łączy w sobie cele społeczne i ekonomiczne. Najczęściej jest ona rozumiana jako wsparcie dla przedsiębiorstw społecznych (w Polsce spółdzielnie socjalne). Tymczasem coraz powszechniej uważa się, że takie podejście jest złe, ponieważ:

1. Rozwój społeczny ma swoją wartość ekonomiczną i dlatego przedsiębiorstwa są lub powinny być nim zainteresowane z powodów biznesowych, a nie tylko altruistycznych (marketingowych).

2. Rozwój społeczny wymaga wsparcia, które powinno być kierowane nie tylko do rodzin i grup społecznych z problemami.

3. Wiele prac społecznie użytecznych odbywa się w rodzinach i umyka oficjalnej ekonomii. Tymczasem te prace (jak wychowanie dzieci) mają olbrzymie znaczenie gospodarcze.

Z powyższych powodów dokonano podziału na prace socjalne (kierowane głównie do osób z problemami i rodzin patologicznych) oraz prace solidarne polegające na wsparciu zdrowych rodzin w ich działaniach na rzecz innych. Obejmuje to także prace wykonywaną na rzecz członków rodziny. Takie prace wymagają w pierwszym rzędzie wsparcia merytorycznego i organizacyjnego.

Najważniejszym obszarem tego rodzaju działań jest edukacja. Dzięki niej można bowiem podnieść kompetencje osób zaangażowanych w prace solidarne. Mogą to być na przykład:

- edukacja domowa obejmująca wszystkie formy pracy (w tym edukacja dorosłych oraz rozszerzona edukacja młodzieży); chodzi w pierwszym rzędzie o edukację jako wdrożenie idei pracy solidarnej („pracodzielność”)

- profilaktyka medyczna (aktywność fizyczna, wykorzystanie telemedycyny);

- dyplomacja obywatelska (budżety obywatelskie, demokracja bezpośrednia, dziedzictwo narodowe / tożsamość);

- społeczna gospodarka rynkowa (podniesienie poziomu kompetencji ekonomicznej obywateli).

Te dziedziny jako kluczowe dla rozwoju społeczeństwa decydują o poziomie jego przyszłości. Dlatego program rozwoju tak rozumianej ekonomii społecznej nazwaliśmy „Edukacja dla rozwoju”. Jest to podsumowanie wielu lat działań w tym obszarze.

 

Jednak bezprecedensowe działania chińskich władz w celu odwrócenia spadkowego trendu na giełdzie nie powiodły się. Od początku tygodnia trwa ostry „zjazd w dół”. W stosunku do historycznego maksimum indeks Szanghajskiej giełdy spadł aż o 40%. Tego można się było obawiać. Jeden ze specjalistów z London School of Economics uważa, że jedynym zdziwieniem jest to, że nastąpiło tak późno. Jego zdaniem Chińczycy ignorowali wszelkie zasady, a kontrole „były żartem”.

Reakcja finansowych spekulantów całego świata na tak silne spadki była do przewidzenia. Chyba tylko nad Wisłą są dziennikarze, według których: „Głosy, jakoby światu groził znów kryzys na miarę tego z 2008 r. albo – te są częstsze – z końca lat 90., są tylko próbą zracjonalizowania skali przeceny na giełdach”. Takie głosy pojawiają się bowiem od wielu miesięcy. Silne - kilkuprocentowe spadki na całym świecie, słabnący dolar, najtańsza od 6 lat ropa naftowa, spada także złotówka wobec euro i franka (na powrót zbliżając się do 4 PLN za 1 CHF).

A to zapewne jeszcze nie koniec: „Aby wyprzedaż zakończyła się potrzebne są dwa czynniki. Są to albo lepsze dane makro, które zmniejszyłyby obawy o spowolnienie w światowej gospodarce lub też jakaś interwencja, jednak nie ze strony EBC czy Fed ale autorstwa banków w krajach rozwijających się”.

 

 

W Grecji wypadki toczą się szybko. Wkrótce będą nowe wybory. Jednak nikt za bardzo się tym nie ekscytuje, gdyż jak się wydaje – wszyscy oceniają to jako wewnętrzną grę polityczną. W Niemczech ukazała się analiza, z której wynika, że samo obniżenie oprocentowania niemieckich obligacji dało większe oszczędności, niż cała „pomoc” dla Grecji. A to obniżenie oprocentowania Niemcy zawdzięczają między innymi greckiemu kryzysowi. Niemieckie „tak” także nikogo więc nie dziwi.

Polak mieszkający w Grecji relacjonuje: „Tsipras wykorzystał wynik referendum do nastraszenia wierzycieli. Dalsze wydarzenia (śledztwo w sprawie systemów informatyznych Warufakisa) wykazały przecież, że Grecja - czego nie umiał Cypr -  faktycznie gotowa była poradzić sobie pieniądzem czysto elektronicznym, czyli i bez EBC. Czyli dając "zły" przykład także innym państwom.

Tsipras zmusił tym samym wierzycieli do uzgodnienia znacznie lepszych umów, nieporównanie mniej groźnych dla Grecji niż były te poprzednie. M.in. wprowadzono prawo rządu do działań o równoważnym efekcie finansowym, ale innych, niż proponuje trojka...  Obalono zasadę "bankructwo możliwe jest według prawa brytyjskiego, sprawowanego w sądach Luksemburga... Uzyskanio 10-krotnie wyżsżą pożyczke i na wiele lat, a wkrótce nastąpi zapewne też docelowa restrukturyzacja długu. Ale sam wynik referendum oczywiście, że Tsipras zignorował. Powiedziałbym  - wierzyciele uwzględnili, a zignorował Tsipras.  

Teraz Tsipras sondował honorowe podtrzymanie status quo, przez udzielenie mu votum zaufania. Wiadomo, że po pierwsze przez własnych posłów, o to cała gra.  Zrezygnował natychmiast po odmowie i w wyborach chce odzyskać pozycję niekwestionowanego lidera. Gdyby na to nie liczył - nie rozwiązywałby parlamentu”.

Powyższa opinia o elektronicznym pieniądzu chyba jest trochę przesadzona – to byłby wielki eksperyment na żywym organizmie. Niemniej powszechna krytyka byłego ministra finansów Grecji jest rzeczywiście czymś zastanawiającym. Można jednak znaleźć również jego pochwały. Zwraca się przy tym uwagę, na trzy najważniejsze rzeczy do jakich on dążył: mniej oszczędności, które powinny być bardziej rozumne; reformy strukturalne, które lepiej spełniają cele społeczne; a także redukcja zadłużenia. To droga do zakończenia kryzysu. Pozostaje ona otwarta,

Jak wszyscy wiedzą, Grecja ledwo dyszy pod ciężarem długu. To dlatego muszą sprzedać Niemcom swoje lotniska, aby zasłużyć sobie na unijną jałmużnę. Na tym przykładzie można zobaczyć jak straszne skutki może mieć duże zadłużenie.

Okazuje się, że jednak nie wszyscy tak sądzą. Kemal Derviş - były minister finansów Turcji i szef Programu Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju (UNDP) pisze między innymi: „naprawdę istotny w kwestii zadłużenia publicznego kraju jest spodziewany roczny koszt jego obsługi. Jak podkreślił niedawno Daniel Gros, dług, który można rolować w nieskończoność po zerowych stopach procentowych, to żaden dług. To skrajny przykład, ale im bliżej zera jest stała stopa procentowa i im dłuższa jest zapadalność obligacji, tym mniejsze obciążenie danym zobowiązaniem.

Choć dług publiczny Grecji sięga prawie 175 proc. PKB, niskie stopy procentowe – stałe dla znacznej jego części – i długie terminy zapadalności oznaczają, że z tym obciążeniem łatwiej będzie sobie poradzić, niż się wydaje. Wskaźnik długu publicznego do PKB w przypadku Grecji jest podobny do portugalskiego czy nawet włoskiego”.

Jeszcze dalej idzie słynny amerykański ekonomista Paul Krugman, który wręcz uważa, że problemem światowej gospodarki jest zbyt małe zadłużenie rządów! Rządu amerykańskiego w szczególności. Skoro bowiem można pożyczyć pieniądze przy ujemnym realnym oprocentowaniu, to czemu tego nie robić? W USA nadal istnieją duże potrzeby inwestycji w infrastrukturę. Więc jest to bardzo dobry czas na pożyczanie i inwestowanie w przyszłość. Bardzo zły czas na to, co rzeczywiście się dzieje: bezprecedensowego spadku wydatków publicznych. Poza tym dług publiczny jest bardzo pożądany przez rynki finansowe. Są to bowiem "bezpieczne aktywa", które pomagają inwestorom finansowym w zarządzaniu ryzykiem. Łatwiejsze stają się inwestycje długoterminowe.

Czy zatem dobrze się stało, że Polska została tak mocno zadłużona przez ostatnie 8 lat? Wróćmy do Grecji. Skoro nie dług jest ich największym problem, to co? Odpowiedź wydaje się oczywista: brak suwerenności. Powyższe rozważania mogą być słuszne jedynie w odniesieniu do suwerennych państw, prowadzących niezależną politykę gospodarczą. Pytanie zasadnicze: czy Polska jest takim krajem?

Wśród amerykańskich inwestorów finansowych panuje nastrój niepewności. Ilustruje go poniższy obrazek – niedźwiedź (symbol bessy) czai się już za kulisami, gdy ktoś go powstrzymuje: jeszcze nie.

 

Niepokojące wieści zaczęły się pojawiać w środę. Wśród nich w komentarzach zwracano uwagę na kondycję gospodarki chińskiej, oraz na spekulacje dotyczące podwyżki stóp procentowych w USA. W efekcie główne indeksy giełdy amerykańskiej spadły do końca tygodnia o kilka procent. Podobno był to najgorszy tydzień od czterech lat.

Szczególny niepokój wzbudzają plany FED podniesienia stóp procentowych. Portal businessinsider.com opublikwał analizę, w której porównuje obecną sytuację do roku 1937. Wówczas także wydawało się, że amerykańska gospodarka wychodzi z kryzysu, ale nastąpił nierozważny krok FED, który miał bardzo opłakane skutki.

Autorzy zauważają jednak istotne różnice. Z jednej strony obecnie banki nie działają tak „po omacku” jak wówczas. Z drugiej zaś – raczej trudno będzie „poprawić” ewentualny niepożądany efekt wydatkami zbrojeniowymi – tak jak 80 lat temu.

Czasy są bardzo niepewne, a gospodarka światowa wciąż silnie uzależniona jest od dolara. Dlatego gwałtowne zmiany w USA mogą doprowadzić do jeszcze silniejszych reakcji na całym świecie.

 

W tej sytuacji zmniejszenie ryzyka kursowego w Polsce przez uregulowanie kredytów w CHF byłoby krokiem rozsądnym. Gdyby banki nie były tak pewne, że w razie czego NBP im pomoże w takiej skali, jakiej sobie zażyczą – pewnie same by parły do jakiegoś porozumienia.